Rano trochę mgliście mżyło, z euforią więc i bez żalu zanurzyłam się w tekstach. Ku mojemu zdziwieniu odkryłam, iż teksty przystępne i wciagające, a przecież tym gościem straszą małe dzieci, więc zdziwko. Machnęłam zatem dziś dwa, każdy po 30 stron. Potem pojechałam i oddałam winylowe kafte do kuchni – no nie pasują, na zdjęciu nie widać, ale są białe z niebieskim i gryzą się z kremowymi beżami, które mam na ścianach, o proszę:
Zmontowaliśmy obiad, wyszło słońce i poszliśmy na spacer. Chcialam pójść pooglądać roślinki w ogrodzie różanym w Memorial parku, bo cały czas rozkminiam co by tu nasadzić na pas po lewej stronie od sąsiada, żeby było pięknie. I pod ścianą.
W międzyczasie zaczęły do mnie dochodzić wieści z Polski, moje ukochane okolice pod wodą, malutki strumyczek Wrzosówka, który mijam, jak idę do mojego Ulubionego Miejsca na Ziemi zrobił się groźną rzeką, która wpada do innej rzeki, która właśnie zalała Jelonkę i miejsca, które dobrze znam. Znajomi uwięzieni w Lądku Zdroju, pojechali oblewać 50tkę, teraz siedzą bez prądu i netu i bieżącej wody, w sumie teraz to mam nadzieję, iż alkoholu im na imprezie nie zabraknie. Inni jadą ratować dom, kupiony na przepięknej głuchej wsi niedaleko Nowej Rudy, ogromnym wysiłkiem wyremontowany i dopieszczany od dziesięciu lat. O swoją rodzinę się nie boję, bo Wrocław jest duży.
A u nas w tym czasie tak:
Po powrocie ze spaceru zrobiło się już NAPRAWDĘ pięknie i poszłam biegać.