Pies na zawołanie

1 tydzień temu

„Burek! Burek, chodź tu szybko!” – Wojciech wyskoczył z samochodu i pognał do psa leżącego na poboczu.

Ale Burek nie wstał, nie merdał ogonem… Nagła świadomość tego, co się stało, sparzyła Wojciecha jak wrzątek – pies nie żył. „Co teraz powiem matce?” – myślał, pochylony nad nieruchomym ciałem Burka, a gorzkie łzy spływały mu na siwą mordę starego przyjaciela.

***

Stary pies Janiny Kowalskiej od samego początku nie polubił jej synowej, Kasi. choćby przy pierwszym spotkaniu warczał głucho, gdy ta przechodziła obok, a ogonem nerwowo uderzał o deski ganku. Kasia bała się psa i cicho go nienawidziła.

„To potworne ścierwo… Gdybym miała władzę, dawno by poszedł na tę ostatnią drzemkę!” – syczała pod nosem, patrząc na Burka.

„Kasiu, no co ty mówisz! Może mu twój perfum nie pasuje, a może stuk twoich szpilek drażni? To przecież piesi staruszek, a staruszkowie bywają kapryśni…” – próbował uspokoić żonę Wojciech.

A Janina tylko patrzyła z dezaprobatą: ot, pannica. Gdyby ta zadymiona lala wiedziała, kim naprawdę był Burek! On przynajmniej przysłużył się tej rodzinie więcej niż Kasia kiedykolwiek.

***

Janina starała się nie wtrącać w życie syna. choćby gdy przedstawił jej narzeczoną, nie powiedziała słowa przeciwko. Choć Kasia nie przypadła jej do serca. Czuła w niej sztuczność, jakąś fałszywą nutę… Uśmiechała się, ale w jej uśmiechu nie było ciepła. Gdy Wojciech zapytał:

„Mamo, jak ci się podoba Kasia? Piękna, co?”

Janina odpowiedziała tylko:

„Ty żonę dla siebie wybierasz… Ważne, żebyś był z nią szczęśliwy. A ja mogę was tylko pobłogosławić…” – Potem mocno przytuliła syna i pocałowała go w czoło.

Po ślubie młodzi zamieszkali w kawalerce Kasi, odziedziczonej po babci. Wojciech częściej teraz tęsknił za matką na wsi niż ją odwiedzał. Kasia nie lubiła tam jeździć – wolała wygodne wakacje, a on nie chciał z nią się kłócić. Ale tego lata żona nagle wpadła na pomysł, żeby spędzić urlup na łonie natury.

„Czytam w internecie, iż ekoturystyka jest świetna na nerwy i zdrowie. W mieście sam stres, a choćby hipodynamia – przekleństwo naszych czasów! No i modne to! Tylko drogie… Dlatego od razu pomyślałam o twojej mamie na wsi” – tłumaczyła, pakując walizki.

Wojciech ucieszył się – dawno nie był w domu. jeżeli bycie ekoturystą miało go tam zaprowadzić, był gotów. Pracę mógł wykonywać zdalnie, więc gwałtownie się spakował i po dwóch dniach byli na miejscu.

Janina przywitała ich serdecznie.

„Nareszcie przyjechaliście! Odpoczniecie jak ludzie. U nas nie gorzej niż w tych waszych Turcjach i Egipatach.”

„No, nie przesadzałabym…” – przeciągnęła Kasia. – „A propos, Janino, macie jakieś zwierzęta? Ekoturystyka to pełne zanurzenie w wiejskim życiu.”

Teściowa nie do końca zrozumiała, o co chodzi, ale odparła:

„Jest Burek i kilkanaście kur. Była jeszcze koza… Zmarła zeszłego roku, biedactwo.”

Kasia spojrzała z niesmakiem na starego psa wylegującego się na ganku i skrzywiła usta.

„Miałam na myśli pożyteczne zwierzęta! Nie tego psiego emeryta. Szczerze mówiąc, dziwię się, iż jeszcze żyje.”

„Za to mam duży ogród… Tam roboty huk! Możesz się zanurzać w tym życiu, ile chcesz!” – odparowała gwałtownie Janina.

„Mamo, jutro zaczniemy to zanurzanie – wtrącił Wojciech. – I Kasia, i ja… Narąbię drewna, ogrodzenie naprawię, cokolwiek każesz. A teraz padamy ze zmęczenia.”

Wojciech wziął bagaże i wniósł je do domu. Kasia dreptała za nim, grzęznąc obcasami w ziemi i przeklinając pod nosem. Gdy weszła na ganek, Burek podniósł siwą głowę i warknął. Kasia pisnęła i schowała się za mężem. Wojciech poklepał psa po łbie.

„No co, Burku, obraziłeś się, iż Kasia cię nie docenia? Nie gniewaj się, ona nie ze złości…”

Burek zamachał ogonem, ciesząc się na widok pana, który znał od dzieciństwa.

***

Nazajutrz Janina zabrała synową, by pokazać jej swe skromne gospodarstwo.

„Oto kurnik, tu jabłonki, porzeczki… A tam mój ogród. Dawno go nie plewiłam.”

Z ogrodem u Kasi nie szło – wszystkie rośliny wydawały się jej takie same. Nie potrafiła odróżnić chwastów od warzyw.

„Patrz: to marchewka, a to mlecz wyłazi. Wyrwij go, nicponiu!” – instruowała Janina. – „Nigdy mlecza nie widziałas?”

„Widziałam! Ale reszty waszych chwastów nie znam! Nie jestem profesor botaniki!” – odgryzała się Kasia.

Pociła się, wściekała. Owady ją atakowały, drogi dres pociemniał od potu i ziemi, paznokcie legły w gruzach. Po godzinie darcia się z chwastami jej kręgosłup zawył z bólu, domagając się odpoczynku.

„Na dziś koniec! – oznajmiła. – To nie ekoturystyka, tylko niewolnictwo! Jak to może być dobre dla zdrowia?!”

„Chciałam ci jeszcze pokazać kury…” – mówiła Janina.

Kasia wzdrygnęła się.

„Kury zostawmy na jutro!”

Z trudem wyprostowana, wróciła do domu – ciało domagało się spokoju. Ale na ganku znowu leżał stary, bezużyteczny Burek. Spojrzał na nią i cicho warknął, pokazując zęby. Kasia wśliznęła się bokiem do środka.

„Ten pies mnie nienawidzi! Jest niebezpieczny! – skarżyła się wieczorem mężowi. – A jeżeli mnie ugryzie?!”

„Burek nikogo nigdy nie ugryzł! Po prostu pokazuje, iż jeszcze coś potrafi. Wygląda na to, iż go obraziłaś” – spojrzał na nią surowo Wojciech.

„Mam może przeprosić tego kundla?!” – oburzyła się.

„Warto by było…”

Kasia tylko pokręaciła palcem przy skroni – mąż chyba zwariował.

Janina, próbując ich pogodzić, pewnego dnia zaproponowała:

„Kasiu, pogłaszcz Burka, porozmawiaj z nim. Zrozumie, iż jesteś swoja, i przestanie warczeć.”

„A skąd wam przyszło do gł”Gdy Kasia wyjechała, a Wojciech został w domu matki, Burek odnalazł spokój, leżąc na swoim ukochanym ganku pod ciepłym słońcem, aż pewnego dnia zasnął na zawsze, otoczony miłością tych, którzy naprawdę go rozumieli.”

Idź do oryginalnego materiału