W czwartek zostali poproszeni o przyjęcie trójki rodzeństwa i jednego samotnego malucha. Musieli odmówić. Teraz tłumaczą, iż ta decyzja nie wynikała z braku serca, tylko z braku miejsca. Ostatnio chcąc ratować kolejne koty, zarazem nie mając lepszego wyjścia, wykorzystali choćby biuro. I ktoś na nich doniósł.
– Z przykrością informujemy, iż nie jesteśmy w stanie przyjąć już żadnego chorego, ani choćby zdrowego kota. Jedyne, których nie zostawimy bez pomocy, to koty po wypadkach – ogłosiło w czwartek Schronisko dla Zwierząt Płock w mediach społecznościowych.
Nie ukrywają, iż sytuacja jest zła. Brakuje miejsca, aby przyjmować kolejne zwierzęta. A przecież te chore nie mogą przebywać wspólnie ze zdrowymi, trzeba je od siebie odseparować. Niestety właśnie takich kotów, chorych, wymagających izolacji, w tej chwili jest najwięcej.
W schronisku tłumaczą, iż nie mają wolnych miejsc na kwarantannie, izolatek czy zapasowych pomieszczeń. Jednocześnie mają pod opieką ponad 60 kotów – niemal 40 hospitalizowanych (z powodu padaczki, chorych nerek, wątroby, poważnych zakażeń górnych dróg oddechowych), dodatkowo kilka maluchów przyjechało chorych z kombo – kocim katarem i panleukopenią. – Walczyliśmy o każde z nich i wciąż walczymy. A one same są mega dzielne. Dziś przyszła kolejna czwórka. Trójka rodzeństwa w kartonie, jeden samotny maluch. Nie przyjęliśmy ich. To jedno z najtrudniejszych „nie”, jakie musieliśmy dziś powiedzieć – zaznaczają w poście.
Aby ratować kocie istnienia, w odruchu serca, wykorzystują, co tylko mają. Sęk w tym, iż schroniskowy metraż nie jest z gumy. Został im dramatyczny wybór – ratowanie życia kotów i wykorzystanie biura albo odmowa przyjęcia, która może zakończyć się śmiercią zwierząt. Nie mając już innych opcji, wykorzystali ostatnie wolne metry przestrzeni – te w biurze. Także dlatego, aby pielęgniarze zwierząt nie mieli z nimi kontaktu… – Opiekę przejęliśmy my, pracownicy biura – by chronić pozostałe zwierzęta. Karmiliśmy butelkami, sprzątaliśmy, doglądalismy przez większość dnia. I wtedy przyszedł donos. Zadziałał. Przyszła kontrola – czytamy na Facebooku.
Owszem, doszło do ujawnienia prawdy, ale… Kontynuują: – Nie była to prawda o zaniedbaniach. To była prawda o bezsilności i braku alternatyw. I to nie my powinniśmy się dziś tłumaczyć. Tylko ci, którzy latami pozwalali, by system opieki nad zwierzętami był wydmuszką oraz ludzie, ktorzy wciąż w swojej bezmyślności, ignorancji lub egoizmie, rozmnażają te zwierzęce nieszczęścia. Każdego roku, miesiąca, każdego dnia.
Później słyszymy o pseudohodowlach, bezkarnym znęcaniu się nad zwierzętami. Docierają do nas kolejne informacje o psach i kotach potraktowanych jak śmieci, wyrzuconych w zawiązanych workach, przywiązywanych i porzucanych na pastwę losu. Jakby ich życie nic nie znaczyło… – Ludzie znęcają się nad zwierzętami bezkarnie, bo sprawy są umarzane. Jak chociażby ostatnia sprawa pinczera nazwanego przez nas Ziutuś, który został porzucony na Podolszycach przy Panoramie, a dochodzenie umorzono, bo nie widać na monitoringu momentu wyrzucenia psa z samochodu, a wcześniejsze udokumentowane próby „pozbycia się problemu” to jedynie poszlaki… Pies, którego dwukrotnie próbowano się w ciągu jednego dnia pozbyć – tego samego dnia „uciekł”. Przypadek… Ale to nas rozlicza się z tego, iż chore kocięta znalazły tymczasowe miejsce w biurze – dodali.
Teraz pytają, czy ratownik medyczny podczas karambolu odsyła rannych, bo „nie ma warunków”, albo czy chirurg rezygnuje z pomocy, ponieważ sala operacyjna nie spełnia wymagań z paragrafu trzeciego ustępu piątego? – Nie. W sytuacji kryzysowej ratuje się życie, gdzie się da, jak się da, z tym co się ma – podkreślają. – My zrobiliśmy dokładnie to samo. Tyle iż nie ludzi dotyczy ta historia – tylko zwierząt, które nie mają głosu. Te, które już z nami są, musimy teraz upchnąć w jeszcze ciaśniejszych warunkach. A to oznacza stres. A stres to ryzyko FIP – choroby, której w Polsce nie wolno leczyć. Kolejne kuriozum. Są leki, które są skuteczne, ale nie można ich użyć – trzeba patrzeć na umierające, cierpiące zwierzę! Nie mamy gdzie odsyłać ludzi ze zwierzętami w potrzebie. Fundacje, domy tymczasowe – też pękają w szwach. A zwierzęta – jak zawsze – cierpią najciszej i najgłębiej. Zanim zgłosicie – zapytajcie. Zanim ocenicie – spróbujcie zrozumieć. A jeżeli możecie – pomóżcie. Bo każda realna pomoc, każda para rąk, każde słowo wsparcia – może dziś naprawdę uratować życie.
Zastanawiają się, czy osoba, która doniosła, odczuwa satysfakcję z faktu, iż procedura zadziałała. Zaś na koniec tego dramatycznego opisu konstatują: – My tej nocy nie będziemy spać spokojnie, martwiąc się o tych, których dziś nie mogliśmy uratować.
Do postu dołączono zdjęcia Sushi i Kimbap – kociąt z kocim katarem i panleukopenią, które już nie odzyskają wzroku, już nie mają oczu.
