Marek, jesteś pewny, iż nie zapomniałeś węgla? Ostatnio musiałeś jechać do sklepu wiejskiego, a tam tylko mokre drewno się ostało odezwała się do mnie Zuzanna, odwracając się do mnie, gdy prowadziłem samochód, omijając kolejne dziury na powiatowej drodze.
Spokojnie, Zuzka, węgiel jest, rozpałka też, a mięso, które zamarynowałaś, leży spokojnie w lodówce turystycznej z tyłu uśmiechnąłem się do niej na moment. Rozluźnij się. Jedziemy odpocząć. Dwa tygodnie wakacji, cisza, śpiew ptaków i twój ukochany trawnik. O niczym innym nie marzyłaś przez całą zimę.
Zuzanna rozsiadła się wygodniej na fotelu i przymknęła oczy. Trawnik słowo muzyka dla jej uszu. Trzy lata temu, kiedy kupiliśmy ten zapuszczony kawałek ziemi z starą chatką, rosły tam tylko pokrzywy po pas i sterty gruzu. Zuzanna sama wyciągała połamane cegły, walczyła z chwastami, a potem razem zatrudniliśmy ekipę, zrównaliśmy teren przed domem i położyliśmy drogi, ekskluzywny trawnik z rolki.
To była jej oaza. Soczysta, równa zieleń, po której można się było rozłożyć z książką, wypić poranną kawę albo poćwiczyć jogę. Nie pozwalała nikomu grać tam choćby w badmintona, jeżeli ktoś miał ciężkie buty, żeby nie zniszczyć darni. Dla niej ten trawnik symbolizował, iż działka to miejsce odpoczynku a nie harowania z motyką, jak przywykli nasi rodzice.
Mam nadzieję, iż mama nie zapomniała podlewać trawnika, póki nas nie było mruknęła Zuzanna cicho pod nosem. Cały tydzień było ponad trzydzieści stopni.
Nie martw się machnąłem ręką. Mama jest odpowiedzialna. Zostawiliśmy jej klucze, zapewniała, iż co dwa dni będzie doglądać domu. Wie przecież, jak dbasz o ten trawnik.
Moja mama, Wiesława Nowak, była kobietą starej daty. Energiczna, głośna i przekonana, iż ziemia nie może się marnować. Każdy kawałek według niej powinien przynosić kartofle, marchewki albo przynajmniej koperek do zupy. Dwa pierwsze lata walczyliśmy o podział terytorium, aż w końcu pogodziła się ze swoim losikiem szklarnią w rogu działki i resztą dla nas.
Opony zaszurały żwirem pod bramą. Wysiadłem pierwszy, żeby otworzyć kłódkę. Powietrze pachniało podgrzanym słońcem lasem i kwitnącą dziką różą. Zuzanna popędzała mnie wzrokiem, już chciała rzucać miejskie buty i poczuć w końcu chłód trawy pod stopami.
Otworzyłem bramę. Zuzanna ruszyła do przodu i nagle stanęła jak zamrożona. Jej torba z laptopem wypadła na ziemię w tuman kurzu.
Zuzka, co tam się dzieje? Wjeżdżamy czy nie? rzuciłem zza kierownicy, ale nie doczekawszy się odpowiedzi, zgasiłem silnik i podbiegłem. Zatrzymałem się, kiedy spojrzałem w ten sam punkt co ona.
Po idealnie równym, zielonym trawniku nie zostało ani śladu.
Przed domem rozpościerało się czarne, przekopane pole pełne krzywych bruzd, kawałków darni, kawałków ziemi i tego, co jeszcze wczoraj było naszym powodem do dumy. Wśród bruzd już wyłaziły jakieś rachityczne sadzonki śmiejące się nam w twarz.
Na środku tej apokalipsy stała Wiesława, w starym fartuchu i słomkowym kapeluszu. Opierała się na łopacie i ocierała pot z czoła, szczęśliwsza niż zdobywca Mount Everest.
