Nazywam się Zofia. Mój mąż, Marek, i ja mieszkamy w małym miasteczku pod Poznaniem, wychowujemy dwójkę dzieci i dopiero co uwolniliśmy się z kajdan kredytu hipotecznego. Zamiast jednak cieszyć się upragnioną wolnością, znaleźliśmy się w środku rodzinnej burzy. Moja teściowa, Jadwiga Nowak, od trzech miesięcy nie odzywa się do nas, oskarżając nas, iż wydaliśmy pieniądze na wakacje zamiast na jej „niezbędny” remont. Jej uraza jak czarna chmura zawisła nad naszą rodziną, a krewni męża zasypują nas wymówkami. Nie wiem, jak wyjść z tego konfliktu, ale czuję, iż nasza racja tonie w ich niesprawiedliwych oskarżeniach.
Nasze życie nigdy nie było łatwe. Razem z Markiem pracujemy, wychowujemy córkę Hannę, która chodzi do szóstej klasy, i syna Wojtka, ucznia trzeciej klasy. Długie lata kredyt hipoteczny skuwał nas jak łańcuchy. Nie było mowy o wakacjach – najwyżej mogliśmy pozwolić sobie na wyjazd do moich rodziców do sąsiedniego miasta. Mieszkają w przytulnym domu z ogrodem, gdzie dzieci uwielbiają spędzać czas: łowią ryby z dziadkiem, jedzą babcine pierogi, zbierają jagody. Te krótkie wyjazdy były jedyną euforią dla Hanny i Wojtka, gdy my z mężem harowaliśmy, by spłacić kredyt. O własnych podróżach choćby nie śmieliśmy marzyć.
W tym roku, po raz pierwszy od dawna, postanowiliśmy wyrwać się z rutyny. Kredyt był już za nami, a my odłożyliśmy trochę grosza. Zaproponowałam wyjazd do mojej kuzynki nad Bałtyk. Marek zgodził się: „Zosiu, zasłużyliśmy na odpoczynek”. Spakowaliśmy walizki, zabrali dzieci i wyjechaliśmy, nie myśląc, iż te wakacje staną się przyczyną rodzinnej wojny. Byliśmy tak zmęczeni odmawianiem sobie wszystkiego, iż po prostu chcieliśmy odetchnąć morskim powietrzem, usłyszeć śmiech dzieci na plaży, poczuć, iż żyjemy.
Teściowa, Jadwiga Nowak, od początku dała nam do zrozumienia, iż nie będzie pomagać z wnukami. „Swoje trójkę wychowałam, teraz chcę żyć dla siebie” – oświadczyła, gdy urodziła się Hania. Marek ma jeszcze brata i siostrę, a teściowa, wychowawszy trójkę dzieci, uznała, iż spełniła swój obowiązek. Zaakceptowaliśmy jej postawę i nie prosiliśmy o pomoc. Widziała wnuki raz na kilka miesięcy: przyjeżdżała na godzinę, przywoziła cukierki i odjeżdżała. Nie miałam jej tego za złe – dwójka dzieci to i tak wyzwanie, a trójka to pewnie istne piekło. Ale jej chłód jednak bolał.
Cztery lata temu Jadwiga Nowak przeszła na emeryturę. „Wreszcie będę żyć dla siebie!” – oświadczyła uroczyście. Jej dni wypełniły się basenem, spotkaniami z przyjaciółkami, teatrem i wyjazdami do sanatoriów. Cieszyła się życiem, ale emerytura nie wystarczała na jej zachcianki. Dzieci pomagały jej finansowo, chociaż wszyscy mieli swoje troski. Siostra Marka odmawiała, tłumacząc się własnymi problemami. Brat czasem przysyłał jakieś grosze. My z Markiem, dopóki spłacaliśmy kredyt, wspieraliśmy teściową w inny sposób: przywoziliśmy zakupy, naprawialiśmy kran, zawoziliśmy ją na różne sprawy. Nie prosiła nas o pieniądze, wiedząc o naszym kredycie.
Ale gdy tylko kredyt został spłacony, teściowa zaczęła mówić o remoncie. „Moje mieszkanie potrzebuje odświeżenia! Czas zmienić tapety, podłogi, hydraulikę” – oznajmiła. Jej mieszkanie wyglądało całkiem przyzwoicie, ale Jadwiga Nowak uważała, iż remont to konieczność co pięć lat. Tymczasem nasze mieszkanie, w którym od zakupu nie było remontu, potrzebowało odświeżenia znacznie bardziej. Ale teściowej nie chciało się tego słuchać. Jej zachcianki były ważniejsze i oczekiwała, iż to my zapłacimy za jej „odnowę”.
Nie powiedzieliśmy teściowej o wyjeździe. Po co? Nie mieliśmy zwierząt, ani kwiatów, dzieci jechały z nami. Nie przywykliśmy zdawać relacji z naszych planów. Ale nad morzem nagle zadzwoniła do Marka, domagając się pomocy w jakiejś sprawie. „Mamo, jesteśmy nad morzem, nie mogę teraz” – odpowiedział. Teściowa, przyzwyczajona, iż jeździmy tylko do moich rodziców, zdziwiła się: „Kiedy wracacie?” Gdy usłyszała, iż za kilka tygodni, poprosiła Marka, żeby przyjechał na weekend. „Ale my nie jesteśmy u rodziców, tylko nad morzem!” – roześmiał się. Odpowiedziała zimno: „Rozumiem” – i rozłączyła się.
Po powrocie do domu spotkał nas jej gniew. Tego samego dnia wpadła do nas: „Jak mogliście! choćby nie powiedzieliście, iż wyjeżdżacie!” Marek osłupiał: „Mamo, a co mieliśmy mówić? Pojechaliśmy na wakacje. Ty przecież nie relacjonujesz, gdzie jeździsz”. Teściowa wybuchnęła: „Skąd macie pieniądze na morze, skoro na remont mojego mieszkania nie ma?” Marek nie wytrzymał: „Mamo, nie wtrącam się w twoje wydatki na sanatoria. Dlaczego my nie możemy pojechać na wakacje?” Prychnęła: „Niewdzięczni!” – i wyszła, trzasnąwszy drzwiami.
Od tamtej pory teściowa nie odbiera telefonów, nie otwiera drzwi, choćby nie życzyła Wojtkowi urodzin. Brat i siostra Marka obrzucili nas oskarżeniami. Szczególnie gorliwa jest szwagierka, która sama nie pomaga teściowej i nie zaprasza jej do siebie, ale uważa, iż to my powinniśmy finansować jej kaprysy. „Jesteście egoistami, zraniliście mamę!” – krzyczała przez telefon. Jestem wściekła. Dlaczego mamy poświęcać swoje szczęście dla zachcianek teściowej? Moi rodzice nas wspierają: „Dobrze zrobiliście, iż pojechaliście. To wasze życie”.
My z Markiem nie czujemy się winni. Nie jesteśmy zobowiązani wydawać wszystkie pieniądze na teściową, mamy dzieci, swoje marzenia. Ale jej uraza i ataki rodziny zatruwają nam życie. Jak wytłumaczyć teściowej, iż nie ma prawa wymagać od nas takich poświęceń? Może ktoś miał podobną sytuację? Jak się pogodzić, nie rezygnując ze swoich zasad? Boję się, iż ten konflikt zniszczy naszą rodzinę, ale nie zamierzam się poddawać. Czy naprawdę nie zasłużyliśmy na prawo do własnego szczęścia?