O tym, jak wygląda praca – często wolontariacka – takiego inspektora/ki, na czym polega i z czym się mierzymy, opowie nam Zuzanna Kaliszewska, inspektorka ds. ochrony zwierząt w Fundacji Viva! Interwencje, wolontariuszka z wieloletnim doświadczeniem.
Zacznijmy może od definicji – inspektor ds. ochrony zwierząt, choć nie występuje pod taką nazwą w przepisach prawa, to tak naprawdę unormowana funkcja przedstawiciela fundacji/organizacji, zajmującej się ochroną zwierząt, która ma uprawnienia i obowiązki wynikające z ustawy o ochronie zwierząt.
Osoba pełniąca tę funkcję musi być odpowiednio przeszkolona i wyposażona w dokument uprawniający ją do podejmowania działań w imieniu fundacji/organizacji, której statutowym celem jest ochrona i ratowanie zwierząt. No właśnie, czy każdy może zostać takim inspektorem, jakie musi przejść szkolenie i jakie działania podejmuje? Na te pytania odpowiada Zuzanna.
*****
Ewelina Lewandowska: To może zacznijmy od tego, które interwencje, w których brałaś udział, najbardziej Ci zapadły w pamięć? Od razu podkreślam, iż na potrzeby rozmowy będziemy posługiwały się słowem "właściciel" zwierząt, które też występuje w ustawie o ochronie zwierząt, choć bardzo nie lubimy tego słowa, bo siłą rzeczy ma konotacje uprzedmiotawiające zwierzęta.
Zuzanna Kaliszewska: Na pewno była jedna taka duża interwencja. Wyjechaliśmy dużą grupą, bo wiedzieliśmy, iż na pomoc czekało bardzo dużo psów. Ostatecznie oprócz siedmiu psów, odebraliśmy także 12 królików, jedną krowę i konia, który – uwaga – był przetrzymywany w piwnicy!
Oczywiście wszystko odbywało się w asyście policji, bo właścicielka zwierząt była bardzo niewspółpracująca. Przypomina mi się także odbiór Miśka, psa, którego odebraliśmy w agonalnym stanie, półżywego. Stan jego wychudzenia uniemożliwiał mu życie, jego oczy były zalane ropą, a wszelkie odruchy neurologiczne, na skutek skrajnego zaniedbania, zanikły. Nogi i inne częsci ciala nie reagowały na nic.
W takim stanie jego właściciel przez cały czas trzymał go przywiązanego łańcuchem do budy, podczas gdy drugi pies na posesji biegał wolno, był zadbany i w świetnej formie. Właścicielka próbowała nas oskarżyć o "kradzież" Miśka, choć ostatecznie sama została skazana, dzięki naszej interwencji, o znęcanie się nad zwierzęciem.
Niestety Misiek po odbiorze przeżył tylko parę miesięcy, u mnie w domu, ale przynajmniej w cieple, odżywiony, otoczony miłością. Trzecią interwencją, która zapadła mi w pamięć, był odbiór Tigera, owczarka niemieckiego, którego odebraliśmy z zakładu kamieniarskiego, z terenu cmentarza. Jego płacz i wycie usłyszał przechodzeń. Tiger był niestety "niechcianym spadkiem" po śmierci właściciela zakładu.
Wiem, iż specjalnie tak mówisz, bo przecież prawo w takich sytuacjach traktuje zwierzęta jak rzecz – na potrzeby przeprowadzenia postępowania spadkowego, zwierzęta wchodzą w skład majątku po zmarłym. Opowiadaj dalej o Tigerze.
Gdy przyjechałyśmy na miejsce, zobaczyliśmy Tigera, który leżał w kojcu, na zimnym betonie. Na terenie zakładu był także inny pies, młody owczarek, ale jego kondycja i warunki, w których przebywał, były zadowalające – na miarę przepisów ustawy o ochronie zwierząt.
Tiger jednak leżał i wył, w moczu i odchodach, ze sztywnymi nogami, nie podnosił się od dłuższego czasu, co potwierdzały liczne odleżyny i otarcia na twarzy, jądrach i całym ciele. Miał obrożę przeciągnięta przez twarz, co świadczyło o tym, iż był przeciągany po kojcu i tak konał. To wszystko działo się za przyzwoleniem nie tylko właściciela, ale też osób, które przechodziły na co dzień obok Tigera, pracownikach zakładu, ochroniarza, księdza.
