Przepraszam Cię, ale teraz ona zamieszka z wami…

13 godzin temu

„Wybacz, Zosiu, ale teraz ona będzie mieszkać u was…”

Zosia i Stanisław od rana krzątali się w ogrodzie. Liście spadały nieustannie, ziemię pokrywał złoty dywan, a cisza była tak błoga, iż choćby myśleć się nie chciało. Nagle rozległ się dzwonek telefonu. Stanisław spojrzał na ekran i zmarszczył brwi:

— Mama… Zaraz się dowiemy, co tym razem.

Włączył głośnomówiący, a głos Weroniki Kazimierzowej rozbrzmiał ostro i nerwowo:

— Stanisław, pakuj się! Natychmiast przyjeżdżaj do mnie.

— Co się stało? — spiął się Stanisław.

— Jedziemy po Iwonę z dziećmi. Koniec! Mąż ją wyrzucił z domu.

Zosia, stojąca obok z gracami w dłoniach, zbladła. Iwona — siostra Stanisława. Z dziećmi. Bez dachu nad głową?

Dom, w którym mieszkali, był jej marzeniem. Przestronny, z werandą, ogrodem, nowymi meblami — budowali go razem, wkładając w to nie tylko pieniądze, ale i serce. Stanisław z początku uważał to za szaleństwo: sprzedać mieszkanie w mieście, wyprowadzić się na wieś, zaczynać od zera. Ale Zosia potrafiła przekonywać. I dom wyszedł dokładnie taki, jak go sobie wymarzyła.

Na początku było idealnie. choćby teściowa, która początkowo krzywiła się na ten pomysł, w końcu przyznała: „Zosieńka, jesteś niezastąpiona, ten dom to bajka!”

A potem wszystko się zmieniło.

Co piątek, jak w zegarku, przyjeżdżała Weronika Kazimierzowa, a z nią Iwona, jej mąż Krzysztof i trójka ich dzieci. Goście nie tylko przyjeżdżali — oni się wprowadzali. Gotowanie? Na Zosi. Sprzątanie? Też. Żadnej pomocy, żadnego dziękuję. Kiedy Zosia poruszyła to ze Stanisławem, tylko machnął ręką: „No co ty? To rodzina. Trzeba pomóc”.

Pewnego razu odważyła się poprosić Iwonę o pomoc przy zmywaniu. Usłyszała tylko: „Co ty, dopiero z salonu! Zepsuję sobie manicure”. Zosia zacięła zęby i w milczeniu wzięła się do roboty.

Gdy Iwona pojawiła się sama, bez męża, Zosia odetchnęła z ulgą. Przynajmniej jeden problem mniejszy. Ale niedługo euforia zamieniła się w niepokój — Iwona snuła się po domu jak cień, płakała w nocy, wyżywała się na dzieciach. niedługo teściowa wyjaśniła: Krzysztof wniosł o rozwód. W dodatku wyrzucił Iwonę z dziećmi, oświadczając, iż mieszkanie należy do niego i nie ma co dzielić.

— Ale przecież ja nie mogę jej wziąć do siebie! — tłumaczyła się Weronika Kazimierzowa. — Mam swoje życie. Wychodzę za mąż. Niech pobędzie u was.

Zosia zamarła. U nich? Z dziećmi? I na jak długo?

Stanisław spuścił wzrok:

— No jak możemy jej odmówić? To nasza krew. Trzeba pomóc.

Iwona się wprowadziła. I jeżeli wcześniej Zosia przynajmniej w weekendy mogła złapać oddech, teraz każdy dzień wyglądał jak połączenie przedszkola i stołówki. Ani Iwona, ani dzieci nie pomagały — wszystko spadało na nią. A Stanisław? Tylko się irytował: „Przestań jęczeć. Wytrzymaj trochę.”

Po dwóch miesiącach cierpliwość Zosi się skończyła. Po kolejnej awanturze spakowała rzeczy i wyjechała do przyjaciółki.

Teściowa zadzwoniła z lodowatą pewnością:

— Słusznie. Odejdź. Nie jesteś warta naszego nazwiska. A dom, nawiasem mówiąc, zostanie Iwonie. Stanisław zbudował go na naszej ziemi. Tobie tu nic nie należy.

Stanisław zrozumiał zbyt późno. Sam przyjechał do Zosi. Powiedział, iż wyrzucił Iwonę i dzieci, iż teraz wie, gdzie jest jego prawdziwa rodzina. Chciał, żeby wróciła.

Zosia wróciła. Ale już inna. Silniejsza. I postawiła warunek: ani dnia więcej z obcymi w jej domu.

Teściowa wymazała ich ze swojego życia. Ale Zosia nie żałowała.

Czasem, by zbudować swoje szczęście, trzeba umieć powiedzieć „nie” choćby tym, których zwykło się nazywać rodziną.

Idź do oryginalnego materiału