Pies miał już dosyć, szykował się do opuszczenia tego okrutnego świata…

5 godzin temu

Pies już prawie nie przejmował się życiem wydawało się, iż szykuje się na odejście z tego okrutnego świata

Stara Kowalska od lat mieszkała w małym domku na skraju wsi, w miejscu, które nie ma nazwy na mapie, a przynajmniej tak jej się wydawało. Kiedy ktoś mówił, iż jest samotna, uśmiechała się i mówiła: Samotna? Nie, proszę, mam ogromną rodzinę!

Wiejskie sąsiadki skinęły łagodnie głową, ale gdy tylko się odwróciła, wymieniły spojrzenia i przesunęły palcem po skroni, jakby myślały: Jaką rodzinę? Nie ma męża, nie ma dzieci, tylko zwierzęta. A właśnie te futrzaste i pierzaste stworzenia uważała za najbliższych. Nieważne, co inni twierdzą, iż zwierzęta trzyma się wyłącznie dla korzyści krowa po mleko, kura po jajka, pies po stróżowanie, kot po myszy. U Kowalskiej w domu mieszkało pięć kotów i cztery psy, wszystkie w cieple, nie na podwórku, co budziło zdziwienie sąsiadów.

Swoje zdziwienie wyrażali tylko po cichu, bo wiedzieli, iż z dziwaczką nie da się dyskutować. Na wszystkie uwagi jedynie śmiała się: No cóż, im się wystarczyło na ulicy, a my mamy przytulny dom.

Pięć lat temu jej życie przerwało się w jednej chwili straciła wtedy męża i syna. Wracali z wędkowania, gdy przy drodze wyjechała ciężka ciężarówka. Po chwili szoku Kowalska zrozumiała, iż nie może dalej mieszkać w mieszkaniu, które przypominało o utraconych. Nie do zniesienia było chodzić po tych samych uliczkach, wchodzić do znanych sklepików i spotykać współczujące spojrzenia.

Po pół roku sprzedała mieszkanie i razem z kotką Duszą przeprowadzkała się na wieś, kupując domek na skraju pola. Lato spędzała w ogródku, zimą pracowała w stołówce przy ośrodku zdrowia. Stopniowo rosła jej rodzina ktoś prosił o podmuchy przy dworcu, ktoś wędrował wokół stołówki w poszukiwaniu jedzenia. Tak zebrali się jej podopieczni, kiedyś samotni i zranieni życiem. Ciepłe serce Kowalskiej leczyło ich stare rany, a oni odwdziewali się lojalnością i miłością.

Karmiła ich wszystkich, choć nie zawsze było to łatwe. Wiedząc, iż nie da się w nieskończoność adoptować zwierząt, kilka razy obiecywała sobie: Już nigdy nie przyjmę więcej. ale pewnego marca luty okazał się surowy: kolczasty śnieg zakrył podjazdy, a nocą wiało jakby z północy wiatrem.

Tamtego wieczoru Kowalska spieszyła się na ostatni autobus do wioski. Miały dwa wolne dni w tygodniu, więc po zmianie wpadła do sklepików, kupiła jedzenie sobie i zwierzakom wszystko za kilkadziesiąt złotych i jeszcze wzięła jedzenie ze stołówki. Ciężkie torby ciągnęły ręce, a ona szła, myśląc tylko o ciepłym domu. Jednak serce, jak w bajce, było czujniejsze niż wzrok: kilka kroków przed przystankiem nagle stanęła i odwróciła się.

Pod ławką leżał pies. Patrzył prosto na Kowalską, ale spojrzenie było matowe, szklane. Ciało było przyprószone śniegiem, widać było, iż leżało tam niejedną godzinę. Ludzie przechodzili obok, wciągając szalik, i nikt nie zatrzymał się. Czy naprawdę nikt tego nie zauważył? przelotnie przeszło przez jej głowę.