Gdy go wiozłyśmy do weterynarza, nie wiedziałysmy czy przeżyje podróż. Był wyziębiony, a zapach, który wyobywał sie z jego ciala, cieżko było znieść. Przeżył. Po hospitalizacji, zabrała go do siebie nasza wolontariuszka, u której zamieszkał, ale tak naprawdę przyjeżdżaliśmy liczną grupą do niej, aby pomagać w codziennej pielęgnacji i opiece nad Tigerem.
Jego stan zdrowia tego wymagał typowych czynności pielęgniarskich. Toaleta ran, cewnikowanie, przekładanie z boku na bok, karmienie strzykawką, fizjoterapia,. Biedny z bólu nas gryzł, ale musieliśmy to robić. Niestety był tak wycieńczony, iż niedługo później zmarł.
Dziękuję, iż się tym podzieliłaś, te sytuacje musiały cię wiele trudnych emocji kosztować. A co zrobić, żeby zostać inspektorem/ką ds. ochrony zwierząt?
Wyjaśnię to na przykładzie Viva! Interwencje, bo pewnie każda fundacja/organizacja tzw.prozwierzęca może mieć inne zasady. U nas zaczyna się od dołączenia do grupy Viva!, która zajmuje się właśnie interweniowaniem w przypadku znęcania sią nad zwierzętami, bądź zaniedbania zwierząt.
Na początku zaczyna się od wolontariatu, a żeby zostać wolontariuszem, trzeba przejść takie ogólne szkolenie, m.in. z ustawy o ochronie zwierząt oraz tego, czym dokładnie się zajmujemy. Jest to szkolenie jednodniowe, po to, aby na starcie mieć taką podstawę naszego działania. Następnie nowe osoby wyjeżdżają z doświadczonymi inspektorami/kami na interwencje.
A czym dokładnie są te interwencje, od czego się zaczynają?
Od zgłoszeń obywateli, którzy reagują (i tu ogromne brawa dla tych ludzi) i gdy widzą, iż ktoś się znęca, albo utrzymuje w zaniedbaniu zwierzę, piszą do nas. np. e-maile, opisują dokładnie, co ich niepokoi.
Pamiętajmy, iż w takich zgłoszeniach, bardzo ważne są materiały, które dowodzą, iż faktycznie dochodzi do naruszeń przepisów ustawy, tym samym do znęcania się nad zwierzętami. Na podstawie tych zgłoszeń podejmujemy decyzję o wyjeździe pod wskazane miejsce i sprawdzamy warunki, rozmawiamy z ludźmi, nierzadko wzywamy policję na miejsce kontroli.
Czyli tak naprawdę to praca grupowa? Nie byłoby interwencji i niesionej pomocy, zmieniającej życie tych pokrzywdzonych zwierząt, bez postawy ludzi, którzy reagują i nam to zgłaszają. Innymi słowy, bez reakcji obywateli, nie byłoby większości kontroli?
Dokładnie tak, dlatego tak ważna jest świadomość ludzi i reagowanie w takich sytuacjach.
W porządku, to wróćmy do tego, jak zostać inspektorem/ką ds. ochrony zwierząt?
Jeśli już wolontariusze wiedzą, z czym się wiążą interwencje po wstępnym szkoleniu i decydują się, iż chcą w to iść, mają tę wewnętrzną gotowość, uważają, iż "tak, to jest dla mnie", to wyjeżdżają na interwencje z doświadczonymi już inspektorami/kami i się przyuczają, szkolą się w terenie.
A ile musi byc takich wyjazdów, żeby zostać inspektorem/ką?
Nie ma limitu interwencji, po których dostaje się legitymację inspektorską. Czyli taki dokument, który upoważnia cię do przeprowadzenia interwencji z ramienia fundacji, która w swoim statucie ma zapisane, iż takie interwencje może przeprowadzać. Wolontariusze bez takiej legitymacji, nie mają takich uprawnień.
Wracając do limitów, są osoby, które poczują, iż mogłyby prowadzić taką interwencję już po trzech wyjazdach, a są osoby, które nie będą miały takiej pewności choćby po 10 interwencjach. Dlatego my podchodzimy do tego elastycznie.
Czego uczą nowych wolontariuszy/nowe wolontariuszki, przyszłych inspektorów/przyszłe inspektorki, takie wyjazdy?
