Jak widać na zdjęciu, pieszy lub rowerzysta próbujący przekroczyć Wał Miedzeszyński na węźle z Trasą Łazienkowską ma dwie opcje: przejście podziemne (1) i napowietrzna kładka (2).
Kiedy rok temu spłonął most, kierowcy wpadli w panikę. Władze miasta obiecały mieszkańcom, iż odbudują go w ciągu jednego roku. Mało kto w to wierzył, a jednak obietnicy dotrzymano dzięki nowatorskiej technice budowy.
Ale dżouk w tym, iż razem z jezdnią zniszczeniu uległy także ciągi rowerowo-piesze. Obiecywano, iż zamiast nich zrobią coś nowego, superfajoskiego (bo dotychczasowe rozwiązania były skandalicznie niewygodne). Na razie nic się nie dzieje, bo takie są w tym mieście priorytety.
W czasach młodości lubiłem jechać rowerem po obu brzegach Wisły. Przekraczałem ją ówczesnymi skrajnymi mostami – czyli albo toruńskim fte, a łazienkowskim wefte, albo odwrotnie.
Tym szlakiem zainaugurowałem tegoroczny sezon, acz od mojej młodości szlak się znacznie wydłużył. Teraz jedzie się od północnego do siekierkowskiego.
Lewym brzegiem generalnie jedzie się przyjemnie. Wyjątkiem przez cały czas jest najgorszy odcinek między Śląsko-Dąbrowskim a Centrum Nauki Kopernik.
Jak wiadomo z prawie nieczytelnej dziś tablicy pamiątkowej, 80 lat temu ukończenie tego odcinka planowano na rok „194x”. Na tablicy zostawiono wolne miejsce na dostukanie cyferki. Obecny termin to lato 2017.
Za komuny raz się zawziąłem, żeby pokonać cały ten szlak brzegiem Wisły. Rower musiałem nieść. Było to trochę hardkorowe, zwłaszcza kiedy przeskakiwałem z nim nad ujściem kolektora ściekowego.
Na szczęście już doprowadzili te bulwary do takiego stanu, iż w razie kolejnego załamania cywilizacji, dzisiaj dałoby się w zasadzie całość przejechać. A nigdzie nie trzeba skakać.
Poza tym odcinkiem, na lewym brzegu Warszawa wygląda jak piękne, europejskie miasto. Nic tylko biegać z selfiestikiem i robić słitfocie. Hanna Gronkiewicz-Waltz powinna tutaj ogłosić kolejny start w wyborach pod hasłem „BHAWO JA!”.
Co innego brzeg prawy. Tutaj zaraz po przejechaniu Wisły mostem północnym czy siekierkowskim wpadamy w krainę z reportaży Ziemowita Szczerka.
Mijamy peerelowskie biurowce typu Lipsk zakryte płachtami „PRYWATNA WYŻSZA SZKOŁA BIZNESU, ADMINISTRACJI, PRAWA I GOTOWANIA NA GAZIE”, przedziwne baraki z napisem HURTOWNIA FARB albo WESELA KOMUNIE TANIO NA WYNOS, ogrodzone osiedla o nazwie „ZACISZNY ZAKĄTEK”, które pewnie ładnie wyglądały na folderach, ale przed nabywcami ukryto, iż będą tu skazani na samochód, jakby nie mieszkali w mieście.
Prawy brzeg Wisły nie jest uregulowany. To unikalne w europejskiej stolicy i też uważam, iż powinno tak zostać. Ale w praktyce to znaczy też, iż nie ma tu żadnego odpowiednika nadwiślańskiego szlaku rowerowego.
Na północy ścieżka rowerowa urywa się zaraz po zjechaniu z mostu. Na południu w miarę przyjemnie dojedziemy do Portu Praskiego.
Co pomiędzy? Możemy się uprzeć, żeby jechać mniej lub bardziej dzikimi, nieutwardzonymi ścieżkami przez nadwiślańskie krzaczory – przejezdność zależeć będzie pod pogody.
