Pies rasy corgi natychmiast wyrzucił pudełko z kociętami na ulicę. Sam pobiegł za nimi i stanowczo odmówił powrotu do mieszkania. Dla niego wszystko się już skończyło…

3 godzin temu

Rodzina od razu wyniosła na ulicę pudełko z kociętami. Corgi sam pobiegł za nimi i stanowczo odmówił powrotu do mieszkania. Dla niego już tam wszystko się skończyło

Nie było dyskusji po prostu wystawili pudełko z maluchami na chodnik. Corgi cicho podążał ich śladem, twardo odmawiając wejścia z powrotem do pustego domu. To miejsce już nic dla niego nie znaczyło.

Pieska, którego dziadek z czułością nazywał Corgim, wcale nie był corgi. Z daleka tylko trochę przypominał te zabawne, krótkonogie stworzenia. Z bliska widać było, iż to typowy kundel rudy, z krótkimi łapami i merdającym ogonem, który ożywał za każdym razem, gdy ktoś się do niego zbliżał.

Corgi był wyjątkowo towarzyski, nieskończenie ciekawski i niezwykle dobroduszny. W pobliskim parku, gdzie starszy pan zabierał go na spacery, nazywano go zsyłką bożą i to nie bez powodu. Gdy tylko został spuszczony ze smyczy, rzucał się w wir zabawy chciał zaprzyjaźnić się ze wszystkimi: psami, ludźmi, każdym. Biegał, figlował, poznawał świat to było jego życiowe powołanie.

Właściciele psów, widząc Corgiego, często zawracali wiedzieli, iż inaczej zostaną tu na długo. Ich pupile też nie potrafiły się oprzeć temu wulkanowi energii i nie miały zamiaru wracać. Więc właściciele musieli wołać je z powrotem, machać rękami, czasem choćby grozić patykiem, by odgonić Corgiego.

Ale on nigdy się nie obrażał po prostu nie znał takiego uczucia.

Tymczasem starszy pan często smutniał, gdy z boku obserwował, jak próbują odganiać jego ukochanego pupila. Czasem próbował interweniować, ale Corgi jakby wszystko rozumiał: chwytał go za nogawkę, ciągnął w przeciwną stronę, a potem wtulał się w jego kolana, liżąc mu dłonie i twarz i wtedy wszystko wracalo do normy.

Pewnego dnia, gdy emeryt znów zdrzemnął się na parkowej ławce, Corgi, jak zwykle, gdzieś się kręcił. Gdy staruszek się obudził, zobaczył przy sobie nie tylko psa, ale też kota. Rudy, wąsaty towarzysz siedział obok i wpatrywał się w niego uważnie.

Nowego przyjaciela znalazłeś? zdziwił się.

Corgi radośnie zamachał ogonem, polizał pana, potem kota i usiadł między nimi. Kot też nie był głupi: zajął miejsce i przyjął ofiarowany przysmak trochę kurczaka i parę psich sucharków. Widać było, iż nie był rozpieszczony.

Gdy staruszek ruszył w stronę domu, Corgi twardo stanął przy nowym przyjacielu.

I co to ma znaczyć? zdumiał się pan.

Ale Corgi jasno dał do zrozumienia: bez kota on nigdzie nie idzie. Staruszek próbował protestować:

I tak mamy już dość kłopotów

Ale wiedział, iż nie ma wyboru. Westchnął:

No dobrze, ty wąsaty skoro go wybrał, chodź, będziesz z nami żył. Może dzięki tobie będzie jeszcze weselej.

Później okazało się, iż kot to w rzeczywistości kotka. Kilka miesięcy później w mieszkaniu pojawiły się trzy puszyste kocięta. Corgi był w siódmym niebie. Opiekował się nimi, bawił, spał z nimi, podczas gdy Pstroczka tak nazwał ją staruszek obserwowała ulicę z parapetu.

Życie się ułożyło. Staruszek zaopatrzył nową rodzinę we wszystko, co potrzebne, i z euforią czytał w internecie artykuły o kotach i psach. Sąsiedzi początkowo się śmiali, ale potem się wzruszyli: każdego ranka widzieli, jak staruszek wyprowadza na spacer swoją barwną gromadkę Corgiego, Pstroczkę i trzy kociaki.

Park zastąpiło podwórko było bliżej i bezpieczniej. Teraz każdy sąsiad witał się z nimi, niektórzy choćby siadali obok. Corgi, Pstroczka i kocięta byli szczęśliwi.

Aż nagle stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. W słoneczny weekend, gdy podwórko tętniło życiem, Corgi nagle pisnął. Wszyscy podbiegli.

Staruszek siedział na ławce, lekko przechylony. Na jego twarzy był ledwo widoczny uśmiech. Patrzył na swoich małych przyjaciół, ale jego oczy już nic nie wyrażały

Przez kilka dni sąsiedzi karmili zwierzęta. Potem pojawili się dalsi krewni. To oni wynieśli pudełko z kociętami i Pstroczką na ulicę. Corgi podążył za nimi. Dom, w którym już nie było jego ukochanego pana, stracił dla niego sens.

Sąsiedzi patrzyli na nich ze smutkiem, ale nikt nie mógł przygarnąć wszystkich pięciu. Zostali więc tam, przy ławce Corgi, Pstroczka i trzy kocięta.

Nadeszły jesienne deszcze. Zimne i nieprzyjemne. Kotka próbowała osłonić młode własnym ciałem, a Corgi bez wahania położył się na nich, by ochronić je przed chłodem.

Pierwsza nie wytrzymała zrzędliwa staruszka z pierwszego piętra. Wybiegła w zimny deszcz w domowym szlafroku i zaczęła kląć na cały świat. Podniosła kocięta, przycisnęła do siebie Pstroczkę i krzyknęła do Corgiego:

No, marsz do domu, natychmiast!

Pies posłusznie podreptał za nią, wesoło merdając ogonem.

Teraz cała gromadka chodziła z nią albo ona, albo jej wnuki wyprowadzali je, bo ich własne dzieci podrzuciły je pod jej opiekę. I choć to dziwne, staruszka stała się duszą kamienicy. Sąsiadki nagle zaczęły ją obdarowywać ciastami, kotlecikami i innymi smakołykami zwłaszcza dla maluchów. Ona oczywiście burczała, ale coraz częściej po kryjomu ocierała łzy.

Pewnego dnia odwiedził ją dozorca. Usiadł, wypił herbatę, pogadali. Gdy już wychodził, staruszka go zatrzymała:

Hej! Zostawiłeś kopertę! Pełną złotówek!

Mężczyzna przystanął:

Nic nie zostawiłem. To dla pani. Od całej kamienicy. Każdy dał, ile mógł. Niech pani nie odmawia.

Staruszka oniemiała. Potem podeszła i, ku własnemu zaskoczeniu, pocałowała go w policzek. Dozorca odszedł choćby zapomniał o windzie, szedł schodami, mamrocząc coś pod nosem.

No i? spytała żona w domu. Przyjęła?

Oczywiście! uśmiechnął się. Powiedziałem, iż to od wszystkich.

Dobrze z

Idź do oryginalnego materiału