W toku takiego szkolenia praktycznego w terenie wolontariusze uczą się, jak rozmawiać z osobami, u których przeprowadza się interwencje, uczysz się opanowania emocji, na co zwrócić uwagę w czasie interwencji, jak ważne jest robienie zdjęć i czego.
Tak naprawdę uczysz się cały czas, bo nie ma takiej samej interwencji. Są pewne schematy, zachowania, zasady, których należy przestrzegać podczas każdej interwencji, ale każdy wyjazd jest zupełnie inny. I wszystkiego możemy się spodziewać.
A co byś powiedziała osobom, które mówią, iż bardzo by chciały pomóc zwierzętom, ale nie mogłyby znieść takich widoków, które są wpisane w rolę inspektora/ki ds. ochrony zwierząt. Albo, iż puściłyby im nerwy, iż emocje by im nie pozwoliły na merytoryczne i spokojne przeprowadzenie interwencji?
Pomimo iż każdy ma inny próg wytrzymałości i tolerancji na pewne zachowania - moim zdaniem, wszystko jest do zrobienia. Tak naprawdę nie wiesz, czego się boisz, nie wiesz, przed czym masz obawy, dopóki się nie przekonasz. Czyli dopóki nie pojedziesz na interwencję i nie spróbujesz - chyba tak jest ze wszystkim. Oczywiście są osoby, które mają krótki lont i gwałtownie się wzruszają, bądź gwałtownie reagują impulsywnie, dając emocjom wziąć górę.
To są przesłanki do tego, iż taka praca w terenie faktycznie może być dla nich trudna. To też nie jest tak, iż od nowych osób wymagamy jakichś określonych umiejętności czy skillów od razu. Oczywiście, są pewne kryteria, ale wszystkiego uczy nas grupa, wyjazdy i bardziej doświadczone osoby. Podczas takich wyjazdów, są co najmniej dwie osoby – i to jest jedna z tych reguł, której się trzymamy.
Z własnego doświadczenia wiem, iż jeżeli chcesz i weźmiesz wskazówki do serca, to można się wyrobić i nauczyć wchodzić w tryb zadaniowy, któremu przyświeca cel, a tym celem jest uratowanie zwierzęcia, bądź niekiedy kilku zwierząt podczas jednej interwencji. Też kiedyś nie miałam doświadczenia, nie miałam psa w domu. To wszystko sie zaczęło się od momentu, w którym wzięłam swojego pierwszego psa i zostałam domem tymczasowym. A pies był pod opieką Viva! Interwencje. Uznałam wtedy, iż dlaczego miałabym się nie sprawdzić, skoro mogłabym zrobić coś więcej.
Tak, przyznam, iż ja w swoim życiu często gwałtownie ulegałam emocjom i działałam impulsywnie, przez cały czas tak mam. Ale nie w przypadku interwencji, tutaj się bardzo pilnuje, ale chyba to robię podprogowo, bo po prostu działam.
No to wlasnie jest to, o czym mówiłam wcześniej. Wchodzisz w tryb zadaniowy, ale pewnie później, po interwencji, znajdujesz jakiś sposób, na ujście emocji. W kontrolowanych i bezpiecznych warunkach.
No właśnie, bo to przecież nie jest tak, iż my nie odczuwamy emocji, iż nas do nie dotyka, to ogromnie nas boli, współodczuwamy przecież razem z tymi zwierzętami. Myślę, iż nam też dużo daje ogromne wsparcie, jakie dajemy sobie wzajemnie, cała nasza grupa. I to, iż nasi koordynatorzy o nas dbają na tyle, iż możemy raz w miesiącu, wszyscy spotkać się na grupie wsparcia, którą prowadzą niezawodni Bartosz i Weronika z "Inicjatywy Inkluzja". Pewnie jesteśmy jedną z niewielu, jak nie jedyną grupą w Polsce, którą może liczyć na tak profesjonalne wsparcie, pomoc psychologów. A spotkania te pokazują, iż mamy nad czym pracować i o czym rozmawiać. No dobrze, to teraz o tym, dlaczego to, co robimy, jest tak ważne? Nie bez kozery się mówi o tym, iż aktywiści/stki, wolontariusze/ki, inspektorzy/ki są głosem, tych którzy go nie mają, choć według mnie to nie jest tak. Zwierzęta mają głos, mówią do nas stale i wciąż, tylko niektórzy ich słuchać nie chcą, nie potrafią, albo specjalnie pozbawiają ich tego głosu.
