Lipcowe słońce prażyło Warszawę niczym rozżarzony młot, topiąc ostatnie krople chłodu w powietrzu. Asfalt falował gorącem, a cień drzew zdawał się kpić z przechodniów wąskimi smugami ochłody, które nie dawały ukojenia. W ten upalny dzień Kasia, jak zwykle spiesząca się do pracy, postanowiła skrócić drogę przez lasek przy starym trakcie.
Szła szybko, gdy nagle usłyszała dziwny dźwięk. To nie był śpiew ptaków ani szelest liści. Cichy, rozpaczliwy skowyt, jakby ktoś wołał o pomoc z głębokiego koszmaru. Kasia stanęła jak wryta. Serce waliło jej jak młot. I wtedy zobaczyła.
Na wysokości dwóch metrów, przywiązany krótką linką do potężnego dębu, wisiał duży owczarek. Jego łapy ledwie dotykały ziemi. Język zwisał suchy i ciemny. Oczy ogromne, pełne bólu błagały o ratunek. Wokół pyska roiły się muchy, a sierść była zmierzwiona od potu i strachu.
Boże kto ci to zrobił?! wyrwało się Kasi.
Rzuciła się do psa, serce tłukło jej się w piersi. Zwierzę próbowało zaszczekać, ale wydobył się tylko chrapliwy skowyt jakby krzyczał tak długo, iż stracił głos.
Kasia wyjęła telefon, drżącymi palcami wybrała numer fundacji dla zwierząt. Usłyszała to, czego się bała: pomoc przyjedzie najwcześniej za godzinę. Godzina. W taki upał to wyrok śmierci.
Nie. Nie mogę czekać wyszeptała, rozglądając się.
Znalazła suchą gałąź i próbowała poluzować węzeł. Linka była napięta, mokra od śliny. W końcu, po długich minutach walki, węzeł puścił.
Pies runął na ziemię, ciężko dysząc, cały drżący.
Już dobrze, już dobrze, jesteś bezpieczny szeptała Kasia, klęcząc przy nim.
Minęła chwila. Potem druga. Wreszcie zwierzę z trudem podniosło się na łapy. Zawahało się, ale utrzymało równowagę. I wtedy po raz pierwszy od dawna w jego oczach pojawił się błysk. Podszedł do Kasi, dotknął pyskiem jej dłoni i delikatnie polizał palce.
Jak się nazywasz, bohaterze? spytała, sprawdzając obrożę.
Żadnej wizytówki, numeru, nic. Tylko brudna sierść i ślady po linie.
Dwie godziny później w schronisku Leśne Ocalenie pojawił się nowy podopieczny. Pies, wciąż drżący, ale pijący już wodę i leżący na miękkim posłaniu, wzbudził natychmiast współczucie wolontariuszy.
Musimy go nazwać powiedziała jedna z dziewczyn, głaszcząc go po grzbiecie. Coś mocnego. Coś z lasu.
Leśnik zaproponował starszy wolontariusz. Jak duch puszczy, opiekun zwierząt.
Weterynarz Ewa obejrzała psa dokładnie.
To nie jest bezdomny powiedziała, kręcąc głową. Ma zadbaną sierść, zdrowe zęby, dobrą kondycję. Ktoś się nim opiekował. Kochał go.
Więc jak skończył przywiązany do drzewa jak zbrodniarz? zapytała inna wolontariuszka, zaciskając pięści.
Zdjęcia Leśnika z zapadniętymi oczami, śladami po linie, drżącego obiegły media społecznościowe.
Kto mógł to zrobić?
To nie okrucieństwo to tortura!
Niech sprawca odpowie za to!
Biedny pies jego spojrzenie przejmuje do szpiku kości
Posty stały się viralem. Tysiące udostępnień, setki telefonów, oferty pomocy. Ludzie domagali się sprawiedliwości.
Tymczasem, tysiące kilometrów dalej, nad Bałtykiem, rodzina Nowaków odpoczywała na wakacjach. Marek i Agnieszka leżeli na leżakach, słuchając szumu fal. Ich syn Kacper budował zamek z piasku.
Myślisz, iż u nas wszystko w porządku z Azorem? spytała Agnieszka, dopijając kawę.
Nie martw się uśmiechnął się Marek. Pan Józef to solidny człowiek. Azor go uwielbia.
Ale rzeczywistość była inna.
Pan Józef, sąsiad z dołu, faktycznie lubił Azora. Pies często wpadał do niego na smakołyki. Starszy mężczyzna zgodził się go pilnować podczas nieobecności rodziny.
Lecz pewnego wieczoru wszystko się zmieniło.
Azor, jak zwykle, wyszedł na spacer. Nagle błysk ruchu. Kot przemknął przez podwórko. Pies szarpnął się z taką siłą, iż smycz wyślizgnęła się z rąk starszego mężczyzny.
Azor! Stój! krzyknął pan Józef, biegnąc za nim.
Ale pies był młody, silny, pędzony adrenaliną. Przebiegł przez podwórko, wybiegł na ulicę, zniknął za rogiem.
Pan Józef szukał go do późnej nocy. Pytał przechodniów, sprawdzał podwórka, dzwonił do schronisk. Azor zniknął.
Co ja powiem Markowi? szeptał, siedząc na ławce. Jak mogłem zgubić ich psa
Trzy dni poszukiwań. Ogłoszenia na słupach. Telefony do lecznic. Nic.
Azor tymczasem błąkał się po mieście. Zwierzę przyzwyczajone do domu, ciepła i regularnych posiłków, gwałtownie słabło. Kagań