„Starałam się, ale nie zdążyłam!”: Kobieta trafiła do szpitala, a ja wzięłam jej kota z ulicy

2 tygodni temu

Szłam do domu późnym wieczorem, wykończona po całym dniu w klinice weterynaryjnej. W te dni wydaje się, iż wszyscy pacjenci jednocześnie decydują się zachorować. Nasza przychodnia potrafi wyciągać godziny jak gumę najpierw ciągną się w nieskończoność, potem nagle przelatują, a już jest dziesiąta, zamykam gabinet i marzę o herbacie, kocu i ciszy. Wchodząc na klatkę schodową i otwierając drzwi, usłyszałam ciche miauczenie. Brzmiało jak cienka nitka, ciągnąca się z ciemności. Zatrzymałam się to zawodowy odruch: choćby kiedy starasz się być po prostu kobietą z torbą, praca przykleja się do ciebie jak sierść.

Dźwięk powtórzył się, bliżej. Na podestach między drugim a trzecim piętrzem, pod starą grzejnikową szafą, siedziała kotka. Mała, białawo-srebrna, z ciemną plamką nad prawym okiem jak pędzel malarski. Futro nieco splątane, oczy wielkie, piękne, ale pełne zmęczenia. Spojrzenie mówiło: Trzymam się, ale sił już nie ma.

Cześć szepnęłam do siebie, zaskoczona. Co tu robisz?

Kotek nie uciekł, tylko schował głowę pod łokieć. Kocie zachowanie to znak: Nie jestem niebezpieczna. Usiadłam, wyciągnęłam dłoń w dół. Kot wciągnął zapach strach, leki, historie z kliniki i zrobił mały krok w moją stronę. Wszystko jasne, umowa zawarta.

Na górze otworzyło się drzwi sąsiad z szóstego piętra wyjrzał, spojrzał na scenę i wypowiedział to, o czym prawdopodobnie myślało wielu.

Dziewczyno, nie dotykaj jej. Może być zakaźna. Rozmawialiśmy już z zarządcą, zarządca będzie gnębiał.

Niech gnębi odpowiedziałam spokojnie. Kotkę zabiorę. Jest zimno.

A jeżeli ma wściekliznę? zapytał prawie szeptem.

Nie, jest wyczerpana odparłam. To się leczy ciepłem.

Sąsiad zamilkł. Zsunęłam szalik, położyłam go pod kotkę i delikatnie wzięłam ją na ręce. Myślałam, iż będzie się bronić, syczeć, ale przytuliła się i schowała pyszczek w moją kurtkę. Wydawało się, iż słyszę w jej wnętrzu wyraźne dziękuję. Koty nie mówią słowami, ale ich cisza potrafi być głośniejsza niż mowa.

W domu włączyłam miękką lampkę nocną, wyciągnęłam ręcznik, wodę, miskę i dodatkowy kuwetę. Postawiłam karton w kącie tymczasowe schronienie. Kot ostrożnie wyszedł, rozejrzał się i zaczął się myć nerwowo, drżąc, ale wciąż. To zawsze dobry znak, iż wraca do siebie.

Porozmawiajmy, powiedziałam. Nazywam się Marek Kowalski. A ty?

Kotek podszedł do wody, wypił spokojnie, nie zachłannie. Usiadłam obok i po prostu patrzyłam. Pięć minut milczącej obserwacji niepisana zasada weterynarza. W tym czasie widać wiele. Nie miał żadnego obroży, uszy czyste, futro przy udzie splecione, na łapce małą zadrapkę. Nic krytycznego wszystko da się naprawić ciepłem, grzebieniem i czasem.

Otworzyłam opakowanie suchego jedzenia tego na wszelki wypadek, o którym zawsze się regał, i od razu podziękowała. Zjadła starannie, potem usiadła obok i spojrzała w bok, jakby pytała: czy mogę zostać?

Możesz zgodziłam. Przynajmniej na noc.

Podeszła bliżej i dotknęła czołem mojej dłoni. W tym momencie nadeszła obiecywana cisza, ale inna z delikatnym kocim mruczeniem w tle. Położyłam pled, obok ręcznik. Kot zajęła granicę nie w centrum, a na krawędzi. Zamknęła oczy nie do końca wciąż trzymała kontrolę. Położyłam się obok i poczułam dziwne spokój: koty potrafią porządkować choćby myśli.

