Trzy wilki przyszły się pożegnać: Opowieść o niespodziewanej wdzięczności leśnika

16 godzin temu

Zawsze uważałem, iż las ma swoją mowę, tylko my, ludzie, rzadko potrafimy ją zrozumieć. Pewnej mroźnej zimy, gdy śnieg skrzypiał pod butami, a mróz ścinał oddech, wydarzyło się coś, co zmieniło moje spojrzenie na świat.

W małej wiosce ukrytej wśród gęstych borów Lubelszczyzny pojawiła się wilczyca. Był późny wieczór, gdy wyszedłem z leśniczówki na odgłos skomlenia. Pod płotem, tuż przy schodach, siedziała wychudzona do granic możliwości. Patrzyła na mnie oczami pełnymi cichej prośby, bez warczenia, bez napięcia.

Stałem chwilę, ważąc w myślach, czy ingerować w naturę. W końcu wróciłem do domu i wyniosłem kawałki zamrożonej dziczyzny – zapasów na gorsze czasy. Położyłem je ostrożnie przy ogrodzeniu. Wilczyca nie podeszła, tylko lekko skinęła głową, jakby dziękując, zabrała mięso i zniknęła w ciemności.

Od tamtej pory przychodziła regularnie. Zawsze sama, zawsze cicho. Siadała w tym samym miejscu i czekała. Karmiłem ją, mimo iż sąsiedzi kręcili nosem.

„Zbigniew, oszalałeś? To drapieżnik! Co, jak cię zaatakuje?” – gderała sąsiadka Halina.

Nie odpowiadałem. Wiedziałem jedno: głodne zwierzę staje się niebezpieczne. Najedzone – odejdzie i zostawi ludzi w spokoju.

Minęły tygodnie. Zima nasiliła się – zamiecie, śnieg po pas, głód w puszczy. Wilczyca wciąż przychodziła, choć czasem rzadziej, czasem później. Aż pewnego dnia zniknęła. Czekałem. Dzień, dwa, tydzień… Miesiąc. Wioska odetchnęła: „Wreszcie sobie poszła!”. Ale mnie coś gniotło na sercu. Przywiązałem się do niej, choć brzmi to dziwnie.

Dokładnie dwa miesiące później, w mroźny wieczór, usłyszałem znajomy pomruk. Serce podskoczyło. Wybiegłem na ganek – i zamarłem.

Przede mną stała wilczyca. Tym razem nie sama – obok niej, w pewnym oddaleniu, dwa młode wilki. Były czujne, ale nie agresywne. Wszystkie trzy wpatrywały się we mnie. Nie ruszały się. Nie warczały. Tylko patrzyły – spokojnie, niemal po ludzku.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Stałem w swojej watowanej kurtce, czując, jak mróz szczypie policzki. I nagle zrozumiałem: cały ten czas karmiłem nie tylko ją. Ratowałem jej rodzinę. Mięso, które zostawiałem, trafiało do gawry, do młodych. A teraz przyprowadziła je – nie po to, by polować, nie ze strachu, tylko… by się pożegnać. Albo podziękować. Kto zgadnie, jak działa świat zwierząt?

Staliśmy tak chwilę, aż wilczyca lekko pochyliła głowę, tak jak przy pierwszym spotkaniu. Wtedy cała trójka rozpłynęła się w śniegu, wśród sosen.

Od tamtej pory nikt we wsi już ich nie widział. Ja też nie opowiadam tej historii na głos. Tylko czasem, stojąc wieczorem przy oknie i wpatrując się w las, mówię cicho:

„Do widzenia. I tobie też dziękuję, siostro leśna”.

I w tych słowach jest wszystko: i smutek, i wdzięczność, i świadomość, iż choćby w dzikiej naturze istnieje miejsce dla dobra i wzajemności.

Ludzie mówią, iż las jest niemy. Ale ja wiem, iż to my nie potrafimy słuchać.

Idź do oryginalnego materiału