No i są dzieciaki! wykrzyknęła, kiedy nas zobaczyła. Zrobiłam wam niespodziankę! Ledwo się wyrobiłam do waszego przyjazdu!
Zuzanna zbladła. Przeszła przez furtkę i stanęła na skraju trawnika a raczej tego, co z niego zostało. Pod nogami leżały urwane kępki trawy, siatka z darnią po prostu porąbana łopatą.
Co tu się stało? jej głos był cichy, ale lodowaty.
Jak to co? Grządki! Wiesława wbiła łopatę w ziemię i rozłożyła dumnie ręce. Tyle miejsca się marnowało! Najlepsze słońce tu jest! Posadziłam tu cebulkę, tam marcheweczka, bliżej altany cukinie. Wyobrażasz sobie? Swoje własne cukinie! Usmażymy, zrobimy leczo na zimę!
Mamo… jęknąłem. Co ty zrobiłaś? To jest trawnik. Z rolki. Trzy lata temu daliśmy za niego czterdzieści tysięcy złotych, a do tego nawozy, podlewanie, koszenie…
Phi! Czterdzieści tysięcy za trawę? Dzieci z miasta, was naciągnęli. Trawa w lesie rośnie za darmo. Teren ma karmić! Widzieliście te ceny w Biedronce? Marchewka i cebula luksusy! A tak macie swoje, bio, prosto z ogródka. Trzy dni się tu męczyłam, kręgosłup mnie boli, a wy w tym czasie na urlopie…
Zuzanna milczała. Widziałem, jak w jej oczach rodziła się lodowata złość. To już nie była tylko samowolka. To było wdeptanie w ziemię jej pracy i marzeń.
Wiesławo odezwała się po chwili prosiliśmy tylko o podlewanie kwiatów. Nie o kopanie i sadzenie czegokolwiek. To nasz dom i nasza działka.
No i co? odparła matka, już bardziej wyzywająco. Ja wiem lepiej, co wam trzeba. Młodzi, nieznający życia. Jak przyjdzie bieda, będziecie jeszcze błagać o te słoiki z ogórkami. A ten twój trawnik… Pośmiewisko! Sąsiedzi się śmiali, iż bo kto to widział, żeby nie mieć choćby natki pietruszki przed domem?
Mam gdzieś, co mówi sąsiadka odpowiedziała Zuzanna twardo. Nie chcę twoich cukinii. Marek, wyciągaj rzeczy.
Zuzka, daj spokój… próbowałem ją uspokoić, ale odeszła. Mamo, to przesada. Umawialiśmy się. Szklarnia twoja, reszta odpoczynek. Czemu zniszczyłaś wszystko?
Zniszczyłam?! Krzywdę sobie zrobiłam, żeby wam witaminy wyhodować. Cukinie, cebula… zamiast podziękować, to jeszcze żalicie się!
Wtedy matka teatralnie złapała się za serce i runęła na ławkę pod domem.
Zuzanna weszła do domu, choćby na nią nie patrząc. Poszła do kuchni, nalała sobie szklankę wody i wypiła duszkiem. Ręce jej drżały, ale wiedziałem, iż nie pokaże emocji, bo mama uwielbiała dramaty i grę ofiarą.
Po paru minutach poszedłem za nią.
Zuzka, ona nie chciała źle, serio. Wychowana pozostało w PRL-u, dla niej nieuprawiana ziemia to grzech.
To nie o wychowanie chodzi, Marek. To o szacunek do nas. Dla niej my jesteśmy jej własnością, a nasz dom i działka tak samo. Liczy się tylko jej wola, nie nasze zdanie.
Porozmawiam z nią…
Skończyły się rozmowy ucięła. Trzy lata prób i udawania przez nią, iż rozumie. A tu przekopane wszystko. Odbudowa trawnika to nie posianie kilku nasion ziemia zniszczona, poziom nierówny. To znów będą duże koszty i miesiąc bałaganu.
Westchnąłem ciężko i usiadłem obok niej.
