Sezon Zaufania: Jak Budować i Wzmacniać Relacje w Polskiej Społeczności

1 tydzień temu

Sezon zaufania

Na początku maja, gdy trawa nabrała już soczystej zieleni, a na szybach werandy poranki wciąż zostawiały wilgotne ślady, Zofia i Marek po raz pierwszy poważnie zastanowili się, czy nie spróbować wynająć letniskowego domku samodzielnie, bez pośredników. Decyzja dojrzewała od tygodni znajomi opowiadali historie o prowizjach, na forach pojawiały się negatywne opinie o agentach nieruchomości. Ale najważniejsze było co innego: chcieli sami decydować, komu powierzyć dom, w którym spędzili każde z ostatnich piętnastu lat.

Letnisko to nie tylko metry kwadratowe Marek delikatnie przycinał suche gałązki przy malinach, spoglądając na żonę. Chcemy, żeby ludzie traktowali je z szacunkiem, a nie jak hotel.

Zofia wycierała ręce w ręcznik, stojąc przy ganku, i skinęła głową. Tego roku postanowili zostać w mieście dłużej córka zaczynała istotny etap nauki, a Zofia miała jej pomagać. Dom stałby pusty niemal całe lato, a koszty jego utrzymania nie znikały. Rozwiązanie wydawało się oczywiste.

Wieczorem, po kolacji, przeszli razem przez dom znaną trasę, ale teraz z nowym spojrzeniem: co trzeba uporządkować, co schować, by nie kusić obcych niepotrzebnymi rzeczami. Książki i rodzinne zdjęcia spakowali do pudeł i wynieśli na strych, pościel zostawili świeżą, złożoną w stos. W kuchni Zofia przejrzała naczynia, zostawiając tylko to, co niezbędne.

Zróbmy dokumentację zaproponował Marek, sięgając po telefon. Wykonali zdjęcia pokoi, mebli ogrodowych, choćby starego roweru przy szopie na wszelki wypadek. Zofia notowała detale: ile garnków, jakie narzuty na łóżkach, gdzie leży zapasowy komplet kluczy.

Następnego dnia, gdy przed południem rozpętał się pierwszy majowy deszcz, a po podwórku rozlały się kałuże, zamieścili ogłoszenie w internecie. Zdjęcia wyszły jasne przez okna widać było, jak za szklarnią rosną pomidory, a przy ścieżce do furtki gęsto kwitły mlecze.

Oczekiwanie na pierwsze odpowiedzi ciągnęło się z mieszanką niepokoju i euforii jak przed przyjazdem gości, gdy wszystko gotowe, a nie wiadomo, kto przekroczy próg. Telefony zaczęły dzwonić szybko: jedni pytali o Wi-Fi i telewizor, inni czy można z psem lub dziećmi. Zofia odpowiadała szczerze i szczegółowo sama kiedyś szukała wynajmu i znała wagę drobiazgów.

Pierwsi lokatorzy przyjechali pod koniec maja. Młoda para z siedmioletnim dzieckiem i psem średniej wielkości przez telefon zapewniali, iż zwierzę jest absolutnie ciche. Umowę podpisali na miejscu zwykły dokument z danymi i warunkami płatności. Zofia trochę się martwiła: formalnie umowa była nieoficjalna, ale dla nich to wystarczało na sezon nic więcej nie było potrzebne.

Pierwsze dni minęły spokojnie. Zofia przyjeżdżała raz w tygodniu sprawdzić ogród i podlać pomidory w szklarni przy okazji przywożąc świeże ręczniki lub chleb z miasta. Lokatorzy byli mili: dziecko machało do niej z okna kuchni, pies witał przy furtce.

Lecz po trzech tygodniach zaczęły się opóźnienia w płatnościach. Najpierw tłumaczyli zapominalstwem lub błędem banku, potem pojawiły się wymówki o niespodziewane wydatki.

Po co nam te nerwy Marek przewijał korespondencję w telefonie wieczorem w kuchni. Za oknem słońce zachodziło za jabłoniami, zostawiając złote smugi na podłodze.

Zofia próbowała dogadać się polubownie: delikatnie przypominała, proponowała przełożenie części płatności. Ale narastało w niej napięcie po każdej rozmowie zostawało uczucie niezręczności i dziwnego zmęczenia.

W połowie czerwca stało się jasne: lokatorzy wyjeżdżają przed terminem i zostawiają część należności niezapłaconą. Gdzie się wyprowadzili, domek powitał ich zapachem papierosów na ganku (mimo prośby o niepalenie w środku), śmieciami pod werandą i plamami farby na kuchennym stole.

A mówili, iż pies absolutnie cichy Marek patrzył na porysowane drzwi do spiżarni.

Przez większość dnia sprzątali w milczeniu: wynosili śmieci, myli płytę kuchenną, zanosili stare ręczniki do prania. Truskawki przy płocie już nabierały koloru; mimochodem Zofia zerwała garść owoców prosto z grządki słodkie, jeszcze ciepłe po deszczu.

Po tym incydencie długo dyskutowali: czy w ogóle warto kontynuować? Może lepiej zwrócić się do agencji? Ale myśl, iż ktoś obcy będzie zarządzał ich domem lub brał prowizję za zwykłe przekazanie kluczy, wydawała się niesłuszna.

W połowie lata spróbowali ponownie: teraz ostrożniej wybierali lokatorów, prosili o zaliczkę za miesiąc z góry i dokładniej tłumaczyli zasady.

Ale nowe doświadczenie nie było lepsze: rodzina z dwójką dorosłych i nastolatkiem przyjechała dopiero wieczorem w sobotę i od razu zaprosiła gości na kilka dni. W rzeczywistości hałaśliwe towarzystwo zostało prawie cały tydzień: wieczorami w ogrodzie głośno się śmiano i grillowano do późna.

Zofia dzwoniła kilkakrotnie prosiła o ciszę po jedenastej; Marek pojechał sprawdzić posesję i znalazł puste butelki pod krzakami bzu.

Gdy lokatorzy wyjechali, domek wyglądał na zmęczony: kanapa była poplamiona sokiem lub winem (nie dało się rozpoznać), worki ze śmieciami stały przy szopie, a pod jabłonią leżały niedopałki.

Jak długo jeszcze mamy to znosić? Marek mamrotał cicho, sprzątając resztki grilla.

Zofia czuła narastające rozczarowanie: wydawało jej się niesprawiedliwe, iż ludzie tak traktują cudzy dom.

Może sami jesteśmy winni? Trzeba było twardziej stawiać zasady

W sierpniu nadszedł kolejny wniosek o wynajem: młoda para bez dzieci prosiła o domek tylko na tydzień. Po wcześniejszych doświadczeniach Zofia była szczególnie uważna: wcześniej omówiła wszystkie warunki przez telefon, nalegała na dokumentację stanu domu przy wprowadzce i poprosiła o kaucję.

Lokatorzy zgodzili się bez sprzeciwu; spotkali się przy furtce w upalne południe powietrze drżało nad ścieżką do szopy, a z otwartych okien dobiegał brzęk owadów.

Ale po zakończeniu wynajmu okazało się: goście zepsuli mikrofalówkę (podgrzali folię), a

Idź do oryginalnego materiału