Sprzątaczka z sercem dla społeczności

17 godzin temu

Dozorczyni

Niedawno w naszym bloku zmieniła się dozorczyni. Pracuje solidnie, zamiata dokładnie i regularnie myje klatkę. Wszystko idzie zgodnie z planem, nie mam do niej żadnych zastrzeżeń. Jedynie

Dozorczynią była kiedyś pani Nadia Iwanowa, która z naszego podwórka robiła coś w rodzaju dziewięciopiętrowego przedpokoju wielkiego domu. Przy wejściu, przy już nieco poobijanym korytarzu, zawsze rozkładała dywan, co wydawało się zabawne i zupełnie nie na miejscu. Dywan ten nieustannie ktoś podcinał, a ona co chwilę wyciągała nowy i starannie przykrywała beton, który się zapadł, oraz stalową zbroję wystającą z podłogi, ratując mieszkańców przed skaleczeniami i połamanymi butami.

Między piętrami na wszystkich dziewięciu przęsłach stały doniczki z ceramiki, figurki i niecodzienne skorupy żółwi. Na tych parapetach nigdy nie zalegał kurz.

Pewnego dnia w mieszkaniu na szóstym piętrze wjechali chłopaki, którzy cieszyli się życiem przy papierosach, alkoholu i pewnie czymś mocniejszym. Doniczki zamieniły się w popielniczki, stos butelek z tanimi, różnorodnymi trunkami zachwycał prostotą, a figurki z muszlami rozpadły się pod butami na drobną kruszonkę. Mieszkańcy omijali hałaśliwą grupę, obawiając się nieodpowiedniej reakcji młodzieży. Natomiast pani Nadia Iwanowa jakoś udało się zaprzyjaźnić z chłopakami, nie tylko zachować swoje doniczki, ale i jako cud, przekonać ich do przeniesienia swojego zlotu w innym kierunku. Głośne imprezy w klatce ucichły, a między doniczkami postawiła się ładna popielniczka, którą Nadia Iwanowa regularnie czyściła i myła.

Najbardziej zadziwiająca w niej nie była rzadko spotykana dziś pracowitość. Zaczynała zmianę wcześnie rano, sprzątała klatkę, coś pod nosem nucąc, i dokładnie myła windę oraz poręcze jakimś spirytusowym roztworem. To było jeszcze przed tym, jak dezynfekcja stała się obowiązkowym elementem walki z wirusem.

Co więcej, była niezwykle uprzejma w kontaktach z sąsiadami. Zaczynało się od tego, iż jej prace w naszym bloku wyraźnie zwiększały zakres obowiązków. Gdy codziennie usuwała trawę i krzaki pełne niedopałków za budynkiem (nie wiem, czy to wchodzi w zakres obowiązków dozorczyni), Nadia Iwanowa miło rozmawiała z palaczami na balkonach i nie krytykowała ich niecenzuralnych przyzwyczajeń. Po prostu rozmawiała o drobnych sprawach i spokojnie sprzątała po nich ślady ich niecnej przygody. Po pewnym czasie, jakimś cudem, niedopałki przestały zakrywać podwórko. Wtedy nasza dozorczyni, (czy teraz adekwatnie dozorczyni?), rozbiła kwiatnik i pod oknami zaczęły rosnąć tulipany, czarne jeżówki i bujne chryzantemy.

Najbardziej zadziwiało mnie, jak wyglądała Nadia Iwanowa, kiedy nie nosiła pomarańczowego kombinezonu. Idealny makijaż, fryzura, obowiązkowe szpilki niezależnie od pogody i stylowe ubrania wyłącznie w pastelowych odcieniach. Miałem wrażenie, iż po uporządkowaniu i upiększeniu naszej klatki, Nadia Iwanowa zmierzała prosto do dworu królowej Anglii. Tylko kapeluszowi jej brakowało.

Z pracy zawsze odbierał ją mąż. Wychodził z samochodu, podawał swojej damie mały kwiatek i delikatnie całował w czoło. Zawsze.

Pod koniec sierpnia usłyszałam od sąsiadek na ławce, iż nasza Nadia jutro skończy pracę i pójdzie na emeryturę! Co teraz będzie z naszą klatką?.

Następnego dnia kupiłam bukiet kwiatów dla Nadii Iwanowy. Chciałam zrobić jej miły gest, choćby mały. Ku mojemu zdziwieniu przy jej szatni, gdzie trzymano miotły, wieszaki i mopy, stanęli mieszkańcy naszego bloku. Niektórzy, jak ja, przynieśli kwiaty, ktoś przyniósł szampana i koniak, babcie wołały i wręczały zakłopotanemu Nadiowi ciastka i słoiki z zalewami. Potem nowo powstałą emerytkę przejęli chłopaki z szóstego piętra ci, co kiedyś miało popiół w jej doniczkach i straszyło całą klatkę. Pokazywali 65letniej Nadi Iwanowej, jak robić stylowe selfie i z zapałem prezentowali telefon. Pewnie zarejestrowali ją na Instagramie i TikToku.

Mąż organizatorów tej spontanicznej emerytalnej imprezy wyglądał nieco zagubiony, pakując do bagażnika swojego auta kwiaty, koniak i jedzenie od lokalnych babć.

Jednak najbardziej nie rozumiała, co się dzieje, sama Nadia Iwanowa. W klasycznej migdałowej sukni, z perłową nicią i nieco wyrazowniejszym makijażem niż zwykle, nieuważnie słuchała sąsiadów, starając się nie płakać.

Może zdawała sobie sprawę, iż nikt z jej kolegów nigdy nie odprowadzał tak na emeryturę. Nigdzie i nigdy.

A może intuicyjnie rozumiała, iż przypadkowo, zupełnie nie szukając rezultatu i nie stawiając sobie celu, swoją skromną i zupełnie nie prestiżową pracą uczyniła nas, zwykłych mieszkańców zwykłej dziewięciopiętrowej kamienicy, trochę lepszymi i życzliwszymi.

Idź do oryginalnego materiału