**Dziennik, 28 października**
Przed drzwiami przychodni weterynaryjnej siedziała szara kotka. Płakała, a u jej nóg leżało maleńkie kocię
Kobieta szła spokojnie ulicą, prowadząc na smyczy małego pieska. Był pogodny, jesienny dzień: powietrze drgało czystością, żółte i purpurowe liście wirowały, jakby tańczyły do melodii niewidzialnej orkiestry. Atmosfera była lekka i pełna blasku. Nagle
Nagle coś przykuło jej uwagę nie dało się tego zignorować. Przed wejściem do kliniki siedziała owa szara kotka. Żałośnie miauczała, a u jej łapek leżało malutkie kocię. Co jakiś czas podskakiwała i biegła w stronę przechodniów, jakby błagała o pomoc. Krzyczała, prosiła, domagała się, ale ludzie tylko przyspieszali kroku.
Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami, nie zauważając lub udając, iż nie widzą tego ledwie oddychającego stworzenia na chodniku. Jak często tak bywa: obce cierpienie łatwiej jest minąć obojętnie. Ale ona zatrzymała się.
Pochyliła się i delikatnie podniosła kocię. Było tak chude, iż żebra prześwitywały przez skórę. Ledwie oddychało. Jedna myśl przemknęła jej przez głowę: Co mam zrobić? Gdzie biec? Wtedy kotka podeszła bliżej i, patrząc kobiecie prosto w oczy, cicho ale stanowczo zamiauczała. Pomóż uratuj
Na drzwiach wisiała kartka:
28-go nie ma przyjęć. Dzień wolny.
Kobieta zawahała się. Taksówka? Pieniądze? Dokąd iść? ale posłuszna instynktowi, pchnęła drzwi. I nagle cud: otworzyły się.
W głębi korytarza stał wysoki, siwowłosy mężczyzna w zniszczonym białym kitlu.
Proszę! zawołała kobieta. Pomóż pan! Nie mam przy sobie pieniędzy, ale oddam później. Ono umiera i podała wychudzone ciałko.
Weterynarz ostrożnie wziął kocię i pośpiesznie zaniósł je na salę operacyjną. Kobieta i kotka zostali na korytarzu, drżąc z niepokoju. Po chwili kobieta zauważyła, iż pod kitlem mężczyzny, między łopatkami, widoczne były dziwne zgrubienia. Boże, biedak, garbaty przemknęło jej przez myśl.
Tak pani myśli? nagle zwrócił się do niej mężczyzna, patrząc uważnie. Potem znów zajął się kocięciem.
Minęło kilka godzin. Oddech kocięcia się ustabilizował.
No proszę powiedział weterynarz. Będzie żyć. Ale potrzebuje opieki, leków, ciepła. Nie nadaje się już na ulicę spojrzał na kobietę. Kotka też utkwiła w niej przenikliwe spojrzenie.
Co pan mówi! oburzyła się kobieta. Oczywiście zabiorę je do domu. Mamę też. Razem z Mruczkiem skinęła na spokojnie siedzącego obok pieska przygarniemy je do naszej rodziny.
Lekarz uśmiechnął się:
W takim razie dam pani wszystko, co będzie potrzebne. Pieniędzy nie trzeba. Niech pani uzna, iż rachunek jest opłacony.
Kobietę zaskoczyło słowo panienko przecież minęły już lata, gdy tak ją nazywano. Nie miała jednak czasu w rozmyślania. Wzięła leki, kocię i ruszyła do domu, w towarzystwie wiernego psa i kota.
Minął miesiąc. Kobieta zebrała się na odwagę i postanowiła zadzwonić do kliniki, by podziękować lekarzowi.
Tak, halo, doktor Nowak odpowiedział wesoły, młody głos.
Opowiedziała historię uratowanego kocięcia i podziękowała za pomoc. Ale lekarz wyraźnie był zmieszany. Po kilku minutach przeszukiwania komputera oznajmił:
Przepraszam, ale nie pamiętam pani. Poza tym 28-go miałem wolne. Byłem z rodziną za miastem. Może się pani pomyliła, ale to nieistotne. Ważne, iż kocię żyje i znalazło dom.
Kobieta osunęła się na krzesło, zdezorientowana. W tej chwili uratowane szare kocię, już silniejsze i ulubieniec rodziny, wskoczyło jej na kolana. Obok na podłodze siedziała kotka, uważnie obserwując ją.
I wtedy w pokoju pojawił się On. Stary kitel już nie zakrywał białych skrzydeł. Anioł uśmiechnął się.
To przecież ty je uratowałaś powiedział do kobiety. Ja tylko trochę pomogłem.
Kotka spojrzała na Anioła i zaczęła cicho mruczeć.
zwykle nie pomagam ludziom jakby się usprawiedliwiał. Ale wy, koty, jesteście tak uparte No dobrze, złamię zasady jeszcze raz, ostatni.
Mrugnął do kota, po czym rozpuścił się w powietrzu. W tym samym momencie zadzwonił dzwonek.
W drzwiach stał niezgrabny mężczyzna w starym kombinezonie, z narzędziami.
Wzywali? Jestem hydraulik Cieknie kran?
Nie, nie wzywałam uśmiechnęła się kobieta. Ale skoro już pan tu jest, może naprawi pan też łazienkę. Zapłacę.
Znowu wszystko pomieszałem mruknął, zakłopotany, i wszedł do mieszkania. Klęknął, rozkładając narzędzia.
Kobieta bez słów przyniosła grubą poduszkę i podłożyła mu pod kolana.
Dziękuję szepnął, a nagle się uśmiechnął. Jego zmęczona, zarosła twarz niespodziewanie się przeobraziła: pojawiło się w niej coś wzruszającego, niemal dziecięcej bezbronności. Kobieta poczuła, jak coś boleśnie kłuje ją w serce. Niespodziewanie zlitowała się nad tym samotnym, zagubionym człowiekiem.
Może może podgrzeję panu trochę barszczu? Są też pulpety z kaszą gryczaną powiedziała, sama nie wiedząc, skąd wzięły się te słowa.
Pulpety westchnął głęboko. Boże, ileż czasu minęło Spojrzał na nią, uśmiechając się, trochę zawstydzony, ale z nadzieją w oczach.
Więc dobrze, niech pan zaczeka! zarumieniła się i pośpiesznie poszła do kuchni, podekscytowana, jakby robiła coś niezwykle ważnego.
Tymczasem hydraulik, choć starał się skupić na pracy, co chwila rozpraszał się, wciągając zapachy dochodzące z kuchni. Dom powoli wypełniał aromat smażonego mięsa i świeżego barszczu. Aby umilić sobie naprawę, włączył stary magnetofon, i w pokoju rozbrzmia

3 godzin temu






