**Dziennik**
Dzisiaj stało się coś strasznego. Burek, nasz wierny pies, nie odpowiedział na moje wołanie. Leżał nieruchomo przy drodze, a ja wiedziałem od razu – to koniec. Serce ścisnęło mi się tak mocno, iż ledwo oddychałem. „Jak powiedzieć o tym mamie?” – myślałem, pochylony nad jego szarym pyskiem, a łzy same spływały mi po policzkach.
***
Stara suczka mojej mamy, Walentyny, od początku nie polubiła mojej żony, Kingi. Już przy pierwszym spotkaniu warczała głucho, gdy Kinga przechodziła obok, i nerwowo uderzała ogonem o deski ganku. Kinga bała się jej i cicho nienawidziła.
– Ach, to bezwartościowe stworzenie! Gdybym miała wybór, dawno bym je uśpiła! – syczała pod nosem, patrząc na Burka.
– Kinga, co ty mówisz! Może nie lubi twoich perfum albo denerwuje go stukot twoich butów? To stary pies, a starsze zwierzęta bywają dziwaczne… – tłumaczyłem, choć sam wiedziałem, iż to nie tylko kwestia zapachów.
Mama patrzyła na Kingę z niesmakiem. Gdyby ta zadbana paniusia wiedziała, ile Burek dla nas znaczy! Pewnie przyniósł nam więcej dobra niż Kinga kiedykolwiek.
***
Mama nigdy nie wtrącała się w moje życie. choćby gdy przedstawiłem jej Kingę, nie powiedziała ani słowa przeciwko niej, choć wyczuwałem, iż coś jej w mojej wybrance nie pasuje. Kinga wydawała się sztuczna – uśmiechała się, ale ten uśmiech nie dawał ciepła. Gdy spytałem:
– Mamo, podoba ci się Kinga? Piękna, prawda?
Mama tylko westchnęła:
– To ty masz z nią żyć, synu… Ważne, żebyście byli szczęśliwi. A ja mogę was tylko pobłogosławić.
Po ślubie zamieszkaliśmy w mieszkaniu Kingi, które dostała w spadku. Odwiedzałem mamę coraz rzadziej, choć bardzo za nią tęskniłem. Kinga nie lubiła jeździć na wieś – wolała wygodne wakacje w kurortach, a ja nie chciałem się z nią kłócić. Ale tego lata nagle oznajmiła, iż chce „odpocząć na łonie natury”.
– W internecie piszą, iż ekoturystyka świetnie wpływa na zdrowie! W mieście same stresy, a tu świeże powietrze, ruch… Poza wszystkim – to teraz modne! Tylko drogo… Dlatego pomyślałam o twojej mamie. – Kinga pakowała walizki z pośpiechem.
Ucieszyłem się. Dawno nie byłem w domu. jeżeli ekoturystyka miała być wymówką, by tam pojechać, nie protestowałem. Pracę mogłem wykonywać zdalnie, więc gwałtownie się spakowaliśmy i po dwóch dniach byliśmy na miejscu.
Mama przywitała nas z radością:
– Nareszcie! Odpoczniecie jak ludzie! U nas nie gorzej niż w tych waszych Grecjach czy Egipcie.
– No nie przesadzajmy… – mruknęła Kinga. – Swoją drogą, Walentyno, macie jakieś zwierzęta? Ekoturystyka zakłada pełne zanurzenie w autentycznym wiejskim życiu.
Mama nie bardzo rozumiała, o co chodzi, ale odparła:
– No, jest Burek i kilkanaście kur. Była jeszcze koza, ale zeszłego roku zdechła, biedaczka.
Kinga spojrzała z niesmakiem na starego psa wygrzewającego się na słońcu i skrzywiła usta.
– Miałam na myśli pożyteczne zwierzęta! A nie tego psiego emeryta. Dziwię się, iż jeszcze żyje.
– Za to mam duży ogród! Tam roboty huk! Możesz się zanurzać, ile chcesz! – odparowała mama szybko, byle tylko zmienić temat.
– Dobrze, mamo, jutro zaczniemy. Kinga i ja pomożemy – obiecałem. – Narąbię drewna, ogrodzenie naprawię, co trzeba. A teraz czas na odpoczynek.
Wziąłem walizki i wszedłem do domu. Kinga dreptała za mną, grzęznąc obcasami w ziemi i przeklinając po cichu. Gdy weszła na ganek, Burek podniósł łeb i warknął. Kinga pisnęła i schowała się za mną. Poklepałem psa po głowie.
– No co, Burku, obraziłeś się, iż Kinga cię nie docenia? Nie gniewaj się, ona tak po prostu mówi…
Burek merdał ogonem, ciesząc się ze mnie – człowieka, którego znał od lat.
***
Następnego dnia mama pokazywała Kingej gospodarstwo.
– Tu kurnik, tu jabłonki, porzeczki… A tu mój ogród. Trzeba go wypielić.
Z ogrodem Kingej nie szło. Dla niej wszystkie rośliny wyglądały tak samo – zielone. Nie potrafiła odróżnić chwastów od warzyw.
– Patrz: to marchewka, a to mlecz. Wyrwij tego natręta! – uczyła mama. – Nigdy wcześniej mlecza nie widziałaś?!
– Widziałam! Ale reszty twojej „zieleni” nie rozróżniam! Nie jestem botanikiem! – odgryzała się Kinga.
Starała się, ale gwałtownie się zmęczyła. Owady gryzły, drogi dres był brudny, a manicure zniszczony. Po godzinie plecy bolały ją tak, iż ogłosiła:
– Koniec na dziś! To nie ekoturystyka, tylko niewolnictwo! Jak to może być zdrowe?!
– Chciałam ci jeszcze kury pokazać… – powiedziała mama.
Kinga wzdrygnęła się.
– Kury zostawiamy na jutro!
Z trudem się wyprostowała i poszła do domu. Ale na ganku leżał znowu ten „bezużyteczny” Burek. Spojrzał na nią i warknął cicho. Kinga wślizgnęła się bokiem do środka.
– Ten pies mnie nienawidzi! Jest niebezpieczny! – skarżyła się wieczorem. – A jeżeli mnie ugryzie?!
– Burek nikogo nigdy nie ugryzł! Po prostu pokazuje, iż jeszcze potrafi pilnować domu. Chyba bardzo go obraziłaś – powiedziałem stanowczo.
– Mam go teraz przepraszać?! – oburzyła się.
– Warto…
Kinga tylko pokręciła palcem przy skroni – znak, iż uznała mnie za wariata.
Mama próbowała ich pogodzić:
– Podejdź do Burka, pogłaszcz go. Zrozumie, iż jesteś swoja, i przestanie warczeć.
– I co, mam się przejmować opinią jakiejś starej kundelki?! Zwariowaliście tutaj, nadając zwierzętom ludzkie cechy! – Kinga spojrzała na psa z obrzydzeniem.
Mama tylko westchnęła. Burek też wyczuwał w Kingej coś złego…
***
Pewnej nocy Kinga nie mogła spać i wyszła na dwór podziwiać gwiazdy. Nagle w krzakach coś się poruszyło, a potem rozległ się warkot. Kinga krzyknęła, potknęła się iW końcu Kinga zrozumiała, iż niektóre rzeczy są ważniejsze niż wygoda i moda, ale było już za późno, bo Burek nigdy nie wrócił, a dom bez niego już nigdy nie był taki sam.