Wydawało się, iż w naszej rodzinie zawsze panował porządek, spokój i bezpieczeństwo. Mój syn, Karol, był jedynakiem. Jego ojciec odszedł, gdy miał zaledwie trzy lata. Mój drugi mąż, Krzysztof, stał się dla niego prawdziwym ojcem – wychowywał go, wspierał, zawsze był przy nim. Z Krzyśkiem nie mieliśmy już dzieci, więc cała nasza miłość, troska i nadzieje skupiły się na Karolku. Wyrosła z niego dobra, mądra i uprzejma osoba. Taka, którą każda matka mogłaby się szczycić. Aż do dnia, gdy w jego życiu pojawiła się ona.
Agnieszka. Pamiętam ją od tamtego spotkania w sklepie, jeszcze zanim po raz pierwszy przyprowadził ją do domu. Stała przy kasie, kłóciła się z kasjerem o jakieś drobiazgi. Pomyślałam wtedy: właśnie takie dziewczyny przynoszą kłopoty. Wyniosła, ostra, zimna. Nigdy bym nie pomyślała, iż pewnego dnia przekroczy próg mojego domu.
Gdy Karol przedstawił ją jako swoją dziewczynę, oniemiałam. Od razu wiedziałam: ona będzie wbijać między nas klin. I nie pomyliłam się. Po tamtej wizycie syn zacznynał pojawiać się w domu coraz rzadziej. Wymawiał się pracą, obowiązkami, zmęczeniem. Na rodzinne uroczystości przychodził bez niej. Gdy próbowałam rozmawiać, unikał wzroku, zmieniał temat. Czułam, iż tracę go, i byłam bezsilna.
A potem stało się coś, co wytrąciło mnie całkowicie z równowagi.
Było lato, obchodziliśmy urodziny młodszej siostrzenicy. Wieczór, upał, ogród, rozmowy. Moja siostra, śmiejąc się, zapytała: „No to kiedy doczekamy się wnuków? Karol już dawno po ślubie, pora na dzieci!” Zamarłam. Nie przesłyszałam się – powiedziała „po ślubie”. Okazało się, iż pół roku temu Karol i Agnieszka wzięli ślub. Za granicą. Bez obrączek, bez przyjęcia, bez zdjęć. I bez nas. Po cichu, w sekrecie, jakby nas, rodziców, już w jego życiu nie było.
Coś ścisnęło mnie w piersi. Nie potrafiłam choćby odpowiedzieć. Wstałam i wyszła do domu. Później zadzwonił. Mówił, iż nie chciał nas martwić. Że i tak nie lubię Agnieszki, po co psuć sobie i jemu ten dzień. Mówił spokojnie, jakby chodziło o kupno nowego odkurzacza, a nie o ślub. Słuchałam jego głosu i nie poznawałam własnego dziecka.
Z jednej strony rozumiem. Nie chciał konfliktu. Chciał uprościć. Nie psuć relacji. Ale rodzina to nie wygoda. To uczucia. To dzielenie się tym, co ważne. Bycie razem. A on zrobił to za naszymi plecami. A przecież kiedyś trzymałam go za rękę, gdy bał się ciemności. Kiedyś mówił, iż ożeni się tylko z kimś, kogo zaakceptuję całym sercem. Jak gwałtownie wszystko się zmienia…
Teraz choćby nie wiem, co robić. Nie mam do Karola urazy. To mój syn. Kocham go. Zawsze będę kochać. Ale tej, którą wybrał – nigdy nie wybaczę. Nie za ślub. Za to, iż zabrała go ode mnie. Po cichu, po kociemu. I przekonała, iż rodzinę można wymazać jednym biletem na samolot.
On myśli, iż uniknął kłótni. A tylko pogorszył sprawę. Mógł spróbować nas zbliżyć, dać szansę. A teraz między mną a tą kobietą stoi mur. Nie żal, nie. Chłód. Obojętność. I to jest najstraszniejsze.
Czas minie. Może dla niego, dla przyszłych wnuków, zaakceptuję to. Ale moje serce już nigdy nie będzie tak ciepłe jak dawniej. Bo pewnego dnia zrozumiałam: przestałam być częścią życia mojego syna. I tego bólu nie zagłuszy żadne poranne „dzień dobry”.