Tak, to my działamy, z grubsza ujmując – na pierwszej linii frontu. Choć, nie oszukujmy się, są służby odpowiedzialne za ochronę zwierząt, za wykrywanie i karanie wykroczeń, czy przestępstw, ale moje doświadczenie pokazuje, iż zwierzęta przez te służby są jednak spychane na dalszy plan.
Tak naprawdę my jesteśmy fundacją, która wykonuje zadania służb i specjalizujemy się wyłącznie w ochronie zwierząt. Oczywiście nie mamy takich samych uprawnień jak policja, straż miejska, czy choćby taka inspekcja weterynaryjna. Ale to też nie jest tak, iż my tak zupełnie samozwańczo to robimy. Otóż pewne kompetencje przyznaje nam ustawa o ochronie zwierząt, a w zakresie artykuł 40 tej ustawy – "współpacujemy, jako organizacja społeczna, której statutowym celem działania jest ochrona zwierząt z właściwymi instytucjami państwowymi i samorządowymi w ujawnianiu oraz ściganiu przestępstw i wykroczeń określonych w ustawie".
Szkopuł tkwi w tym, iż nie ma publicznej instytucji, która skupiałaby się na ochronie zwierząt. Nie istnieją dla zwierząt takie instytucje jak np. MOPS, Rzecznik ds. ochrony zwierząt itp. Wprawdzie gminy wykonują swoje zadania na rzecz zwierząt - a mają szereg obowiązków w związku z tym, nałożonych przepisami ustawy, ale działania gmin, na ogólną skalę, nie są zadowalające.
Czasem nie wykonują adekwatnie wcale. A to oznacza, iż los i dobrostan zwierząt jest uzależniony od tego, jakie osoby zasiadają w gminach, i czy ważne jest dla nich realizowanie tych zadań, a jeżeli tak, to realizowanie należycie?
Dokładnie tak, jak ze wszystkim zresztą.
Los i dobrostan zwierząt uzależniony jest od osób, którym często na nich zupełnie nie zależy. To jest przygnębiające. A dla zwierząt, często – tragiczne w skutkach. To tak, jakby Rzecznikiem Praw Dziecka byłaby osoba, która dzieci nie lubi i ich dobro jest jej obojętne.
Idąc dalej, czesto zdarza sie tak, ze zwierzęt dostanie pomoc tylko wtedy, gdy ta pomoc jest potrzebna ludziom. Bo dopiero wówczas wkraczają służby i przy okazji ratują zwierzęta. Na przykład w takich sytuacjach jesteśmy wzywani my, bo inne służby nie wiedzą, co mają robić.
Za tajemnicę poliszynela można uznać fakt, iż często cierpienie człowieka łączy się z cierpieniem zwierzęcia. Są osoby, które żyją w skrajnym ubóstwie, bądź w rodzinach dysfunkcyjnych, w których główne skrzypce odgrywa alkohol, albo przemoc. W takich sytuacjach nierzadko człowiek nie jest sam w stanie o siebie odpowiednio zadbać, albo pomóc sobie, czy najbliższym, a co dopiero o zwierzęciu, które ma pod opieką.
Opowiedz o takiej interwencji.
Skontaktowała się kiedy z nami kuratorka, która zajmowała się rodziną dysfunkcyjną. W tej rodzinie dochodziło do znęcania się nad psem, który był duszony, podwieszany. Gdy go wiozłyśmy do weterynarza, nie byłyśmy pewne, czy dowieziemy go żywego. I tu wracamy do początku, po co jesteśmy. Gdy dochodzi do takich sytuacji, służby kontaktują się z nami.
Innym przykładem, kuriozalnym i ukazującym jak system pomocy społecznej i organów, które interweniują w przypadkach przemocy domowej, kuleje. Odebraliśmy swojego czasu 3 psy, dwa zamknięte w łazience, jeden przywiązany do stołu w salonie. Jak się okazało, właścicielka tych psów, stosowała przemoc wobec swojego dziecka. Dochodziło choćby do takich sytuacji, iż zamykała je w samochodzie.
Wcześniej policja tam interweniowała 88 razy i nic. Dopiero nasza interwencja i zgłoszenie sprawy przez nas do Rzecznika Praw Dziecka przyspieszyły bieg sprawy.
Czyli jesteśmy wyspecjalizowaną jednostką, która interweniuje w zakresie ochrony zwierząt na wielu płaszczyznach i nie tylko!
