Szczeniak z niebieskimi oczami

polregion.pl 18 godzin temu

Dzisiaj chciałbym opowiedzieć wam o czymś, co mnie głęboko poruszyło.

— Burek, chodź tu szybko! — Wojciech wyskoczył z samochodu i podbiegł do psa leżącego na poboczu.
Ale Burek nie wstał, nie zamerdał ogonem… Nagle Wojciech zrozumiał, iż stało się coś nieodwracalnego: pies nie żył. „Co ja powiem matce?” — myślał, pochylając się nad nieruchomym ciałem Burka, a niechciane łzy spływały mu po policzkach, kapając na siwą kufę przyjaciela.

* * *

Stary pies pani Weroniki od pierwszego spotkania nie polubił jej synowej, Kingi. Warczał głucho, gdy tylko przechodziła obok, i nerwowo uderzał ogonem o deski ganku. Kinga bała się go i cicho nienawidziła.

— Obrzydliwy dziad! Gdyby to ode mnie zależało, dawno poszedłby na tamten świat! — syczała pod nosem.

— Kinga, co ty mówisz! Może nie lubi zapachu twoich perfum, a może denerwują go twoje obcasy? To stary pies, a starzy bywają wybredni… — tłumaczył żonie Wojciech.

A pani Weronika tylko patrzyła z dezaprobatą. Gdyby ta zadufana w sobie wiedziała, kim naprawdę był Burek… Na pewno dał rodzinie więcej dobra niż ona.

* * *

Pani Weronika nigdy nie wtrącała się w życie syna. choćby gdy przedstawił jej swoją narzeczoną Kingę, nie powiedziała złego słowa. Choć od razu poczuła, iż ta dziewczyna jest jakaś… nieszczera. Uśmiechała się, ale jej uśmiech nie dawał ciepła. Gdy Wojciech zapytał:

— Mamo, podoba ci się Kinga? Piękna, prawda?

Odpowiedziała tylko:

— To ty wybierasz żonę dla siebie… Ważne, żebyście byli szczęśliwi. A ja mogę was tylko pobłogosławić… — Potem mocno przytuliła syna i pocałowała go w czoło.

Po ślubie młodzi zamieszkali w mieszkaniu Kingi, które dostała w spadku. Wojciech rzadko odwiedzał matkę na wsi, choć za nią tęsknił. Kinga nie lubiła tam jeździć: wolała komfortowe wakacje, a on nie chciał z nią kłócić. Ale tego lata żona nagle wpadła na pomysł, żeby spędzić urlop na łonie natury.

— Czytałam, iż ekoturystyka jest świetna dla zdrowia i nerwów. W mieście tyle stresu! Poza tym to modne! Tylko iż drogie… Dlatego pomyślałam o twojej mamie na wsi — mówiła, pakując walizki.

Wojciech ucieszył się. Od dawna nie był w rodzinnym domu, a jeżeli trzeba zostać ekoturystą, by tam pojechać, to się zgodzi. Praca zdalna mu na to pozwalała, więc gwałtownie spakował się i po dwóch dniach byli na miejscu.

Pani Weronika przywitała ich serdecznie.

— Nareszcie przyjechaliście! U nas też można odpocząć, nie gorzej niż w tych waszych Egipcach.

— No nie wiem, czy aż tak… — mruknęła Kinga. — Swoją drogą, Weroniko, macie tu jakieś zwierzęta? Prawdziwy wiejski klimat to pełne zanurzenie w naturze.

Starsza kobieta nie do końca zrozumiała, o co chodzi, ale odpowiedziała:

— No jest Burek i kilka kur. Była jeszcze koza, ale zeszłego roku zdechła…

Kinga spojrzała z niesmakiem na starego psa wylegującego się na słońcu i skrzywiła usta.

— Miałam na myśli pożyteczne zwierzęta! Nie jakieś psie emeryty. Szczerze mówiąc, dziwię się, iż jeszcze żyje.

— Za to mam duży ogród! Tam pracy nie brakuje — odparowała gwałtownie pani Weronika.

— Mamo, jutro się tym zajmiemy — wtrącił Wojciech. — I Kinga, i ja pomożemy… Narąbię drwa, naprawię płot, co tylko trzeba. A teraz idziemy spać.

Wziął walizki i poszedł do domu. Kinga dreptała za nim, grzęznąc obcasami w ziemi i przeklinając pod nosem. Gdy weszła na ganek, Burek uniósł łeb i warknął. Kinga wrzasnęła i schowała się za męża. Wojciech pogłaskał psa.

— No co, Burku, obraziłeś się, iż Kinga nie uważa cię za pożyteczne zwierzę? Nie gniewaj się, ona tak tylko mówi…

Burek zamerdał ogonem, ciesząc się na widok pana, którego znał od dzieciństwa.

* * *

Nazajutrz pani Weronika zabrała synową, by pokazać jej gospodarstwo.

— Tu kurnik, tu jabłonki, porzeczki… A tu mój ogród. Trzeba go wypielić.

Z ogrodem u Kingi nie szło. Wszystkie rośliny wyglądały dla niej tak samo.

— Patrz, to marchewka, a to mlecz. Wyrwij tego szkodnika! — uczyła teściowa. — Nigdy nie widziałaś mlecza?!

— Widziałam! Ale resztę tej waszej zieleni to ja nie odróżniam! Nie jestem profesorem botaniki! — odgryzała się Kinga.

Pocąc się i denerwując, pracowała. Owady gryzły, drogi dres był już brudny, a manicure — zniszczony. Po godzinie darcia chwastów zaczęła jęczeć z bólu w krzyżu.

— Dość! — oznajmiła. — To nie ekoturystyka, tylko niewolnictwo! Jak to może być zdrowe?

— Chciałam ci jeszcze pokazać kury… — zaczęła pani Weronika.

Kinga wzdrygnęła się.

— Kury mogą poczekać!

Ledwo się wyprostowała i poszła do domu. Ale na ganku znów leżał Burek. Spojrzał na nią i cicho warknął, pokazując zęby. Kinga wślizgnęła się bokiem do środka.

— Ten pies mnie nienawidzi! Jest niebezpieczny! — skarżyła się wieczorem mężowi. — A co, jeżeli mnie ugryzie?!

— Burek nigdy nikogo nie ugryzł! Po prostu pokazuje, iż jeszcze może pilnować domu. Chyba go bardzo obraziłaś — odpowiedział Wojciech stanowczo.

— Mam go przepraszać?! — oburzyła się.

— Nie zaszkodziłoby…

Kinga tylko pokręciła palcem przy skroni, jakby mąż stracił rozum.

Pewnego dnia pani Weronika postanowiła ich pogodzić.

— Pogłaszcz go, powiedz coś miłego. Wtedy zrozumie, iż jesteś swoja.

— Dla mnie to bez znaczenia, co o mnie myśli ta kundlica! Zupełnie tu od realiów odlecieliście, traktując psa jak człowieka! — Kinga spojrzała na Burka z obrzydzeniem.

Pani Weronika westchnęła. Nie bez powodu nie polubiła synowej — Burek też chyba wyczuwał w niej coś złego.

* * *

Pewnej nocy Kinga nie mogła spać i wyszła przed dom. Było cKiedy Burek dostrzegł ją w świetle księżyca, szczeknął cicho, jakby chciał przypomnieć, iż zawsze pilnował tego domu, i położył się spokojnie, patrząc na nią swymi mądrymi oczami.

Idź do oryginalnego materiału