Zaledwie parę miesięcy temu wędrowałem rowerem przez Dolinę Bobru, jadąc od zalanej w tej chwili Jeleniej Góry głównie wzdłuż właśnie rzeki Bóbr, tej niedużej rzeczki, która w tej chwili masakruje wszystko na swojej drodze. To był bardzo udany wyjazd, doznałem po drodze wspaniałych widoków nie tylko krajobrazowych i przyrodniczych, ale też niezwykłych konstrukcji ludzkich. Spektakularnie wysoki most kolejowy nad Bobrem jeszcze w obrębie Jeleniej Góry, słynna zabytkowa Zapora w Pilchowicach, tunel kolejowy, no i…
…ten słynny most kolejowy w Pilchowicach, którego wysadzenie dla Toma Cruise’a okazało się mission impossible (swoją drogą to był fake news). Trudno jest uwierzyć, iż ta piękna woda może być… taka (zdjęcia na końcu wpisu).
Ale przy okazji obecnej powodzi przypomina mi się też inny wyjazd, który przywodzi pewne refleksje na temat tego, jak sobą zarządzamy.
Jakieś parę lat temu wybrałem się do Gór Stołowych oraz na Śnieżnik. Ten właśnie masyw Śnieżnika, o którym teraz mówi się jako inicjatorze zalania tych wszystkich uroczych miasteczek, które wtedy zwiedzałem – Kłodzko, Lądek Zdrój i paru innych. W Lądku łapaliśmy stopa do Złotego Stoku, aby zwiedzić kopalnię złota i podwieźli nas… akurat pracownicy tej kopalni, którzy jechali do pracy. Start mieliśmy właśnie w okolicy mostu, niemal w tym miejscu, które w tej chwili wygląda, jakby coś zdarło tę przestrzeń z powierzchni. Ale oprócz jak zwykle świetnych wspomnień właśnie z tamtym miejscem mam też jedno mniej przyjemne. Że wchodząc na ten cały Śnieżnik przez długi czas ciężko było zrobić jakieś fajne zdjęcie i rozkoszować się dźwiękami przyrody, ponieważ co chwilę las był albo wyrąbany, albo rozwalony drogami dojazdowymi dla ciężarówek wożących drewno, albo wszędzie raczono nas jazgotem pił z oddali.
Obecnej powodzi głównie „doświadczałem” akurat na jeszcze innej wycieczce, z wygodnej pozycji człowieka dzierżącego pilot od telewizora (u siebie w domu nie mam telewizji, więc na programy typu „wiadomości” mam okazję patrzeć tylko wyjazdowo). Zintensyfikował się temat zmian klimatycznych i tego, jak wpływają one na zmianę ilościową i jakościową takich wydarzeń. Ale wreszcie pojawił się też temat, który przywrócił mi również właśnie te wspomnienia z wyrębów z gór położonych nad Kłodzkiem i Lądkiem Zdrój. Wyrębów, które nie mają nic wspólnego z racjonalnym gospodarowaniem zasobami, tylko z masową i zupełnie bezmyślną eksploatacją. Dużo wędruję po kraju i ten problem funkcjonuje wszędzie – tnie się wszystko wszędzie na potęgę. Ale to właśnie okolice Śnieżnika zapamiętałem jako przekroczenie granicy absurdu, jako sytuację, gdy pomyślałem, iż jak do cholery można tak rąbać las w górach. Że przecież to jest nie tylko okaleczanie bardzo cennego zasobu przyrodniczego, ale też właśnie proszenie się o katastrofę.
Z pewnym zażenowaniem patrzę, jak powódź realizuje wszystkie ostrzeżenia naukowców, których nikt nie słucha i które każdy ma gdzieś, bo przecież naukowcy, a zwłaszcza związani z szeroko pojętą ekologią, są ostatnimi, którzy się na czymkolwiek znają. Chyba potrzebowaliśmy takiej właśnie powodzi, aby… pojawił się temat. Jaki będzie rezultat tego „pojawienia się tematu”? Spodziewam się, iż mniej więcej taki, jak nasza polityka przeciwpowodziowa po doświadczeniach 1997 roku.
Zdjęcia stanu z normalną wodą pochodzą z mojej podróży, dla porównania ze stanem powodziowym.