Tak, nasze działania to nie tylko praca w terenie, to konieczność zaznajomienia się z prawem i orzecznictwem, ale także nabycia kompetencji miękkich, które ułatwiają nam przeprowadzenie rozmowy z osobami, u których przeprowadzamy interwencja oraz ze służbami.
To coś znacznie więcej, poniewaz występujemy także jako oskarżyciele posiłkowi w rozprawach, bo wiadomo, iż zwierzę, samo nie może się obronić w sądzie i my wtedy przyjmuje rolę ich pełnomocników, zaczynając od złożenia zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa do policji, bądź prokuratury.
Dzięki tym działaniom sądy orzekają wyroki, niestety zwykle nie takie, jakie byśmy chcieli, żeby były, ale przynajmniej tworzy się orzecznictwo, które zresztą się powoli, ale zmienia, na większą korzyść dla zwierząt. A doskonale wiemy, iż kropla drąży skałę. I jak już wcześniej wspomniałam, często zdarza się tak, iż współpracujemy z różnymi służbami, np. z policją.
Tzn. bardzo byśmy chcieli, żeby to była współpraca, a niestety mamy różne doświadczenia z taką asystą, nie zawsze chce nam ułatwić bezpieczne i skuteczne przeprowadzenie interwencji, a właśnie do tego między innymi są powołani, ale oczywiście są też takie zespoły, z którymi współpracuje nam się bardzo dobrze i dzięki temu możemy skutecznie wykonywać swoje zadania w terenie.
Asysta policji ma jedyne przyjechać i zadbać o bezpieczenstwo obu strony interwencji, policjanci i policjantki mają umożliwić nam wejście na teren i zweryfikować stan zdrowia zwierząt. zwykle policja nie ma wiedzy ani medycznej, ani w zakresie ustawy o ochronie zwierząt, więc jednostką specjalistyczną na miejscu jesteśmy my - od oceniania stanu zwierzęcia i podejmowaniu decyzji, i to my jestesmy w stanie dowieść tego, iż mają miejsce nieprawidłowości.
Co też nie jest dziwne, bo przecież policja wykonuje wiele zadań w różnych obszarach i każda interwencja policji ma inne prawne podstawy. A zdarzało się, iż spotykaliśmy się z sprzeciwem policji, która nie miała odpowiedniej wiedzy na temat przepisów ustawy o ochronie zwierząt, ani wiedzy w zakresie dobrostanu, czy zdrowia zwierząt.
A możesz przytoczyć sytuację, w której policja utrudniała przeprowadzenie interwencji, podważając kompetencje inspektorów/inspektorek ds. ochrony zwierząt?
Dostaliśmy zgłoszenie do psa niechodzącego, który przebywał na posesji sam, z ogromnym guzem na listwie mlecznej, w ogólnej złej kondycji, bardzo złej, bez dostępu do wody i jedzenia, bez schronienia.
Czyli oprócz wielkiego guza, nie miał tak naprawdę nic.
Nic. łącznie z tym, iż na tej posesji nikt nie mieszkał. Wezwaliśmy policję, w związku tym, bo musieliśmy się tam jakoś dostać, a policja powinna zadbać o nasze bezpieczeństwo, ale także, czy nasze działania nie naruszają "interesu" właścicieli.
Czyli, o to, aby cała interwencja przebiegała zgodnie z prawem, a nie weryfikować warunki, w których zwierzę jest utrzymywane i stan zdrowia zwierzęcia.
Przyjęchała policja, i co dalej?
I zaczęła podważać nasz osąd sytuacji, utrzymywali, iż pies tak wygląda, bo jest stary i nie ma istotnych powodów do odbioru psa i w ogóle do całej interwencji. Ja oczywiście szłam w zaparte, bo byłam przekonana, iż pies potrzebuje natychmiastowej pomocy medycznej.
Policja nie była z tego powodu zadowolona, ale ostatecznie tylko obserwowali naszą interwencję, bo musieliśmy przejść przez płot i tego psa stamtąd zabrać. Pojechaliśmy prosto do kliniki weterynaryjnej i na miejscu lekarz poddał go eutanazji. Pies miał rozległy nowotwór, który rozlał sie wewnątrz całego ciala.
Gdybyśmy się zasugerowali tym, co powiedziała policja, pies cierpiałby przez kilka, kilkanascie kolejnych dni, bo prawdopodobnie za długo by nie pożył w takim stanie.