W nocy budziła mnie kilka razy. Raz sprawdziła się miaucząc, pogłaskałam ją znów zamruczała. Raz dostałam wiadomość na domowy czat: Kto wpuścił tę kotkę? Rozwiążmy sprawę. Uśmiechnęłam się rozwiążemy, oczywiście. Najpierw ją ogrzejmy.

Rano zrobiłam zdjęcie i napisałam ogłoszenie: Znaleziono kota. Biało-srebrny, plamka nad okiem. Łagodny. Szukam właściciela. Rozwiesiłam w klatce, wysłałam na grupy. Klinika sprawdziła chip nic nie wykryto. Nic dziwnego.

Zostawisz go u siebie? zapytała recepcjonistka.

Najpierw poszukamy właściciela odparłam. jeżeli nie znajdziemy, zostawię go.

Uśmiechnęła się, jakby już znała odpowiedź.

Wieczorem zadzwonił telefon.

Dzień dobry kot ma plamkę nad okiem? Jakby farbą przyciśniętą? usłyszałam niepewny głos kobiety.

Tak. Czy ją Pan zna?

Myślę, iż tak. W naszym sąsiednim domu mieszkała kobieta, Teresa Nowak. Jest teraz w szpitalu. Miała kota, Misia. Czasem go dokarmialiśmy, ale nie wpuszczaliśmy go do klatki. Myślałam, iż kot poszedł do Teresy, a tę zabrano karetką. Od tamtej pory szuka drzwi.

Proszę przyjść powiedziałam. Zobaczy Pani sami.

Po dwudziestu minutach przy drzwiach stała kobieta około czterdziestu lat i dziewczynka siedmioletnia, chowająca się za mamą. Kot wybiegł z kuchni, stanął i zamrugał pytajnym spojrzeniem. Kobieta usiadła.

Misia? szepnęła. Misiu, to ty?

Kotek podszedł dwa szybkie kroki i delikatnie przycisnął czoło do dłoni kobiety. Wszystko stało się jasne bez zbędnych słów. Dziewczynka obok radośnie pisknęła i usiadła ostrożnie, z tym szczególnym dziecięcym szacunkiem do żywego, którego dorosłym często brak.

Myśleliśmy, iż ktoś już ją zabrał mówiła kobieta w pośpiechu. Teresa jest w szpitalu, karmiliśmy jej kota, ale zniknął przedwczoraj. Nie wpuszczano go już do klatki. Kobieta westchnęła i zmęczonym uśmiechem dodała: Jesteś Marek? Weterynarz z przychodni? Widziałam Cię w czacie. Dziękuję.

Co z Teresą? zapytałam łagodnie.

Historia okazała się prosta i gorzka. Teresa Nowak babcia z trzeciego piętra, jak nazwała ją dziewczynka, choć nie było z nimi pokrewieństwa. Mieszkała sama z kotem, chorowała lekko, ale pewnego wieczoru serce jej poddało się. Sąsiedzi wezwali karetkę, zabrali ją. Rodzina jest, ale daleko, jeszcze nie przyjechała. Zarządca powiedział, iż rozwiąże, a w rzeczywistości drzwi były zamknięte, a kot siedział pod grzejnikiem i czekał na swoją panią.

Moglibyśmy go zatrzymać u nas mówiła kobieta ale mamy papugę. Boję się, iż się nie dogadą. Pracuję do późna, córka w przedszkolu. Chciałabym go przynajmniej tymczasowo przyjąć. Potem zobaczymy.

Zróbmy tak zaproponowałam. Dziś kot zostanie u mnie. Jutro pójdę do szpitala, zapytam, czy jest ktoś, kto mógłby się nim zająć. jeżeli nie, pomyślimy, co dalej. Pomogę, jeżeli zdecydujecie się go przyjąć. Papugę można odseparować w osobnym pokoju, a poznawanie zwierząt zrobić stopniowo, przez zapach.

Dziewczynka słuchała uważnie, kiwała głową i nagle zapytała:

Czy mogę kupić mu miskę? Żeby miał swoją. W sklepie przy piekarni sprzedają takie.

Proszę, uśmiechnęłam się. I kocyk weź. Koty uwielbiają koce.