Kowalska poczuła, jak coś w środku się kurczy. Zapomniała o autobusie i o własnych obietnicach, podbiegła, rzuciła torby i wyciągnęła rękę. Pies powoli mrugnął. Dzięki Bogu, żywy! westchnęła z ulgą. No dalej, kochana, wstawaj

Zwierzę nie ruszało się, ale nie opierało się, gdy zaczęła ostrożnie wyciągać je spod ławki. Wyglądało na to, iż pies już się poddał był gotów odejść z tego okrutnego świata

Kowalska nie potrafiła potem przypomnieć sobie, jak udało jej się nieść dwa ciężkie worki i jednocześnie trzymać psa w ramionach. Wsiadła do autobusu, usiadła w rogu poczekalni i energicznie pocierała i grzała drżące ciało znalezionego szczeniaka, przyciskając do dłoni jego zmarznięte łapki.

No co, kochana, już się rozgrzej, musimy jeszcze do domu dotrzeć mruknęła do siebie. Będziesz naszą piątą psinką, na prosty rachunek.

Z torby wyciągnęła kotlet i podała zmarzniętej gościa. Najpierw zwierzak odwrócił się obojętnie, ale po chwili, gdy trochę się ogrzał, zmienił zdanie: spojrzenie ożyło, nozdrza drgnęły i przysmak został przyjęty.

Po godzinie kobieta już stała z Milą tak nazwała psa przy drodze, machając ręką, by zatrzymać samochód, bo autobus odjechał dawno temu. Z pasa zrobiła prowizoryczny obrożę z smyczą, choć nie była to konieczność: pies szedł przy jej nodze, przyklejony do stóp. Po kilku minutach udało się podjechało auto.

Dziękuję bardzo! powiedziała Kowalska. Nie martwcie się, wezmę psa na kolana, nie pobrudzi nic. Nie mam nic przeciwko odpowiedział kierowca. Niech usiądzie, nie jest mały.

Mila, drżąc, przytuliła się do właścicielki, i obie cudownie ułożyły się na jej kolanach. Trochę cieplej, uśmiechnęła się Kowalska.

Kierowca skinął i podkręcił ogrzewanie. Ruszyli w milczeniu: kobieta, patrząc na płatki śniegu w świetle reflektorów, tuliła nową podopieczną, a mężczyzna zerkał furtkowo na zmęczony, ale spokojny profil pasażerki. Domyślił się, iż pies została znaleziona i właśnie dowozi ją do domu.

pod domem kierowca wysiadł, pomógł nieść torby. Brama przy wejściu była tak wysoka, iż mężczyzna musiał popchnąć ją barkiem. Rdzałe zawiasy nie wytrzymały brama upadła na bok. Nic się nie stało westchnęła Kowalska. Najwyższy czas ją naprawić.

Z domu dobiegł wesoły szczek i miauczenie, a właścicielka pospieszyła do drzwi. Na podwórze wysypała całą swoją wielokolorową kompanię. No co, czekali na mnie? Oto nasza nowa przedstawiła Milę, wyłaniającą się zza nóg.

Psy machały ogonami, węszyły torby trzymane przez mężczyznę. Co my tu robimy w taką mroźną noc? przypomniała sobie Kowalska. Wejdźcie do domu, jeżeli nie boicie się takiej wielkiej rodziny. Może herbata? Dziękuję, ale już późno odmówił gość. Nakarmcie swoje, pewnie tęsknią.

Następnego dnia, bliżej południa, Kowalska usłyszała stuk w podwórzu. Założyła kurtkę i wyszła a tam wczorajszy kierowca, już przykręcający nowe zawiasy do bramy, obok leżały narzędzia. Dzień dobry! uśmiechnął się. Złamałem wam bramę, więc przyjechałem naprawić. Nazywam się Władysław, a panie? Kowalska

Jej ogoniasta rodzina otoczyła gościa, węszyła i machała ogonami. Mężczyzna usiadł, by ich pogłaskać. Ola, wejdź do domu, nie marznij. Zaraz skończę i chętnie wypiję herbatę. A po drodze, w samochodzie czeka tort i kilka smakołyków dla waszej dużej rodziny

Idź do oryginalnego materiału