Przeniknę Twoją Duszę Miłością

4 dni temu

Kto by pomyślał, iż dwie najlepsze przyjaciółki, nierozłączne od dzieciństwa, staną po dwóch stronach urazy, bólu i milczenia. W małej wsi Malinówka, gdzie domy stoją rzędem, a każdy zna każdą plotkę, mieszkańcy szeptali:

— Słyszeliście, iż Jadźka z Bronką już ze sobą nie gadają? A kiedyś— woda ich nie rozleje, zawsze razem, zawsze blisko… A teraz jak obce.

Prawda jednak była taka, iż milczenie między Jadwigą a Bronisławą nie wzięło się znikąd. Korzenie tej ciszy sięgały czasów, gdy ich dzieci dorastały. Kinga, córka Jadzi, i Marek, syn Bronki, przyjaźnili się od kołyski. Razem chodzili do szkoły, nad rzekę, zbierali grzyby, łowili ryby, budowali szałasy i marzyli o przyszłości.

Kinga — wichura: przebojowa, uparta, pierwsza do każdej przygody. Marek — spokojny, rozsądny, z ciepłym uśmiechem i spojrzeniem, które mówiło więcej niż słowa. Ona ciągnęła go za sobą — on szedł. Tak było zawsze.

Ich matki — Jadwiga i Bronisława — też były jak siostry. Mieszkały obok siebie, przez płot, wchodziły do siebie bez pukania. Ich przyjaźń trwała jeszcze od czasów babć, a za mąż wyszły niemal równocześnie — za mężczyzn, którzy, jak się później okazało, nie byli godni zaufania.

Jadwiga rozwiodła się pierwsza. Siniak pod okiem, nerwowe spojrzenie — sprawa była jasna. Mąż — brutus, podniósł na nią rękę. W milczeniu wyrzuciła go za drzwi. Bronka wsparła przyjaciółkę, choć sama cierpiała: jej mąż nagle zaczął podejrzewać, iż Marek nie jest jego synem. W gniewie sięgał choćby po nóż.

— Mój syn nie jego syn, wyobrażasz? — gorzko uśmiechała się Bronka. — Jakbym była jakaś… A przecież tylko jego miałam.

Obie zostały same. Z dziećmi. Ale trzymały się.

Marek po szkole został kierowcą, Kinga wyjechała do miasta — na studia. On niedługo poszedł do wojska. Ona przyjechała go odprowadzić. Przez trzy dni nie odstępowali się na krok.

Potem zaczęło się życie na odległość. Kinga z początku przyjeżdżała co tydzień — z łakociami, plotkami. Zaglądała do Bronki — opowiadała, co Marek pisze, jak mu w wojsku. A potem — rzadziej, coraz rzadziej… Po marcowym liście zniknęła zupełnie.

— Dlaczego twoja Kinga się nie pokazuje? — pytała Bronisława Jadwigę.

— Zajęta. Studia. Sesja.

Ale Bronka czuła, iż coś jest nie tak. Przyjaciółka stała się zamknięta, oczy zgaszone. A potem Jadzia nagle wybrała się do miasta — „odwiedzić córkę”.

Wróciła — jeszcze cichsze, niż wyjeżdżała.

— Gadaj — wpadła wieczorem Bronka. — Co się dzieje?

Jadwiga westchnęła:

— No cóż… Kinga za mąż wyszła. Dziecko nosi.

Świat runął. Bronka wybiegła z domu jak oparzona. Tej samej nocy napisała do Marka w wojsku. Reszta — ból, milczenie, chłód.

Po służbie Marek nie wrócił. Wyjechał z kolegą na północ. Pracował na platformie wiertniczej, nie oszczędzając się. Tylko praca pozwalała zapomnieć. Przez trzy lata był w domu tylko raz — pomóc matce. A Kinga jakby zniknęła. Ani z mężem, ani z synem do rodzinnej wsi nie przyjeżdżała.

A potem… Pewnego ranka listonoszka przyniosła Bronce wieść:

— Jadźka zachorowała. Prosiła, żebyś ją odwiedziła. Musi z tobą pogadać.

— Nie mamy o czym gadać — odcięła się Bronka.

— Ale ona bardzo prosi. Osobiście.

I Bronisława poszła. Weszła — Jadzia leży na kanapie, pod kocem, obok tabletki, szklanka wody.

— Coś cię dopadło?

— Chyba wszystko naraz…

Długo milczały, aż w końcu Jadwiga wzięła dłoń przyjaciółki i szepnęła:

— Wybacz mi, Bronka. Muszę ci coś powiedzieć…

I powiedziała. Wszystko.

Godzinę później Bronka wyleciała z domu, złapała telefon:

— Marku, przyjeżdżaj. Źle się czuję… Bardzo. Przyjedź jak najszybciej.

Marek dotarł po dwóch dniach. I zdumiał się — matka pełna energii, krząta się, śmieje.

— Mamo, na pewno ci źle?

— Wszystko gra, synku… Po prostu cieszę się, iż jesteś.

— Skoczę nad rzekę, dobrze? Tęskniłem.

Stał nad wodą, patrzył, jak płynie nurt — i widział swoją Kingę. Jej śmiech, jej oczy… Ból wżerał się w serce.

— Cześć, Marek — usłyszał za sobą.

Odwrócił się — to ona. Kinga. A obok — chłopiec. Trzyletni, z kręconymi włosami, jego oczami. Jego spojrzeniem.

— To… — wybełkotał.

— To twój syn — spokojnie powiedziała. — Poznaj, to Jędrek. Jędrek, to twój tata.

— Ale… jak… Dlaczego?

— Nigdy nie było żadnego męża. To, co słyszałeś, to kłamstwo. Mama nie chciała, żebym hańbiła rodzinę. Zabroniła mi tu wracać. A twoja — wmówiła, iż się ożeniłeś.

— Ja? Ożeniłem? Nigdy. Nikogo nie miałem.

— Wiedziałam. Ale uwierzyłam, gdy moja mama się położyła. Przestała jeść, zamknęła się w sobie. Aż w końcu— rozpłakała się. Wszystko wyznała. Błagała o przebaczenie. Sama nie wiedziała, iż to ty jesteś ojcem. A teraz… teraz chciała, żebyś wiedział: to twój syn.

Marek milczał. W końcu uklęknął, objął chłopca. Łzy spływały mu po twarzy.

— Wybacz mi… Wszystko. Myślałem, iż straciłem cię na zawsze.

— A teraz jestem. I Jędrek też. Czekaliśmy na ciebie, Marku. Przez te wszystkie lata.

— Wypełnij moją duszę miłością, Kinga… Proszę…

— Już wypełniam — szepnęła, tuląc się do niego. — Będziemy żyć. Razem.

I poszli — wzdłuż rzeki, do domu, gdzie czekały na nich dwie kobiety, które też łączyło coś więcej niż uraza. Czekała rozmowa, pojednanie i początek nowej rodziny. Z opóźnionym, ale prawdziwym szczęściem.

Idź do oryginalnego materiału