(s)Pokój wewnętrzny

tablicaodjazdowhome.wordpress.com 3 dni temu

Napisałabym, iż jesień się rozgościła, ale nie napiszę, bo to nuda i banał, choć prawda najprawdziwsza. Na podjeździe, który używamy namiętnie od kiedy kretyn nam walnął w samochód zaparkowany na ulicy, wala się kupa żółtych liści, nie wiadomo skąd. Bo przecież nie z naszej magnolii.

Dalej się gniewam na ogród i oprócz dobrego pana z kosiarką, który przychodzi co dwa tygodnie – spotkałam go przedwczoraj koło ronda, ‚będę w następny poniedziałek, to już ostatnie koszenie w tym roku’ – nie dzieje się tam NIC. Bo jestem obrażona. Zaczynamy mieć z ogrodem relację sado-maso, boli mnie jak na niego patrzę, a on z lubością rozkrzewia się i kiełkuje, rośnie, dziczeje, liany włażą na ściany, żyrafy włażą do szafy, dzikie jeżyny od sąsiada płożą się na mojej ławeczce. A tu tymczasem sadzenie tulipanów za pasem! Ostatnia ostoja mojej dumy ogrodnika, jak nie posadzę tulipanów, to znaczy, iż już zupełnie na zmarnowanie wszystko.

Obiecuję (sobie) solennie, iż zaraz, już, w przyszłym tygodniu nastąpi ten dzień ogrodowy. W końcu odzyskałam moje weekendy, morze wolnego czasu.

Tymczasem sprawa gabinetu dalej na tapecie. W piątek pojechałyśmy z Mo oglądać kolejny. Cena całkiem znośna (15e/za godzinę) i wygoda wynajmowania ad hoc, czyli kiedy się pojawi potrzeba, co oznacza, iż nie mam na dzień dobry dodatkowych kosztów. Okolica dość dobra, dzielnica ceglanych domów nie tak daleko od centrum, właścicielka bardzo miła, ale… Bo oczywiście jest zawsze jakieś ale. Dom dwupiętrowy, podzielony na pięć-czy sześć gabinetów, toaleta, mała kuchnia w centralnym punkcie, gdzie można sobie zrobić herbatę czy pogrzać lunch. Ale mieszkanie nie remontowane od bardzo dawna, pokoje ładne, niektóre duże, ale jakby trochę zapuszczone – tu mała dziurka na dywanie, tam trochę zabrudzona sofa, stare meble, wytarte bibeloty, wszystko takie, jak tu mówią ‚shabby’ – jakby zmęczone życiem. Całe miejsce przypominało mi mieszkania, które wynajmowaliśmy na początku naszej emigracji, takie z lekko pozaciekanymi łazienkami z linoleum na podłodze, meblami z lat siedemdziesiątych i wszędobylskim zapachem wilgoci. Pokoje nazwane po słynnych terapeutach, i tak np w gabinecie Junga afrykańskie rzeźby, na ścianach sztuka, którą ludzie nazywają ‚egzotyczną’, czyli taka luźna wersja Pożegnania z Afryką. Ja się dość dobrze tam czułam, wyraźnie nie jestem przyzwyczajona do luksusów;D ale Mo, którą wzięłam na oglądanie, bo nie miałam co z nią zrobić w piątek po szkole, stwierdziła, iż pokoje kojarzą jej się ze starością i jej się nie podoba. Więc chyba nie.

Ale zaczynam się stresować finansami, bo budżet mi się na razie nie spina, żeby się spiął, muszę mieć co najmniej trzech pacjentów, oczywiście prawie po kosztach, czyli stawka minimalna.

Sobota. Wczoraj wieczorem machnęłam odkurzanie całej chałupy i sprzątanie naszej sypialni (jestem jak ten facet, co zjada śniadanie na kolację:

Mi zajmie się łazienką, a ja mam luzik. To znaczy miałabym, gdybym nie obiecała dziecku wyjścia do kina, żeby być fair, skoro my idziemy jutro do teatru i sprzedajemy ją mamie najmniej lubianej koleżanki. Więc dziś zgarniam jeszcze dwójkę fanów anime i czeka mnie Demony Slayer w 4D. Już się nie mogę doczekać.

Z książek znowu utknęłam w literaturze fachowej. Ale jak to się czyta! Na przykład Seks, śmierć i superego Brittona. Omatko i córko! Książka oprócz technikaliów pracy z różnymi, powiedzmy, stanami, zawiera mnóstwo apetycznych kawałków na temat słynnych szalonych analiz kobiet z początku 20 wieku, jak Anny O, czyli Berthy Pappenheim, pierwszej na świecie pacjentki psychoanalitycznej (nie do końca, bo jeszcze psychoanalizy nie było), która potem została feministką, walczyła o prawa kobiet, założyła dom dziecka i wykradła setkę dzieci żydowskich ocalałych z pogromów w carskiej Rosji, czy Sabiny Spielrein, która w trakcie nieudanej (?) analizy została kochanką Junga.

Idź do oryginalnego materiału