I proszę mi nie mówić, iż słońce nie pachnie, bo właśnie, iż pachnie!
I te wszystkie nuty mieszają się w zapachu pomidorów. Ale tylko tych prawdziwych, nie marketowych. Te z marketu nie pachną. Są zimne, sterylne. Zupełnie, jakby w nich życia nie było. I jak tu jeść coś tak dogłębnie martwego?
Wszystko ma swój czas
Pomidorów to nie można ani za wcześnie, ani za późno wysiać. Najlepiej, to takie pudełka po margarynie wykorzystać. Ziemię lekko ubić, zlać wodą, na to sypnąć pomidorowe nasionka, a zupełnie na wierzch cieniutką warstwę ziemi. Delikatnie docisnąć, wodą skropić. Najlepiej tą wodę po dłoni lać, żeby nasionek nie wymyć. Potem pudełko na okno postawić trzeba i poczekać, aż ziemia zacznie pęcznieć, wybrzuszać się, pękać.
Za trzy dni najdalej spod ziemi wystawiać zaczną łebki kiełkujące pomidorki. I wtedy trochę czasu im trzeba dać na to, żeby strzeliły w górę i dwa pierwsze listki rozwinęły. Bo jak już spomiędzy listków kolejne kluć się zaczną, jak siewki w górę wystrzelą, to trzeba brać się za pikowanie.
fot. Marta Konek
Najgorzej jest, jak słońca nie ma i tych pomidorków za dnia nie oświeci na parapecie. Siewki wiotkie się robią i na wyścigi w górę rosną, jakby chciały bliżej słońca się dostać. Można je do szklarni na dzień wynosić, żeby więcej światła dostały, ale uważać trzeba, bo jak przymrozek przyjdzie, to zetnie delikatne roślinki. Żółte się zrobią, skurczą się w sobie, a potem na amen zmarnieją.
Bo z pomidorami to jak z dziećmi, trzeba chuchać na nie i dmuchać. Dbać, by ciepło miały i wody pod dostatkiem. Na słońce je trzeba wystawiać, żeby zdrowo rosły. Karmić dobrze je trzeba, żeby miały skąd brać siłę do wzrastania. Czy rozmawiać z nimi warto? Nie wiem, nigdy nie odpowiadają, jak się do nich gada, ale tak myślę sobie, iż jak człowiek na głos swoje własne myśli wypowie, to sam się mądrzejszy robi, bo usłyszy jakie głupoty wygaduje.
Wojna nie wojna, siać trzeba
O tym, iż pomidor pomidorowi nierówny to każdy jeden wie. Żadna tajemnica. Szczególnie odkąd moda na zdrowe żywienie się pojawiła. Dziwna ta moda, bo lat temu trzydzieści normalne było, iż na działce warzywa dla rodziny się uprawiało i nikt do tego filozofii nie tworzył. A dzisiaj ten świat tak powariował, iż choćby zwykłe chodzenie na boso, uziemianiem się nazywa.
fot. Marta Konek
Ale wracając do pomidorów… Dawniej nikt się nie dziwił, iż gdy lato dobiegało końca, zbierało się nasiona na kolejny rok. Obrywało się zeschnięte kwiatostany, łuskało strąki grochu czy fasoli. Z pomidorów też się wydłubywało nasionka, rozkładało na gazetach, przewracało, by nie przyschły do papieru, a jak już dobrze wyschły, wsypywało się do papierowych tutek i trzymało do wiosny.
A dzisiaj? Jak się z nowych odmian nasionka zbierze, to nie wiadomo, co z nich w kolejnym roku wyrośnie. Nie wiadomo nawet, czy na pewno skiełkują, tak przy ich produkcji ludzie nakombinowali. I tak sobie człowiek myśli, iż te nowe, modyfikowane, objęte licencjami odmiany, to taką nowoczesną bronią mogą być. Bo jak taki koncern nowej partii nasion na rynek nie wypuści, to głód ludziom w oczy zajrzy.
Bo też ten świat teraz taki mały się zrobił przez media. Lat temu trzydzieści, to co najwyżej sąsiad z sąsiadem na pomidory się pozamieniał, bo skąd miał wiedzieć, iż ktoś lepszą odmianę ma? A teraz tak się porobiło, iż o tych najlepszych w telewizji mówią, w książkach piszą. I nagle człowiek się dowiaduje, iż nie jest sam, iż takich jak on jest więcej, co z tęsknoty za smakiem i zapachem zapamiętanym z dzieciństwa, ręce w szklarniach urabiają i eksperymentują ze starymi odmianami.
fot. Marta Konek
Taki na przykład król pomidorów, co go Wojciech Koronkiewicz w wydanym przez Paśnego Buriata „Podlasiu zdrowo zakręconym” opisał, ze trzydzieści starych odmian przez lata utrzymał i z powodzeniem je w swoich szklarniach uprawia, ludziom dzieciństwo smakiem pomidorów przypominając.
A iż swój swego zawsze znajdzie, to i na Podlasie telefon się znalazł i nasionka zostały wybłagane. Tylko człowiek nie przewidział, iż w jakiejś chorej głowie myśl o wojnie się pojawi. Wszystko w tym momencie mało ważne się wydawało, bo ten w miarę bezpieczny świat nagle nieprzewidywalny się okazał. Tymczasem za pośrednictwem pisarza Koronkiewicza przesyłka z nasionami z Podlasia na Krajnę dotarła, bo wojna wojną, ale siać przecież trzeba.
Pochwała uważności
Po pikowaniu pomidory krzepną, wzmacniają się, a potem kolejne listki wypuszczają. Jak się człowiek pospieszy, to potem problem ma, bo wiosny ostatnio zimne, z przymrozkami i trzeba kombinować, żeby w szklarni rozsada nie pomarzła.