Alternatywą są nieprzyjemne ulice, wzdłuż których w praktyce lepiej nielegalnie jechać chodnikiem. Ale te chodniki są wybrukowane staroświeckimi płytami – w piekle każą po nich jeździć na rowerach snobom narzekającym na kostkę bauma. W rejonie zoo w dodatku w weekend chodniki będą zastawione parkującymi samochodami.
To raj dla konesera urban decay. Na Tarchominie i Żeraniu miniemy rozsypujące się ruiny fabryk, jak w Detroit. Na Wale Miedzeszyńskim ruiny basenów i ciekawostki takie, jak schody, które kiedyś prowadziły nad Wisłę, a ponieważ są już katastrofą budowlaną, odcięto je kratą, żeby ktoś sobie krzywdy nie zrobił.
Krata już zardzewiała. Beton zdążył porosnąć mchem. A ten mech zdążył obrosnąć trawą. Następnym etapem będą drzewa, może dożyję, nim to ucywilizują.
Na prawym brzegu jedyna oaza cywilizacji to otoczenie Narodowego. Tu nagle jest fajnie. Ścieżki rowerowe są pokryte równą kostką albo i choćby gładkim asfaltem.
Ale jak którąś odjedziemy w bok, dotrzemy do granicy kontraktu – i ścieżka albo się urwie, albo znów zrobi paskudna. Silna tu jest pokusa, żeby zjechać eurodekadencką windą do gejoliberalnego metra i uciec nim na sojową latte na Zbawiksa.
Na prawym brzegu wszystko jest brzydkie. Ładnie mogłaby wyglądać Saska Kępa, ale nie widać jej zza ekranów akustycznych. Neogotycki Święty Florian tu tylko czasem miga zza brzydkich bloków, lepiej go widać z lewego brzegu.
Nawet ludność okoliczna zachowuje się tu inaczej. Był lany poniedziałek, więc zapobiegliwie ukryłem ajfonsa w wodoodpornej wewnętrznej kieszonce sakwy, żeby nie paść przypadkową ofiarą polewania dam.
Na lewym brzegu tego nie było. Na prawym – blokersi ścigali blokersówny z polewaczkami, jak na rynku w Małkinii.
Lewym brzegiem nie boję się jechać nocą. Rozświetlony odcinek bulwarów między łazienkowskim a kopernikiem choćby do tego zaprasza.
Prawym brzegiem bym się bał, zwłaszcza Modlińską czy tzw. Wybrzeżem Puckim (ulicą istniejącą głównie na mapie). Choć o trzeciej w nocy pewnie lepiej być tu niż tam – tutaj przynajmniej na tym odcinku miniemy z dziesięć całodobowych stacji benzynowych, część z McDonaldsami. Na lewym będą ze dwie, nie ręczę za ich całodobowość.
Komuś, kto nie zna Warszawy, ten opis mógłby się ułożyć w prosty schemat. Tu Polska A, tu Polska B. Tu polska Ziemowita Szczerka, tu Polska Filipa Springera. Tu Polska PiS, tu Polska KOD. Tu ludzie sukcesu, tam ofiary transformacji – i tak dalej.
Na pewno nie jest tak. Na prawym brzegu w postindustrialnych budynkach CD Projekt pisze gry komputerowe, które socjolodzy kultury analizują na SWPS. Na prawym brzegu mieszkają Czubaj, Hugo-Bader i ciotka Johanna.
Morał z tego jest więc chyba bardziej skomplikowany. Warszawa to miasto rozwijające się w sposób chaotyczny. To nie jest tylko wina obecnych władz, choć oczywiście te dołożyły swoje błędy – a do dzisiaj mają tendencję do olewania miastotwórczej roli ciągów pieszo-rowerowych.
Prawy brzeg to wspólne dziedzictwo dwóch stuleci zaniedbań i gospodarki ekstensywnej. Przyjemnie się o tym duma, gdy rower trzęsie się na betonowych płytach. Ale jeszcze przyjemniej jest potem dać nogę na lewy brzeg Wisły...