No i co zrobisz? Wygonisz ją?
Nie. Ale ma wszystko naprawić.
Żartujesz? Ma sześćdziesiąt siedem lat! Nie rozłoży nowych rolek…
Rolek nie, ale wykopać swoje warzywa, wyrównać teren i posadzić coś nowego musi. I powinna zapłacić za zniszczenie.
Z czego? Ma przecież tylko emeryturę…
Ma oszczędności, przecież się chwaliła, iż odkłada na wnuki i pogrzeb. Teraz prosimy o pomoc w przywróceniu działki.
To okrutne.
Okrutne jest wrócić do domu i zastać ruinę zamiast ogrodu. Idę jej to powiedzieć. jeżeli się nie zgodzi, dziś zmieniam zamki.
Wyszedłem na dwór. Mama już nie trzymała się za serce, tylko nadawała o nas przez płot swojej przyjaciółce, Jadwidze.
Mamo, musimy porozmawiać.
Czego chcesz? Wody mi przynieś, bo aż mnie suszy z żalu.
Najpierw posłuchaj. Masz czas do niedzieli wieczorem oznajmiła Zuzanna stanowczym tonem, która przyszła do mnie.
Po co? zaśmiała się kpiąco mama.
Żeby wykopać wszystko, co tu posadziłaś. Każdą cebulę, każde warzywo. Wyrównać ziemię.
Wiesława spojrzała na nas jakby ktoś mówił do niej po chińsku.
Zwariowałaś? Kopałam, sadziłam i mam to niszczyć? To barbarzyństwo! To dom mojego syna!
Ten dom i działka są nasze wspólne przypomniała jej Zuzanna z chłodnym spokojem. jeżeli w niedzielę wieczorem teren nie będzie wyrównany, wynajmuję ekipę z buldożerem i ty zapłacisz za zniszczenia. Klucz zostawiasz Markowi.
Marek! Słyszysz, jak ona do mnie mówi? Chce mnie wykończyć! Powiedz coś! zaczęła krzyczeć.
Wyszedłem i spojrzałem jej prosto w oczy. Zrozumiała, iż tu nie ma miejsca na ucieczkę w sentymenty.
Mama, Zuzanna ma rację. Zrobiłaś źle. To nasz dom i nasz wybór. Chcieliśmy trawnik, nie ogródek. Musisz posprzątać po sobie.
Wykończyliście mnie! burknęła, rzucając kluczami w piach Bierzcie! Życzę, żeby wam tylko perz rósł na tej trawie!
Zabrała swoje rzeczy i z hukiem wyszła przez bramę. Po chwili usłyszałem odgłos autobusu wiedziałem, iż zaraz będzie u Jadwigi, opowiadając wszystkim jak okrutny jest świat.
Zuzanna podniosła klucze i powiedziała:
Wróci, zostawiła tu sadzonki i płaszcz.
Poszedłem na przekopany plac i kopnąłem w grudę ziemi.
Co robimy? Mamy to sprzątać sami?
Nie pokręciła głową Zuzanna. Zaraz zadzwonię do firmy ogrodniczej, dowiem się ile kosztuje przywrócenie wszystkiego do stanu pierwotnego.
Wieczorem oboje siedzieliśmy na werandzie, pijąc herbatę, ale humor nam nie wrócił. Krajobraz przed domem wyglądał jak po bitwie.
W sobotę rano usłyszałem skrzypienie furtki. Wiesława wróciła, głowa spuszczona, ukradkiem przeszła do szklarni po rzeczy.
Dzień dobry, Wiesławo. Przyszła pani po rzeczy?
Przyszłam… odpowiedziała, nie patrząc Szkoda cebulki, droga była…
Tak, trawnik też kosztował. Sprawdziłem cenę naprawy osiemnaście tysięcy złotych.
Mama otworzyła oczy ze zdumieniem.
Tyle?! Przecież to rozbój w biały dzień!