A są sytuacje, w których inspektorzy/inspektorki ds. ochrony zwierząt mogą wejść na posesje, bez asysty policji?
Tak, są to oczywiście skrajne sytuacje, ale są. Na przykład, gdy widzimy, iż stan zdrowia psa jest tak zły, pies kona, umiera wręcz, albo pozostawienie go w tych warunkach naraża jego życie i zdrowie, i wiemy iż nie możemy poczekać powiedzmy tej godziny na przyjazd policji, bo zdarzało się, iż czekaliśmy choćby i dwie godziny, a i tak policja nie przyjechała, tylko wezwała straż miejską.
A czy policja musiała kiedyś interweniować, ale żeby ochronić inspektorów/inspektorki? Czy zdarzają się sytuacje, w których osoby, u których przeprowadza się interwencja, są agresywni, nadpobudliwi i dochodzi do przekroczenia granic nietykalności cielesnej?
Popchnięcia, grożenie, przemoc werbalna owszem, ale to są rzadkie sytuacje. Słowo interwencje tak brzmi dość wymownie, ale wcale nie oznacza, iż są to sytuacje, w których właśnie dochodzi do takiej przemocy, czy bijatyki. I tu właśnie wkraczają nasze doświadczenie i szkolenia.
Dużo zależy od nas, jak taka interwencja przebiegnie i jesteśmy od tego, aby już na samym początku zapobiegać sytuacjom konfliktowym. Nie prowokujemy, nie dajemy miejsca na emocje, złośliwości. Nie eskalujemy agresji. Chyba też się utarło takie przeświadczenie, iż jak dochodzi do przemocy wobec zwierząt, czy zaniedbań, to u osób pochodzących z rodzin dysfunkcyjnych, tzw. patologicznych, gdzie występuje przemoc i alkohol. Nic bardziej mylnego.
Oczywiście takie też się zdarzają, ale nie tylko. Często interweniujemy w domach zadbanych, u rodzin zamożnych, z wysoką pozycją, czy statusem społecznym, wykształconych.
Smutnym, ale nierzadkim widokiem, który zastajemy to taki, gdzie drzwi otwiera nam osoba zadbana, trzymająca małego, zadbanego psa na rękach, tymczasem za domem, w rogu działki, przebywa pies na łańcuchu, w brudzie, nieocieplonej budzie, bez kontaktu z ludźmi i innymi psami, a także złym stanie zdrowotnym.
Dlaczego tak jest?
Słyszymy wtedy, iż pies trzymany na dworze jest za duży do domu, albo np. nieposłuszny. Często także psy przetrzymywane na dworze są kundlami, a te w domach, to te psy rasowe.
A czym jest znęcanie nad zwierzęciem? jakie są formy? I z jakimi ty się najczęściej spotykasz?
Ustawa o ochronie zwierząt, aby wyjaśnić, czym jest znęcanie, posługuje się katalogiem przykładów, ale tu chcę podkreślić, iż nie jest on zamknięty. Za znęcanie można uznać formę fizycznej przemocy, np. bicie, kopanie, ale także nieleczoną chorobę, brak dostępu do wody i jedzenia, brak schronienia odpowiedniego, jak np. trzymanie psa na łańcuchu bez ocieplonej budy, o odpowiednich wymiarach, odizolowanej od ziemi.
Jest to także drażnienie zwierząt i co nie jest wprost wskazane w ustawie, niezaspokojone potrzeby psychiczne, co prawda niełatwo jest to udowodnić, choć na pewno zapadł jeden wyrok w takiej sprawie. Sąd bowiem uznał, iż oskarżony (...) znęcał się nad psem rasy mieszaniec – labrador poprzez niezapewnienie odpowiednich warunków zoohigienicznych adekwatnych dla jego gatunku, trzymanie go w warunkach rażącego zaniedbania i niechlujstwa bez wystarczającego kontaktu z opiekunem (...). Takie postępowanie ze zwierzęciem, które przebywało w odosobnieniu i mające jedynie sporadyczny kontakt z opiekunem nie mogło zaspokoić jego potrzeb psychicznych i w konsekwencji pies cierpiał. Psy bowiem, traktują właściciela jako tzw. bezpieczną bazę i nawiązują relacje z właścicielem podobne do tych, jakie pojawiają się między rodzicami a dziećmi (...) – wyrok Sądu Rejonowego w Łowiczu z 5 grudnia 2019 r., II K 250/19. To jest bardzo istotny wyrok i oby zapadało takich więcej.
