Richardson pokazała "rachunek grozy" od weterynarza. I rozpętała się awanturę o ceny

14 godzin temu
Pies Moniki Richardson zmarł parę dni temu po nieudanej reanimacji w klinice. Celebrytka wrzuciła do sieci rachunek od weterynarza, który ją negatywnie zaskoczył. "Wydaje mi się, iż czegoś tutaj zabrakło. Jakiejś elementarnej przyzwoitości, odrobiny empatii" – napisała. Weterynarze także się tym oburzyli, a internauci zauważyli, iż i tak... mało zapłaciła.


Śmierć pupila to dla większości z nas ogromna tragedia, z którą ciężko się pogodzić. Odreagowujemy ją na różne sposoby, m.in. adoptując kolejnego zwierzaka. Monika Richardson z kolei postanowiła... iść na wojnę z warszawską kliniką i "lobby weterynarzy".

Awantura o koszt ratowania psa. Monika Richardson pokazała szczegółowy rachunek


Pies Paco pogryzł i połknął małą zabawkę. Część udało się mu wyjąć z pyska, ale czworonóg dalej potrzebował natychmiastowej interwencji, żeby się nie udusić. Monika Richardson czym prędzej zabrała go do całodobowej kliniki. Lekarze walczyli o życie psa cztery godziny, ale niestety nie udało im się go uratować.

Trzy dni później, na prośbę internautów, którzy pytali o to, gdzie zmarł jej spaniel, wrzuciła post, który zawierał nie tylko nazwę prywatnej kliniki weterynaryjnej (nie ma publicznych szpitali dla zwierząt w Polsce), ale i nazwisko i zdjęcie jej dyrektora, a także wspomniany rachunek z cenami podany w surowej formie: jako "zestawienie sprzedaży".

"Wiecie, ja się nie znam oczywiście, ale wydaje mi się, iż czegoś tutaj zabrakło. Jakiejś elementarnej przyzwoitości, odrobiny empatii. Mam wrażenie, iż coś się zepsuło podczas zamiany pacjenta na klienta, a opisu leczenia na 'raport sprzedaży'. Ale może się mylę. Mimo mojego wieku i mimo utraty wielu bliskich, to było pierwsze zwierzę - członek rodziny - którego śmierć przeżyłam" – napisała w poście.

Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o oczywiście o kasę. Internauci podzielili się swoimi rachunkami


Rozpętała się taka awantura, iż celebrytka aż wyłączyła możliwość dodawania kolejnych komentarzy. Oburzonym nie chodziło (tylko) o podanie danych klinki, ale o pretensje o to, iż musiała płacić za leki i usługi weterynaryjne, czyli de facto za czyjąś pracę (i to w klinice 24/7, która z racji bycia na ciągłym dyżurze, jest droższa).

Niektórzy choćby pokazali swoje, o wiele wyższe rachunki. Niestety koszt leczenia zwierzęcia nie jest pokrywany z NFZ...

"1800 zł to niewiarygodnie niska cena za podjęte działania, wszystko w trybie emergency. Widoczny na twojej twarzy botox kosztuje więcej, a trzeba go powtarzać. Pretensji o ceny w klinice medycyny estetycznej jakoś nie widać... ciekawe", "Ciekawa jestem czy w tej swojej szkółce językowej kieruje się pani empatią i biedniejszym uczniom daje pani zniżkę, bądź uczy ich za darmo?" – czytamy.

Autorka raczej nie spodziewała się tylu negatywnych reakcji na swój wpis, choć część osób też stanęła po jej stronie. Potem dorzuciła jeszcze do pieca. Zamieściła przykładowe komentarze i twierdziła, iż to sprawka "lobby biznesu weterynaryjnego", a nie głosy zwykłych ludzi. Na koniec wyjaśniła, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi.

"Piszę to do wszystkich tych, którym jeszcze się wydawało, iż weterynaria w tym kraju to jeszcze zawód z powołania. Otwórzcie oczy: chodzi o kasę! Ci ludzie są gotowi przyjść pod mój dom. To zorganizowana szajka, która nie cofnie się przed niczym. No ale trafiła kosa na kamień. Ja jestem z pokolenia, dla którego wolność słowa jest wszystkim. I jestem gotowa. Pozdrawiam wszystkich prawdziwych lekarzy zwierząt. Jest ich kilku, to wiem, piszemy ze sobą od wczoraj. Oby nie musieli wymrzeć..." – skwitowała.



Dlaczego u weterynarza trzeba tyle płacić?


Zachowanie Moniki Richardson spotkało się z ostrą krytyką reporterki Anny Kiedrzynek, autorki głośnego reportażu o kondycji psychicznej weterynarzy. W rozmowie z tokfm.pl oceniła ona post celebrytki jako działanie "poniżej krytyki", które niepotrzebnie nakręca spiralę niechęci wobec lekarzy.

Kiedrzynek nazwała to "nagonką w białych rękawiczkach" – zakamuflowaną sugestią, iż klinika chciała wyłudzić pieniądze. Ipomimo tego, iż z opisu historii i samego rachunku wynikało, iż dołożono wszelkich starań, by uratować zwierzę.

Dziennikarka podkreśliła, jak niezwykle obciążający psychicznie jest zawód lekarza weterynarii. Powołując się na badania, przypomniała, iż to grupa zawodowa o najwyższym ryzyku samobójstwa. Weterynarze na co dzień stykają się ze śmiercią i zaniedbaniami zwierząt oraz trudnymi reakcjami właścicieli – od płaczu po agresję, włącznie z groźbami typu: "spalę wam tę budę".

Kiedrzynek wyjaśniła również, skąd biorą się wysokie koszty leczenia (powyżej też jeden z komentarzy pod postem Richardson). To efekt sześciu lat trudnych studiów, inwestycji w drogi, specjalistyczny sprzęt (często na kredyt), zatrudniania personelu i ciągłego doszkalania się w wąskich dziedzinach, jak weterynaryjna kardiologia czy nefrologia.

Podsumowała, iż ludzie muszą zrozumieć, iż posiadanie zwierzęcia to luksus i ogromna odpowiedzialność za żywą istotę, o którą trzeba dbać.

Idź do oryginalnego materiału