Resztkami zetlałego ciała czuję
swoje własne życie.
Krztyną indolencji obłaskawiam
ciszę, aby stała się mniej krzykliwa.
W moim ogrodzie szaleje pożar -
rozprzestrzenia się pycha,
nadzieja i bezcielesność.
Gdzieś na samym dnie ukrywa się łza,
na jaką nie zasłużyłam.
W pobliżu światła
rozmawiają cienie - jak zwykle zbyt bystre,
aby mogły się spodziewać
własnych imion.
W Twojej kieszeni podryguje czas,
jak zawsze zbyt naiwny,
zbyt mądry.
Nie chciałam kochać na zachętę -
rozumiałam przyszłość nieba,
spełnienie pragnień zbyt przelotnych,
aby objawiła się melancholia,
powrócił żal, odnalazła się pokuta.
Pobliskość iluzji sprawia, iż żyję
wbrew ostateczności.
To rozrzutność myśli - ciało zbyt naganne,
aby odkryć strach.