—Żebyś się udławiła! —wrzeszczała kobieta w czarnym, wełnianym berecie. —Zobaczysz, iż ci to wyjdzie bokiem! Trzymaj swoją ostatnią kolację, niech ci służy!
Zofia stała z otwartymi ustami, ściskając w dłoniach paczkę mrożonych krewetek. Ostatnią w promocji. Szalona sąsiadka próbowała wyrwać jej opakowanie, a gdy spotkała się z oporem, zaczęła miotać przekleństwa. Klienci sklepu przyglądali się tej ohydnej scenie. W końcu starsza pani odjechała z wózkiem w stronę działu z bakaliami, a Zofia powłóczyła się do kasy.
—To ja pierwsza wzięłam te krewetki —myślała. —Nie powiedziałam jej ani słowa, a ona jak na mnie naskoczyła! Wariatka…
—Ona tu przychodzi jak do pracy —wtrąciła kasjerka, próbując uspokoić Zofię. —Zawsze znajdzie powód do awantury. Raz choćby zabrała komuś jogurt, a potem go nie kupiła. Po co jej to?
Zofia uśmiechnęła się blado. Pewnie wiosenne przesilenie. Nie warto się przejmować. W domu czekał na nią Filemon —pręgowany kot w białych skarpetkach. Gdy zobaczył Zofię, przycisnął łapkę do szyby.
—I ty witasz, Filemonie! —zaśmiała się kobieta.
***
Kolację przerwał natrętny kot. zwykle spokojny, tym razem wskoczył na kolana, ukradł krewetkę z widelca, a drugą zrzucił na podłogę.
—Filemon, co ty wyprawiasz? —zdziwiła się Zofia. —Wszyscy dziś mają humory…
Zanim zdążyła go skarcić, kot zniknął w głębi mieszkania. Wieczorem, gdy Zofia zasnęła przed telewizorem, Filemon wspiął się na jej ramię, wtulił pyszczek w ucho i zamruczał.
—Jakiś ty dzisiaj czuły —szepnęła, głaszcząc futro. —Kochasz mnie, co? Ja też cię kocham.
Obudziło ją głośne syczenie. Filemon stał wygięty w łuk, wpatrzony w pusty kąt pokoju.
—Co tam jest? —Zofię przeszedł dreszcz. Słyszała, iż zwierzęta widzą więcej…
Kot nagle wrócił do siebie, wskoczył na kolana i znów wtulił się w szyję.
***
Noc upłynęła pod znakiem niepokoju. Filemon co chwilę obchodził mieszkanie, jakby pilnował przed intruzem. Nad ranem Zofia znalazła go drżącego na poduszce.
—Oddychaj, proszę… —szlochała, pędząc do weterynarza.
—Zatrucie —stwierdził lekarz. —Skąd? Mieszka pani sama…
W poczekalni starsza pani z różową transporterką skinęła głową:
—Moja Dama też współczuje —wyszeptała, gdy biała łapka dotknęła dłoni Zofii.
—A wierzy pani w klątwy? —wybuchnęła Zofia, wspominając awanturę w sklepie. —Powiedziała, iż to moja ostatnia kolacja… A Filemon zjadł krewetki z mojego talerza. Jakby… jakby przejął to przekleństwo.
—Zwierzęta widzą więcej —odparła staruszka. —Filemon na pewno o panią zadba. Mój Dama przyszła do mnie, gdy byłam samotna…
***
Miesiące mijały, ale smutek nie ustępował. —Tylko gdyby Filemon przysłał kogoś… —mówiła Zofia przyjaciółkom.
Pewnego letniego wieczoru, przy stoisku z rybami koło metra, usłyszała znajomy głos:
—Kociaka nie potrzebuje pani?
W kartonie siedział biały kotek w prążkowanych skarpetkach.
—To ty… —Zofia przycisnęła go do piersi. —Filemon przysłał cię specjalnie, prawda?
Kotek mruknął, dotykając nosem jej ucha. Jakby przekazywał pozdrowienia od przyjaciela, który teraz pilnuje jej zza mgły.