— Burek, chodź tu szybko! — Krzysztof wyskoczył z samochodu i podbiegł do psa leżącego na poboczu.
Ale Burek nie wstał, nie merdał ogonem… Krzysztof poczuł w sercu bolesne ukłucie: pies nie żył. „Co teraz powiem mamie?” — myślał, pochylając się nad nieruchomym ciałem Burka, a nieproszone łzy spływały mu po policzkach na siwą mordę psa.
***
Stary pies pani Jadwigi od razu nie polubił jej synowej, Kingi. Już przy pierwszym spotkaniu warczał głucho, gdy przechodziła obok, i nerwowo uderzał ogonem o deski ganku. Kinga bała się go i cicho nienawidziła.
— Ohydny dziadyga… Gdyby to ode mnie zależało, dawno by skończył w przychodni weterynaryjnej! — syczała pod nosem.
— Kinga, co ty mówisz! Może nie lubi twoich perfum, a może denerwuje go stuk twoich szpilek! To stary pies, a starsze zwierzęta mają swoje dziwactwa… — tłumaczył żonie Krzysztof.
Pani Jadwiga tylko patrzyła na synową z dezaprobatą. Gdyby ta „modnisia” wiedziała, kim naprawdę był Burek! Przyniósł w życiu więcej dobra niż ona.
***
Pani Jadwiga nigdy nie wtrącała się w życie syna. choćby gdy poznała Kingę, nie powiedziała złego słowa. Choć jej nie polubiła. W Kingi uśmiechu nie było ciepła, w jej słowach — szczerości. Gdy Krzysztof zapytał:
— Mamo, podoba ci się Kinga? Piękna, prawda?
— Ty wybierasz żonę dla siebie… Ważne, żebyś był z nią szczęśliwy. A ja mogę was tylko pobłogosławić… — przytuliła go mocno i pocałowała w czoło.
Po ślubie młodzi zamieszkali w mieszkaniu Kingi, które dostała w spadku. Krzysztof rzadko odwiedzał matkę na wsi, choć tęsknił. Kinga nie lubiła tam jeździć — wolała wygodne wakacje, a on nie chciał z nią kłócić. Ale tego lata sama wpadła na pomysł wypoczynku na wsi.
— Czytałam, iż ekoturystyka jest świetna na stres i zdrowie. W mieście żyjemy w ciągłym pośpiechu, a tu będzie prawdziwy odpoczynek! No i teraz to modne! Tylko drogie… Dlatego pomyślałam o twojej mamie — mówiła, pakując walizki.
Krzysztof ucieszył się. Dawno nie był w rodzinnym domu, a jeżeli ekoturystyka miała być pretekstem, nie protestował. Pracował zdalnie, więc gwałtownie się spakował, i już po dwóch dniach byli na miejscu.
— Nareszcie przyjechaliście! — ucieszyła się pani Jadwiga. — Odpoczniecie jak ludzie. U nas wcale nie gorzej niż w tych waszych Egipatach!
— No nie przesadzajmy… — mruknęła Kinga. — Swoją drogą, pani Jadwigo, macie jakieś zwierzęta? Prawdziwy wiejski klimat wymaga kontaktu z naturą.
— No, jest Burek i kilka kur. Była jeszcze koza, ale zeszłego roku padła…
Kinga spojrzała z niesmakiem na starego psa wylegującego się na ganku.
— Miałam na myśli pożyteczne zwierzęta! Nie takiego psimaczka. Szkoda, iż jeszcze żyje.
— Za to mam duży ogród! Tam roboty huk — odparła gwałtownie pani Jadwiga.
— Mamo, jutro zabieramy się do roboty — wtrącił Krzysztof. — Porąbię drewno, naprawię płot, co tylko zechcesz. A teraz idziemy spać.
Wziął walizki i wszedł do domu. Kinga podążała za nim, grzęznąc obcasami w ziemi i przeklinając w duchu. Gdy weszła na ganek, Burek uniósł głowę i warknął. Kinga pisnęła i schowała się za męża.
— No co, Burek, obraziłeś się, iż Kinga cię nie docenia? — Krzysztof pogłaskał psa po głowie.
Burek zamerdał ogonem, ciesząc się z widoku pana, którego znał od szczeniaka.
***
Nazajutrz pani Jadwiga zabrała synową na oprowadzanie po gospodarstwie.
— Tu kurnik, tam jabłonka, porzeczki… A tu mój ogródek. Trzeba go odchwaścić.
Z ogródkiem Kinga nie miała szczęścia. Wszystkie rośliny wydawały jej się takie same.
— Patrz: to marchewka, a to mlecz. Wyrwij tego szkodnika! — pouczała pani Jadwiga.
— Widziałam mlecze! Ale reszta to dla mnie tylko trawa! Nie jestem botanikiem! — odcięła się Kinga.
Podkasała spodnie, jęczała, pociła się. Drogie dżinsy były zabłocone, manicure zniszczony, a plecy bolały niemiłosiernie.
— Koniec na dziś! — ogłosiła. — To nie ekoturystyka, tylko harówka! Jak to może być zdrowe?!
— Chciałam ci jeszcze pokazać kury… — zaczęła pani Jadwiga.
— Kury mogą poczekać! — Kinga ledwo się wyprostowała i ruszyła do domu.
Ale na ganku znów leżał Burek. Spojrzał na nią i warknął. Kinga wśliznęła się bokiem do środka.
— To zwierzę mnie nienawidzi! Może mnie ugryźć! — skarżyła się mężowi wieczorem.
— Burek nigdy nikogo nie ugryzł! Po prostu pokazuje, iż jeszcze jest stróżem. Chyba bardzo go uraziłaś.
— Mam iść przepraszać tego kundla?! — oburzyła się.
— Warto…
Kinga tylko pokręciła palcem przy skroni.
Pewnego dnia pani Jadwiga próbowała ich pogodzić:
— Podejdź do Burka, pogłaszcz go. Zobaczy, iż jesteś swoja, i przestanie warczeć.
— Dla mnie jego uczucia są obojętne! Nie można tak humanizować zwierząt! — Kinga spojrzała na psa z pogardą.
Pani Jadwiga westchnęła. Burek wyczuwał w niej coś złego — i ona też.
***
Pewnej nocy Kinga nie mogła spać i wyszła podziwiać gwiazdy. Nagle w krzakach coś zaszurało, rozległo się warczenie… Kinga krzyknęła i potknęła się. Poleciała w dół, czując, jak pokrzywy parzą jej skórę.
— Po co chodzisz po nocy?! — krzyczał Krzysztof, wyciągając ją z rowu.
— Twój „łagodny” Burek chciał mnie zagryźć! — syczała, drapiąc się po poparzonych rękach.
— Po prostu pilnował podwórka.
Kinga nie wybaczyła psu tej przygody. Nazajutrz wynajęła miejscowego chłopa, by wywiózł Burka.
— Zabierz go tak daleko, żeby nie wrócił. jeżeli przeżyje — jego szczęście.
Męż— Widzisz, jak go wytrwale szukałeś? — powiedziała pani Jadwiga, patrząc na syna z łzami w oczach, a Krzysztof przytulił matkę mocniej, bo zrozumiał, iż czasem największe poświęcenie przychodzi od tych, którzy nie potrafią mówić, ale ich miłość pozostaje na zawsze w naszych sercach.