Teściowa, która nie potrafi usiedzieć w miejscu

1 dzień temu

Teściowa, która nie umie usiedzieć w miejscu

Kiedy moja teściowa, Barbara Nowak, ogłosiła, iż przeprowadza się do swojej mamy, babci Zofii, na wieś, a swój dom przekazuje mnie i Andrzejowi, mało nie podskoczyłam z radości. Własny dom! Przestronny, z ogrodem, werandą, gdzie moglibyśmy wychowywać dzieci i urządzać grilla w weekendy – to było jak spełnienie marzeń! Razem z Andrzejem już planowaliśmy, jak urządzimy pokoje, pomalujemy ściany i zaprosimy przyjaciół na nowe lokum. Okazało się jednak, iż Barbara Nowak nie zamierza spokojnie usiedzieć ani na wsi, ani gdziekolwiek indziej. Co chwila wraca, wywraca nasz dom do góry nogami, a ja już nie wiem, jak sobie poradzić z tą plagą. Teściowa to kobieta pełna energii, ale jej nawyki i nieustanne wizyty zamieniają nasze marzenia w niekończący się cyrk.

Wszystko zaczęło się pół roku temu. Barbara, która, nawiasem mówiąc, ma już ponad 60 lat, nagle stwierdziła, iż chce być bliżej swojej mamy, babci Zofii, która ma, proszę bardzo, 85 lat. „Muszę pomagać mamie – oświadczyła. – A wam, młodym, dom się przyda”. Byliśmy z Andrzejem zachwyceni. Dom był duży, solidny, z działką i choćby starą jabłonką w ogrodzie. Od razu zaczęliśmy planować remont, marząc o pokoju dla naszego syna i gabinecie dla Andrzeja. Barbara spakowała swoje rzeczy, zostawiając nam połowę mebli, i wyjechała do wsi oddalonej o trzy godziny drogi. Pomyślałam wtedy: „No, teraz zaczniemy żyć!”. Jakże się myliłam.

Dwa tygodnie później teściowa pojawiła się na progu. „Stęskniłam się za miastem!” – oznajmiła, ciągnąc za sobą ogromną walizkę. Naiwnie myślałam, iż przyjechała tylko na weekend. Ale nie – Barbara została na miesiąc. I w tym czasie przestawiła wszystkie meble w salonie, bo „tak lepiej dla energii”, przesadziła moje kwiaty, twierdząc, iż „nieprawidłowo je podlewam”, a choćby zaczęła gotować obiady, przed którymi Andrzej teraz ucieka. Jej specjalność to zupa z taką ilością cebuli, iż łzy napływają do oczu, zanim wejdzie się do kuchni. Próbowałam delikatnie zasugerować, iż mamy swoje przyzwyczajenia, ale tylko machnęła ręką: „Ewelina, jesteś jeszcze młoda, nauczysz się gospodarować!”.

W końcu straciłam cierpliwość. „Barbaro – powiedziałam – jesteśmy wdzięczni za dom, ale to teraz nasz dom, pozwól nam żyć po swojemu”. A ona na to: „Oj, Ewelina, nie marudź, przecież ja dla was się staram!”. I wróciła na wieś. Odetchnęłam, myśląc, iż to był jednorazowy wypad. Ale nic z tego.

Od tamtej pory teściowa wciąż się wtrąca. Przyjeżdża bez zapowiedzi – czasem na kilka dni, czasem na tygodnie. Za każdym razem to jak huragan. Raz uznała, iż nasz ogród jest „zaniedbany”, i zaczęła kopać grządki, wyrywając moje róże, bo „są bezużyteczne”. Innym razem urządziła wielkie sprzątanie, wyrzucając moje stare czasopisma, które, nawiasem mówiąc, kolekcjonowałam. Pewnego dnia przywiozła ze wsi starą komodę, twierdząc, iż to „rodzinna pamiątka”, i postawiła ją na środku salonu. Andrzej tylko się śmieje: „Mamo, ale z ciebie projektantka wnętrz!”. Ale ja już się nie śmieję. Jestem na granicy wytrzymałości.

Najzabawniejsze, iż na wsi u Barbary wszystko wydaje się w porządku. Babcia Zofia, mimo wieku, jest pełna wigoru – sama uprawia ogródek, doi krowy, a choćby plotkuje z sąsiadkami na ławeczce. Ale teściowa twierdzi, iż jest jej tam „nudno” i musi „sprawdzać, jak sobie radzimy”. Sprawdzać! Nie wspomnę już o tym, jak uczy mnie wychowywać syna. „Ewelina, jesteś zbyt pobłażliwa, on powinien pomagać w domu!” – mówi, a sama rozpieszcza go cukierkami i pozwala oglądać bajki do północy. Nie wiem już, jak przekonać ją, iż chcemy być gospodarzami we własnym domu.

Ostatnio nie wytrzymałam i porozmawiałam z Andrzejem. „Andrzej – powiedziałam – twoja matka nas dobija. Może poprosisz ją, żeby przyjeżdżała rzadziej?”. A on na to: „Ewelin, ona chce czuć się potrzebna. Poczekaj, przyzwyczai się do wsi”. Czekać? Ja już jestem na skraju! Barbara niedawno oznajmiła, iż chce przyjechać na całe lato, żeby „pomóc w ogrodzie”. Wyobraziłam sobie trzy miesiące jej „pomocy” i mało nie dostałam paniki. A wczoraj zadzwoniła i powiedziała, iż znalazła nam „idealnego psa” – jakiegoś kudłatego kundelka, którego podrzuciła ze wsi. „Potrzebujecie przyjaciela!” – stwierdziła. Andrzej jest zachwycony, a ja przerażona. Mamy już wystarczająco dużo „przyjaciół” w postaci teściowej.

Zastanawiam się, jak rozwiązać ten problem. Może zaproponować Barbarze jakiś kurs w mieście? Haft, taniec – byleby tylko była zajęta. Albo kupić jej wycieczkę nad morze? Bo niedługo sama zacznę marzyć o przeprowadzce za granicę. Żartuję, oczywiście, ale sytuacja wymyka się spod kontroli. Andrzej obiecał porozmawiać z matką, ale wiem, iż jej żal. A mi żal nas i naszej wymarzonej przystani.

Ciekawe, czy inni też mają takie teściowe? I jak sobie z nimi radzą? Bo ja jestem już gotowa napisać poradnik „Jak przetrwać z niespokojną teściową”. Na razie próbuję zachować spokój i przypominać sobie, iż dom jest nasz, a Barbara to tylko gość. Ale jeżeli rzeczywiście przywiezie tego psa, chyba zacznę pakować walizki. Albo schowam się w piwnicy do końca lata.

Życie uczy, iż choćby najlepsze intencje bliskich mogą stać się ciężarem, jeżeli nie szanują granic. Czasem trzeba stanowczo powiedzieć „dość”, aby zachować swoją przestrzeń i spokój.

Idź do oryginalnego materiału