Z niezaspokojeniem podstawowym portrzeb psychicznych mamy też do czynienia w ZOO, w którym zwierzęta żyją w niewoli, co często prowadzi do stereotypii i innych konsekwencji odbijajacych sie na stanie psychicznym tych zwierząt. Klatki, tłumy ludzi, brak bodźców, ruchu i odpowiedniej przestrzeni, to nie są naturalne warunki zwierząt, które żyją na wolności i są zwierzętami społecznymi.
Wracając do twojego pytania, zaniedbania, z którymi najczęściej się spotykam to chyba właśnie nieleczone choroby, guzy nowotworowe, przepukliny, zagłodzenie, rany na ciele, świerzb, pasożyty oraz nieodpowiednie warunki w miejscu przetrzymywania zwierzęcia.
Nie mogę tego nazwać mieszkaniem, czy bytowaniem, bo to po prostu jest przetrzymanie – na siłę, gdyby pies mógł wybrać, na pewno nie wybrałbym takich warunków, które powodują nierzadko cierpienie, a na pewno dyskomfort, głód, przegrzanie lub przemarznięcie. To są także brak wody – takiej wody regularnie zmienianej, czystej, niezamarzniętej, brak pokarmu. Czyli takich podstaw niezbędnych do przeżycia.
A jakie interwencje potrafią wywołać frustrację i bezradności?
Jest wiele takich sytuacji, ale na pewno takie, w których wiemy, iż zwierzę powinno mieć lepsze warunki, powinno być w domu, z ludźmi, innymi zwierzętami, ale ich właściciele spełniają minimalne warunki, czyli takie zgodne z ustawą o ochronie zwierząt, a my nic nie możemy zrobić.
Czyli na przykład pies na podwórku, na 3 metrowym łańcuchu, właściciel który utrzymuje, iż pies jest spuszczany, bo według ustawy musi. A pies jest po to, aby pilnować posesji. Albo przetrzymywanie gryzoni w klatkach, ale mają one pokarm wodę i zachowaną czystość. Wszystkie te biedne zwierzęta gospodarskie w hodowlach przemysłowych, zwierzęta na fermach futrzarskich.
My, jako inspektorzy, inspektorki, musimy działać w ramach przepisów prawa, a nie tego, co byśmy chcieli, zgodnie z naszą wiedzą na temat potrzeb zwierząt, empatią i poczuciem moralności. Musimy działać tak, żebyśmy swoimi zebranymi dowodami, materiałami, mogli się wybronić w sądzie, aby wzbogacać orzecznictwo na korzyść fundacji i organizacji takich jak my, a nie przeciwnie.
Zdajemy sobie także sprawę, iż – czy tego chcemy, czy nie – jesteśmy reprezentacją wszystkich organizacji prozwierzęcych, a więc musimy budować zaufanie wśród społeczeństwa. W dużej mierze od nas zależy los zwierząt w Polsce, więc chciałabym, aby fundamenty wszystkich organizacji i fundacji były budowane na profesjonalizmie, na działaniu w granicach prawa i uczciwości.
I dla dobra zwierząt czasem lepiej pójść na ustępstwo i po prostu porozmawiać, niż wchodzić bojowo i od razu zabierać zwierzę.
Rolą inspektora/ki nie jest na pewno bezrefleksyjne działanie, zawsze nastawione na odbiór zwierzęcia. Nasza praca to analiza sytuacji, indywidualne podejście, znajdowanie najlepszego rozwiązania. Czasem lepiej porozmawiać z właścicielem tak długo, jak tego sytuacja wymaga, zostawić zalecenia, przyjechać na kontrolę i egzekwować potrzebne zmiany, aby poprawić warunki tego zwierzęcia.
W innym przypadku, często zdarza się tak, iż choćby gdy zabieramy zwierzę, właściciel po jakimś czasie weźmie kolejne i będzie je utrzymywał w takich samych, złych warunkach. A czasem jest szansa, iż poprawi te warunki i zwierzęciu będzie się żyło choć odrobinę lepiej. Są takie sytuację, iż naprawdę widzimy poprawę, czy chęć dialogu po drugiej stronie, wtedy właśnie próbujemy takich rozwiązań.