Znowu w domu trzymać pomidory to też nie za bardzo, bo słońca mało i gwałtownie w górę wybiegają. Ot, jak ze wszystkim, uważnie trzeba świat wokół obserwować i przewidywać, co też się może wydarzyć. I co z tego, iż nie wszystkiemu zapobiec można? Chyba czasami wystarczy świadomość, iż zrobiło się wszystko, co w danej chwili było możliwe. A jak się człowiek zaleni, jak rozsady na noc ze szklarni nie zniesie, jak mu przymrozek delikatne siewki zetnie, to cóż… Nauczy się, iż kiedy można sobie odpuścić, to można, ale czasami zwyczajnie nie warto.
fot. Marta Konek
Jak już pomidory w grunt zostaną wsadzone, zaczyna się ciężka, codzienna praca. Liście u dołu krzaka trzeba oberwać, główny pęd podwiązać, boczne pędy obszczypać. Jak w każdym wzrastaniu i tu uważność jest potrzebna i serce wkładane w pracę. Podlewać obficie trzeba, bo pomidory lubią wodę, ale nie laną na głowę, po liściach, ale rozlewaną na korzeń. Między pomidorami bazylię można posadzić. Lubią się wzajemnie te rośliny i żyć razem potrafią.
A ile człowiek się napatrzy na świat wokół! W samej szklarni pająki sieci tkają i po skrzydełkach zaplątanych w lepkie nici można potem nocne motyle zinwentaryzować. Pomidory, jak większość roślin, owadów do zapylania potrzebują, więc i pszczoły czasami do szklarni zaglądają, i trzmiele.
W pogoni za owadami to i ptaki czasem między pomidory wlecą, ale czym prędzej uciekają, bo im w dusznej, zamkniętej przestrzeni niedobrze. Pod krzakami grzebiuszki i ropuchy w pulchnej ziemi siedzą. Czasami trafi się traszka, albo jaszczurka zwinka. Rzadziej gdzieś na pomidorowych krzewach rzekotkę się wypatrzy. Chyba rzekotki pomidorów nie lubią, wolą na malinach siedzieć.
fot. Marta Konek
Gdy lato się zaczyna, pierwsze pomidory zaczynają pęcznieć na krzakach. Najpierw rosną w swojej zieloności, a potem z nagła oblewają się rumieńcem i soczyście czerwienieją.
Tak, samemu to ciężko wszystkiego dopatrzyć i o to wzrastanie zadbać. Raz, iż człowieka w świat niesie i nie zawsze jest w domu, by wszystko ogarnąć. Dwa, czasami tyle ma pracy, iż siedzi zamotany i stara się przerobić robotę, której przerobić się nie da, bo jak hydrze, kolejne łby jej odrastają. I znów, jak we wszystkim, dobrze jest, gdy jeszcze komuś na tych pomidorach zależy. Podleje, podwiąże, dojrzałe owoce zbierze. Tak to już w życiu jest, iż człowiekowi samemu trudno. Dobrze jest więc mieć obok takich, co też za pomidorami przepadają.
Spotkania
A od tego przemyślenia, to już krok tylko do spotkania z tymi, co podobnie czują i na świat patrzą.
fot. Marta Konek
Do królestwa pomidorów w Gradocznie na Podlasiu trafiamy w pełni pomidorowego sezonu. Król pomidorów Witalis Jakoniuk z żoną Anną opowiadają o tym, jak swoje królestwo budowali. Jak ciężko było i jak ciężko jest, bo ludzi do roboty brakuje i wszystko na ich barkach. Rozmawiamy o zmieniającym się rolnictwie, o nadmiarze chemii, o znikających zapylaczach. I o tęsknocie za dawnym światem, w którym warzywa i owoce pachniały i miały smak. W którym ludzie czasu i cierpliwości więcej dla siebie mieli.
Zaglądamy do szklarni, dziwimy się pomidorom, dziwimy się ich nazwom. Midasy, bycze jaja, diabełki, brzoskwiniowe, pisanki, malinowe kapturki… A te małe, żółciutkie to nazywają „trzmiel narozrabiał”, bo jakieś takie wyszły po tym, jak trzmiel zapylił jedną odmianę pyłkiem z innego krzaka.
fot. Marta Konek
Witalis mówi, iż każda odmiana smakuje inaczej i on nie powie nikomu, która jest najlepsza. Trzeba spróbować wszystkich i wybrać tą, która najbardziej przypadnie do gustu.
Rozmawiamy jakbyśmy od lat się znali. Jakbyśmy gdzieś kiedyś już tę rozmowę zaczęli, a teraz czas przyszedł, żeby toczyła się dalej. Jeszcze tylko prosimy, żeby nam się Jej Wysokości do książki Koronkiewicza wpisali. Wszak dzięki niemu do pomidorowego królestwa trafiłyśmy.
Dojrzewanie
Gdy słońca jest pod dostatkiem, pomidory dojrzewają w oczach. Soczyste się robią. Takie, iż jak człowiek zęby w nie wbije, to sok po brodzie kapie. Pachnące się robią. Takie, iż po prostu czuć w nich tę naturalną, roślinną żywotność i słoneczną energię.
fot. Marta Konek
A jak smakują! Jedne bardziej kwaśne są, inne bardziej słodkie, w jeszcze innych winną nutę się czuje.
I może w życiu jest jak z tym pomidorowym dojrzewaniem – im więcej człowiek doświadczy, im więcej nowych smaków pozna, im więcej wysiłku włoży w zdobywanie świata, tym bardziej mu to życie smakuje i tym lepsze mu się wydaje, niż gdyby wszystko gotowe na talerzu dostał.