Słońce po deszczu…

1 tydzień temu

Słońce po deszczu…

— Halinka, zajdź. Byłam w piwnicy i naszykowałam ci trochę ziemniaków.

Halina skierowała się w stronę podwórka sąsiadki.

— Oj, dziękuję, ciociu Marianno, na pewno się odwdzięczę.

— A z czego się odwdzięczysz? Oj, bieda. Odwdzięczy się. Trzeba było wcześniej myśleć, jak dzieci rodziłaś. Piotrek nigdy nie był porządnym facetem.

Halina przełknęła gorzkie słowa, bo wiedziała, iż do wypłaty jeszcze tydzień, a na samym mleku długo nie pociągnie. No, może ona by się jakoś wytrzymało, ale w domu czekała na nią trójka maluchów. Piotrek, o którym mówiła sąsiadka, był jej mężem, a adekwatnie już byłym, bo w zeszłym roku stwierdził, iż państwo nie da im ani samochodu, ani mieszkania za troje dzieci, więc gwałtownie spakował swoje rzeczy i oznajmił, iż w takiej biedzie żyć nie zamierza. Halina akurat zmywała naczynia i choćby upuściła talerz.

— Piotr, co ty mówisz? Jesteś mężczyzną. Idź do normalnej pracy, gdzie dobrze płacą, i nie będzie biedy. To twoje dzieci. Zawsze mówiłeś, iż chcesz ich więcej.

— Chciałem, ale nie wiedziałem, iż państwo tak olewa wielodzietne rodziny. A pracować na próżno nie widzę sensu — odparł Piotr.

Halina opuściła ręce.

— Piotr, a co z nami? Jak ja sobie z nimi sama poradzę?

— Hala, no nie wiem. A tak w ogóle, dlaczego ty nie uparłaś się, iż jeden wystarczy? Przecież jesteś kobietą, powinnaś była przewidzieć, iż tak może być.

Halina nie zdążyła już nic odpowiedzieć, bo Piotr wypadł z domu i niemal biegiem ruszył w stronę przystanku. Łzy napłynęły jej do oczu, ale wtedy zobaczyła, jak patrzą na nią trzy pary oczu. Szymon był najstarszy, w tym roku szedł do szkoły. Michał miał dopiero pięć lat, a ich gwiazdeczka Małgosia — zaledwie dwa. Halina przełknęła ślinę, uśmiechnęła się.

— No to kto jest za tym, żeby usmażyć naleśniki?

Dzieci z euforią zawrzeszczały, tylko Szymon wieczorem zapytał:

— Mamo, a tata już nie wróci?

Halina próbowała wymyślić, co powiedzieć, ale w końcu tylko odparła:

— Nie, synku…

Chłopiec przez chwilę sapał, a potem rzekł:

— No to trudno, damy radę bez niego. Ja ci pomogę.

Gdy Halina wracała z wieczornego dojenia, wiedziała, iż maluchy są już nakarmione i w łóżkach. I w ogóle, dziwiła się, jak jej syn tak gwałtownie dorósł.

***

Podziękowawszy za ziemniaki, ruszyła do domu. „Boże, kiedy się ociepli? Jakaś nienormalna zima w tym roku.” Ziemniaków by im starczyło, ale pewnego dnia mróz tak się wzmógł, iż choćby w piwnicach wiele osób miało przemarznięte zapasy. Wiejskie kobiety współczuły im. Na wsi ludzie są dobrzy, ale zawsze przypominali, jaka z niej głupia. A co, głupia? Teraz choćby nie wyobrażała sobie życia bez któregoś z dzieci. Trudno było, ale dawały radę. Marzyło się o nowych ubraniach i zabawkach, ale dzieci nie prosiły. Wiedziały, iż mama kupi, jak tylko będzie mogła. W tym roku razem z Szymonem planowali postawić dużą szklarnię, na razie z folii, ale już wszystko obliczyli, ile więcej słoików z ogórkami i pomidorami uda się przygotować na zimę. Halina przestawiła wiadro do drugiej ręki i nagle zobaczyła tłum. No, jak tłum — na wsi o tej porze choćby trzy osoby to już tłum. Halina skierowała się tam, bo ta grupka stała przy jej płocie. Jeszcze się nie zbliżyła, a już słyszała:

— Ogromny, pewnie myśliwski.

— Pewnie dzik go podrapał. Nie, nie przeżyje.

Halina spojrzała tam, gdzie patrzyli ludzie, i aż krzyknęła. — No co wy stoicie? Trzeba mu pomóc!

Ludzie odwrócili się do niej. Sąsiad powiedział:

— No, Hala, ty to dopiero. Widzisz, jak kły wyszczerza? Kto się do niego zbliży? I tak już mu nie pomożesz.

— Jak to nie pomóc, przecież wyszedł do ludzi po pomoc.

Na śniegu leżał pies, może myśliwski, a może nie. Halina się na tym nie znała, ale widziała, iż ma poważnie uszkodzony bok. Zwierzę było ogromne, ale Halina wcale się go nie bała. Widziała tylko ból w jego oczach! Ludzie się pośmiali i niedługo rozeszli. Nikomu nie chciało się problemów.

Halina delikatnie pogłaskała psa między uszami.

— Wytrzymaj, wytrzymaj, tylko troszkę. Zaraz przyniosę koc, przeniosę cię i spróbujemy dotrzeć do domu.

Z tyłu usłyszała szelest.

— Mamo, przyniosłem koc. Możemy jeszcze wziąć drzwi od starej lodówki jako nosze.

Halina gwałtownie się odwróciła — obok stał Szymon, w jego oczach błyszczały łzy. Widziała, jak bardzo psu jest źle. Pies zacisnął zęby na kocu i cicho skomlał. Zamilkł, gdy Halina opatrywała ranę. jeżeli psy tracą przytomność, to właśnie teraz tak się stało. Młodsze dzieci śledziły wszystko z kanapy, szeroko otwartymi oczami.

— Mamo, on przeżyje?

Szymon głaskał psa po głowie, który w końcu otworzył zamglone oczy.

— Musi przeżyć, będziemy się nim opiekować.

Następnego dnia, gdy tylko Halina przyszła do obory, otoczyły ją dojarki.

— Hala, no powiedz, co ty masz w głowie? Po co ci w domu obcy, wielki pies, i to jeszcze przy dzieciach?

— No właśnie. Jakby nie miała trójki dzieci, którym i tak brakuje. I jaki z tego pożytek? I tak padnie, a jak nie, to kogoś zagryzie.

Halina choćby podniosła głos:

— Nie rozumiem, czy wy nie macie swoich problemów, iż w moje się wczepiacie? Zosia, wczoraj Kasia mówiła, iż ci wszystkie włosy wytarga, bo ktoś jej doniósł, iż twój chłop do niej zagląda przez płot. A tobie, Anka, też by się przydało w swoim domu porządek zrobić, a nie w mój się wpierniczać. Twój Jasiek znowu pił piwo za sklepem, a ma dopiero czternaście lat.

Baby nagle zamilkły, choćby się od Haliny odsunęły, bo nigdy wcześniej sobie na coś takiego nie pozwalała, a Halina poszła dalej pracować. „Tylko nie zapomnieć wziąć mleka. Może Burek choć trochę wypije.” Burek — tak psa nazwał Szymon. Nie odstępował go na krok. To wodę przyniesie,

Idź do oryginalnego materiału