Sąsiedzi wiedzieli, iż Ivan to wyjątkowy osobnik, którego błędy były źródłem różnorodnych przezwisk i zmieniającego się gniewu żony.

1 tydzień temu

Hej, słuchaj, wszyscy sąsiedzi dobrze wiedzieli, iż Jan to fajtłapa, niedołęga, głowa do pozłoty albo iść pod wiatr. Czasem był baranem, czasem kozłem, innym razem nic po nim. Te przezwiska rosły jak na drożdżach, zawsze podskakując do winy, którą popełnił. Bywało lepiej, bywało gorzej, a więc i gniew jego żony miał różną temperaturę.

A dla niego Magda była: Zajacuś, Kotku, Słoneczko albo Jaskółeczka. Słysząc jej krzyki, ludzie myśleli, czy kiedyś temu baranowi odbije i w końcu przywoła do porządku tego zajęczka, ale przypominając sobie, iż jednak to też nicpoń, stwierdzali: nigdy w życiu. Jan potrafił udawać głuchego, zupełnie ignorować jej wrzaski i wyzwiska. Właśnie to jego kamienne spokojne i totalna obojętność na jej furię doprowadzały Magdę do białej gorączki. Zmęczona krzykiem, uciekała z domu. Miała gulę w gardle, aż się krztusiła. Twarz jej czerwieniła się plackami, ręce się trzęsły, głos świszczał. Chciała się rozpłakać, ale łez nie było. A Jan, do uciekającej już żony, rzucał cicho: „Mała, a gdzie lecisz?”

Pierwsze lata po ślubie żyli zgodnie, cicho i spokojnie. Żeby ktoś jej wtedy powiedział, iż za kilka lat ten spokój zmieni się w wieczne utarczki i awantury Magda ani by nie uwierzyła. Przecież wyszła za mąż za ukochanego faceta, za tego, w którym była zakochana po uszy, a nie za jakiegoś kozła. Jan pracował jako spawacz, nigdy nie pił, nie palił, był spokojny jak święty obraz, zawsze uśmiechnięty i ze wszystkim sobie w życiu radził. Żony innych facetów, tych co pili albo łazili, stawiały go za wzór, więc Magda była z niego dumna. Dzieci postanowili nie mieć od razu. Trzeba było wybudować łazienkę, postawić garaż, kupić samochód. Spółdzielnia dała im dom i Magda chciała go urządzić na tip-top.

Jan poruszał się bardzo wolno, może i trochę mu się nie chciało. Robota zawsze na niego czekała, śmiał się: „Roboty nie przegonisz. Trzeba czasem odłożyć na później, może się rozwiąże samo. Po co się spieszyć? Ja tam uważam, iż bez ochoty w ogóle nie ma co zaczynać. To już nie praca, tylko wyzysk samego siebie.” A specjalnej chęci, żeby być pierwszym w robocie, nigdy nie miał. Magda brała się za wszystko i wszystko wychodziło jej nie gorzej niż Janowi: mogła przekopać grządki, pomalować dom, skosić trawę, nałupać drewna do łazienki.

Na szczęście dom miał już wszystko, wodę też, więc nie musiała jej ciągnąć jak kiedyś. Już szybciej i lepiej było jej samej się zabrać niż próbować namówić męża. Pewnej nocy obudził ich straszny huk z kuchni. Okazało się, iż płytki, które Jan ułożył, zsunęły się z górnego rzędu na sam dół. Magda nazwała go fajtłapą i nazajutrz przyprowadziła fachowca, który miał ręce.

Któregoś wieczoru wróciła z pracy i nie poznała swojego ogródka: wszystko było wydeptane kopyta sąsiedzkiej krowy, kwiaty połamane, bo Jan nie zamknął furtki. Z każdym dniem Magdę coraz bardziej denerwowała jego ślamazarność, lenistwo i obojętność.

Obok ich domu stał opuszczony dom. Staruszkowie dawno umarli, a spadkobiercy najpierw czasem kosili chwasty, ale w końcu całkiem o nim zapomnieli. Ale pewnego dnia podjechała pod niego droga i markowa furka. To przypłynął wnuk starego Piotra, który przywiózł tu rodzinę na stałe.

Długo harował w Warszawie, tam się ożenił, a teraz wrócił na ziemię przodków. Warszawa była dla zarobku, ale do życia najlepsza jest mała ojczyzna. Daro zaczął przebudowywać stary dom. I wtedy pokazał Magdzie, co znaczy mieć ręce przy robocie. Pokazał klasę jako budowlaniec, spawacz i elektryk. I co tylko robił, żony przy nim nie było. Ona zajmowała się domem i dzieckiem.

Magda, patrząc na sąsiada, robiła się coraz bardziej wściekła na męża. Męczyło ją ciągłe robienie za tę silną, chciała być słaba i delikatna. Wielokrotnie podpowiadała, kierowała męża na prace, które powinien ogarniać każdy facet, ale Jan nie był liderem w robocie, choćby na drugim planie w domu żyło mu się jak u siebie. Zmęczona Magda coraz częściej się złościła i coraz częściej przechodziła na wyzwiska. Ludzie zaczęli ją uważać za sfrustrowaną babę, a jego za biednego faceta. Zaczęła choćby myśleć o rozwodzie, bo ciągnięcie całego gospodarstwa przerastało jej siły. Coraz częściej stawiała sąsiada za przykład, na co Jan tylko się uśmiechał i odpowiadał: „Baran sąsiada zawsze ma grubsze rogi i futro.”

Jan zupełnie nie łapał aluzji żony o rozwodzie. Inne baby męczyły się z pijakami i wiecznymi włóczęgami, a tu dziewczyna nie jest bita, nie klęczy przed nikim, jest kochana, a już o rozwodzie gada. Przecież nigdy jej nie skrzywd
Ewa popatrzyła na śpiącego już Jana i pomyślała, iż lepszy własny wróbel w garści niż cudzy sokół na dachu, bo prawdziwe szczęście bierze się z akceptacji, a nie z ciągłego gonienia za cudzymi ideałami.

Idź do oryginalnego materiału