Gdy odjechały, w oczach kota wydawało się, iż jest spokojniejszy. Odłożyłam miskę, usiadłam na podłodze i po prostu patrzyłam. Kot wyciągnął łapkę na moje kolano, jakby mówił: Nie zostawiaj mnie samego. I znów poczułam, jak włącza się mój wewnętrzny silnik ten sam, dla którego znoszę nocne telefony i bezsenne zmiany. Czasem wydaje się, iż ratujesz kogoś, a w rzeczywistości to on ratuje ciebie.

Następnego dnia, między wizytami, zajrzałam do kardiologii: mały bukiet, paczka jedzenia i prośba pozwólcie mi na chwilę. Teresa Nowak okazała się szczupłą kobietą z dobrym, zmęczonym spojrzeniem.

Przychodzę po mojego kota powiedziałam. Jej oczy od razu zabłysły.

Misia moja dziewczynka Dziękuję! Bałam się, iż zmarznie szepnęła. Zawsze zamykałam drzwi, żeby nie uciekł. A potem nagle źle się poczułam nie zdążyłam.

Wszystko w porządku odparłam. Jest w cieple, je, odpoczywa. Sąsiadka gotowa przyjąć go na czas. Pomogę.

Przyjmie? westchnęła Teresa, ręce drżały. Tylko nie na dwór. Jest domowy. Po chwili dodała cicho: Nie gniewacie się, iż nie zdążyłam? Starałam się.

Z trudem powstrzymałam łzy.

Nigdy nie gniewam się na tych, którzy się starają powiedziałam. Będę pisać, co się z nim dzieje. A kiedy wyzdrowiejesz, razem zdecydujemy.

Wieczorem my, sąsiadka i dziewczynka nieśmiało niosły kuwetę i nową miskę różową, z serduszkami. Kot najpierw nerwowo rozglądał się: nowe miejsce, nowe zapachy, papuga głośno piała. Położyłam koc, na którym spał u mnie, i od razu się rozluźnił. Dziewczynka usiadła na dywanie z zabawką w kształcie myszy. Kot nie bawił się, po prostu patrzył, a potem powoli zamknął oczy. To najlepszy znak zaufania.

Będziemy się nim opiekować powiedziała poważnie dziewczynka. Rano wymienię wodę. Nie będę go stresować. Papugę odłożę do innego pokoju.

Umowa stoi uśmiechnęłam się.

Na klatce spotkał mnie sąsiad z szóstego piętra. Przywitał się, zakrztusił się i nieśmiało dodał:

Dziękuję bardzo. Zrobiliśmy dobrze.

Dziękuję i wam, iż nie przeszkadzaliście odparłam.

Po tygodniu Teresa przesłała wiadomość głosową: Powiedzcie Misia, iż niedługo przyjdę. Dziękuję Kilka dni później wypisali ją ze szpitala. Spotkaliśmy się u sąsiadki, a kot podszedł do właścicielki, jakby nie minęła żadna tygodniowa rozłąka, przycisnął czoło i stał. Świat znów znalazł swoje miejsce.

Dopóki Teresa będzie się rekonwalescować, Misia zostanie u nas powiedziała sąsiadka. Potem wróci. My z córką już uczymy się, jak się o niego dbać.

Stałam w cudzej kuchni, pachnącej ziemniakami i jabłkami, i pomyślałam: właśnie dla takich historii kocham swój zawód bardziej niż szafy z lekami. Bo czasem jeden kot na schodach potrafi zamienić przypadkowych lokatorów w prawdziwych sąsiadów.

Późną nocą wróciłam do domu. Na stole wciąż stała ta sama miska, z której Misia jadł pierwszą noc. Nie przestawiłam jej nie jako pamiątkę, a jako przypomnienie: usłyszeć delikatny wezw w klatce i podać rękę to najważniejsze.

Koty przychodzą do nas przez pomyłkę: gubią się, mylą drzwi, wkraczają w nasze życie. Ale okazuje się, iż to my znajdujemy to, czego nam brakowało: umiejętność zatrzymania się, ogrzania, poczekania. Jestem weterynarzem, potrafię stawiać diagnozy. Czasem wystarczy wziąć nieznane życie w ramiona i przenieść je z lodowatej klatki w ciepło.

I to jest najlepsza praca na świecie.

Idź do oryginalnego materiału