Burek
— Burek, chodź tu szybko! — Wojtek wyskoczył z samochodu i pobiegł do psa leżącego na poboczu.
Ale Burek nie wstał, nie merdał ogonem… Wojtka przeszyła świadomość, iż stało się coś nieodwracalnego: pies nie żył. „Co teraz powiem mamie?” — myślał Wojtek, pochylając się nad nieruchomym ciałem Burka, a łzy spadały na siwą mordę psa.
***
Stary pies Haliny Stanisławównej od pierwszego spotkania nie polubił jej synowej, Kingi. Warczał głucho, gdy tylko przechodziła obok, i nerwowo uderzał ogonem o deskę ganku. Kinga bała się go i cicho nienawidziła.
— O, to potworne ścierwo… Gdybym miała wybór, dawno poszedłby na tamten świat! — syczała pod nosem.
— Kinga, co ty mówisz! Może nie lubi twoich perfum, a może denerwują go twoje obcasy? To stary pies, a starzy bywają dziwaczni… — próbował ją ułagodzić Wojtek.
Halina Stanisławówna tylko patrzyła z dezaprobatą: „A to ci pała”. Gdyby ta zadufana lala wiedziała, kim naprawdę był Burek! Z pewnością dał im więcej niż Kinga.
***
Halina Stanisławówna nigdy nie wtrącała się w życie syna. choćby gdy przedstawił jej narzeczoną, Kingę, nie sprzeciwiła się. Choć sercem nie pokochała tej dziewczyny. Czuła w niej coś sztucznego, nieszczerego… Uśmiechała się, ale jej uśmiech nie dawał ciepła. Gdy Wojtek zapytał:
— Mamo, no jak ci się podoba Kinga? Piękna, co?
Halina odparła tylko:
— Ty żonę dla siebie wybierasz… Ważne, byś był z nią szczęśliwy. Ja mogę was tylko pobłogosławić… — Potem mocno przytuliła syna i pocałowała go w czoło.
Po ślubie młodzi zamieszkali w mieszkaniu Kingi, które odziedziczyła. Wojtek rzadko odwiedzał matkę na wsi, choć tęsknił. Kinga nie lubiła tam jeździć: wolała wygodne wakacje, a on nie chciał z nią się kłócić. Ale tego lata niespodziewanie wpadła na pomysł, by spędzić urlop na wsi.
— Czytałam, iż ekoturystyka jest dobra dla zdrowia i nerwów. W mieście tyle stresu, a brak ruchu to plaga! Poza tym to modne! Tylko iż drogie… Więc pomyślałam o twojej mamie — mówiła, pakując walizki.
Wojtek ucieszył się. Dawno nie był w rodzinnym domu, a jeżeli miał zostać ekoturystą, by tam pojechać, to nie protestował. Pracował zdalnie, więc gwałtownie się spakowali i po dwóch dniach byli na miejscu.
Halina Stanisławówna powitała ich serdecznie.
— Nareszcie przyjechaliście! Odpoczniecie porządnie. U nas nie gorzej niż w tych waszych Egipatach i Turcjach.
— No nie przesadzajmy… — mruknęła Kinga. — Swoją drogą, Halino Stanisławówno, macie jakieś zwierzęta? Ekoturystyka to pełne zanurzenie w wiejskim życiu.
Teściowa nie do końca zrozumiała, ale odparła:
— No jest Burek i kilkanaście kur. Była jeszcze koza… Zeszłego roku odeszła.
Kinga spojrzała z niesmakiem na starego psa wylegującego się na ganku i skrzywiła usta.
— Chodziło mi o pożyteczne zwierzęta! Nie o tego psim emerytem. choćby dziwię się, iż jeszcze żyje.
— Za to mam duży ogród… Tam roboty od góry! Możesz się zanurzać, ile dusza zapragnie! — odparowała gwałtownie Halina.
— Mamo, jutro zaczniemy to zanurzenie — powiedział Wojtek. — I Kinga, i ja… Narąbię drewna, ogrodzenie naprawię, co każesz. A teraz spać.
Wojtek wziął walizki i zaniósł je do domu. Kinga dreptała za nim, grzęznąc obcasami w ziemi i pomstując. Gdy weszła na ganek, Burek podniósł siwą głowę i warknął. Kinga pisnęła i schowała się za męża. Wojtek pogłaskał psa.
— No co, Burku, obraziłeś się, iż Kinga cię nie docenia? Nie gniewaj się, ona nie ze złości…
Burek zamerdał ogonem, ciesząc się z widoku pana, którego znał od dziecka.
***
Nazajutrz Halina zabrała synową, by pokazać jej gospodarstwo.
— Oto kurnik, tu są jabłonie, porzeczki… A tu mój ogród. Trzeba go wypielić.
Z ogrodem u Kingi nie szło: wszystkie rośliny wyglądały tak samo. Nie potrafiła odróżnić chwastów od warzyw.
— Patrz: to marchewka, a to mlecz. Wyrzuć tego natręta! — uczyła ją Halina. — Nigdy nie widziałaś mlecza?!
— Widziałam! Ale reszty nie rozpoznaję! Nie jestem botanikiem! — warknęła Kinga.
Pociła się, złościła, jęczała. Owady ją gryzły, drogi dres był przepocony i brudny, manicure przepadł. Po godzinie plecy bolały niemiłosiernie.
— Koniec na dziś! — oświadczyła. — To nie ekoturystyka, tylko harówka! Jak to może być zdrowe?
— Chciałam ci jeszcze pokazać kury… — dodała Halina.
Kinga wzdrygnęła się.
— Kury jutro!
Z trudem się wyprostowała i poszła do domu. Ale na ganku znów leżał stary, „bezużyteczny” Burek. Spojrzał na nią i warknął, pokazując zęby. Kinga prześlizgnęła się bokiem do środka.
— Ten pies mnie nienawidzi! J— Moglibyśmy to wszystko naprawić, gdybyś tylko spróbowała go zrozumieć — szepnął Wojtek, patrząc na Burka, którego wierność przetrwała choćby śmierć.