Są łzy.
Skrzą się w nas. Głęboko.
I też pomiędzy nami.
Łzy, gdy istotę
obejmiesz rozumem.
Rękami.
To łzy ukojenia.
Porozumienia.
Płacz pożegnania.
Łzy pojednania.
Ze Staruchą.
Z człowiekiem.
To łaska przebaczania.
Są łzy perliste.
Spadają na widok znajomych oczu.
Są jak deszcz w słońcu.
Jak kaskada pośród bujnego lasu.
To łzy radości.
Straconego czasu.
Są łzy ponownego chrztu.
Narodzin.
Łzy przypominania.
Fal.
Wiatru.
Kory drzewa.
Łzy, kiedy bliscy sobie,
od świata oddaleni,
samotniejemy,
uwzniośleni.
Są też żrące łzy wstydu.
Piekące hańby łzy.
Zostawiają plamy na skórze.
Zawsze pomyślisz o nich znów
przy kłamców zgrai wtórze.
I są też łzy
w bezsile.
Łzy niepojęte.
W mroku bezbrzeżnym.
W otchłani gwiazd.
Czarne i święte.
Cięższe od mgławic kłębów.
Niźli światło łzy lżejsze.
Te najgorętsze.
Te najprawdziwsze.
Najpierwsze.