Takie są ceny. Wyjście jest proste wyrywasz warzywa, wyrównujesz teren, my kupujemy nasiona, co znacznie tańsze, albo płacisz firmie za nową darń.
Skąd wezmę tyle pieniędzy? jęknęła.
To trzeba wziąć łopatę i grabie. Skoro dałaś radę kopać, dasz radę wyrównać. Marek pomoże ci z workami, ale praca należy do ciebie. To sprawa zasad, Wiesławo.
Na schodach pojawiłem się z workami.
Mamo, Zuzanna ma rację. Nie będziemy płacić za twoje pomysły. Zbierz cebulę, zabierz do domu, posadź na balkonie, jak chcesz, ale tutaj ma być równo.
Wiesława patrzyła raz na mnie, raz na Zuzannę, próbując znaleźć szansę na wymuszenie litości. Nie udało się.
No dobrze burknęła w końcu. Dawajcie te worki, okrutnicy.
Przez dwa dni, narzekając, sapcząc i rzucając klątwy pod nosem, wykopywała własnoręcznie posadzony ogródek. Układała cebulę w skrzynkach, ja tylko wynosiłem worki z ziemią na kupę. Zuzanna przesiadywała na leżaku z książką, pilnując postępów.
W nocy, gdy rozważałem, czy nie pomóc mamie, Zuzanna była nieugięta.
jeżeli zrobisz to za nią, uzna, iż może robić, co chce, a potem ty posprzątasz. Ma zrozumieć konsekwencje.
Do niedzielnego wieczoru na działce była już tylko czarna, wydeptana, ale równa ziemia.
No, zrobione mruknęła matka, zmęczona i brudna. Pasuje się teraz?
Zuzanna sprawdziła teren. Do ideału daleko, ale przynajmniej dało się zasiać nową trawę.
Dziękuję, Wiesławo powiedziała, bez cienia ironii.
Matka popatrzyła na nią zmęczonym wzrokiem.
Ostra jesteś, Zuzanno. Myślałam, iż Marek z tobą szczęścia nie zazna, a ty mu rozkazujesz
Nie jestem zła, Wiesławo. Po prostu chcę, żeby szanowano moje zdanie. Gdybyś poprosiła o skrawek za domem na zagon zgodziłabym się. Ale zadbałaś wyłącznie o siebie, niszcząc coś, co było dla mnie ważne.
Mama milczała. Potem zapytała:
Marek, zawieziesz mi te skrzynki z cebulą do domu?
Jasne, mamo.
A… klucze mi oddacie?
Zerknąłem na Zuzannę.
Nie, mamo. Klucze zostaną na razie u nas. Sami będziemy tu przyjeżdżać i podlewać. Możesz wpadać w gości, jeżeli zechcesz.
Mama nie dyskutowała. Zrozumiała, iż zaufania już nie odbuduje.
Po miesiącu trawnik zaczął się odradzać. Zasialiśmy nową, sportową mieszankę. Pierwsze delikatne źdźbła pokryły czarne place.
Mama odwiedziła nas dopiero w sierpniu, w dniu moich urodzin. Przyniosła choćby ciasto z tej samej cebuli, którą uratowała wtedy z grządek i pierwszy raz pochwaliła trawnik.
No, ładnie zielono, czysto. Może rzeczywiście lepiej tak. Mniej błota do domu wnosicie.
Zuzanna uśmiechnęła się i nalała jej herbaty.
Tak, Wiesławo, wszystko ma swoje miejsce. Warzywa w szklarni lub na targu. Tu chcemy odpocząć.
Wojna o granice została zakończona. Ziemia nosiła jeszcze ślady bitwy, ale między nami było dziwnie uczciwiej. Granice, wyznaczone łopatą i wyegzekwowane uporem, są pewniejsze niż najpiękniejsza fasada zgody.
Zrozumiałem wtedy jedno: choćby z rodziną trzeba jasno wyznaczać granice. I trzeba ich pilnować. Bo nikt ich za nas nie uszanuje.

22 godzin temu




