Pani Sprzątająca: Serce Wspólnoty Mieszkaniowej

22 godzin temu

Drogi pamiętniku,

Ostatnio w naszym bloku przy ulicy Jana Pawła II w Warszawie pojawił się nowy dozorca. Pracuje sumiennie, zamiata podwórko starannie i regularnie myje klatkę schodową. Wszystko odbywa się zgodnie z ustalonym grafikiem i nie mam do niego żadnych zastrzeżeń. Jedynie…

Poprzednio tę pracę wykonywała pani Nadia Kowalska, kobieta o wielkim sercu, którą pamiętam jakby wczoraj. Zanim skończyliśmy remont wielkiego podwórka, Nadia przekształciła nasz niegdyś szary korytarz w coś na kształt dziewięciopiętrowego przedpokoju w pałacu. Przy wejściu do już nieco podrapanego chodnika zawsze rozkładała dywanik, co wydało się zabawne i nieco nie na miejscu. Jednak dywanik nieustannie był poddawany przycinaniu, a ona niezmiennie znajdowała nowy, delikatnie przykrywając betonowe ubytki i wystające pręty, ratując w ten sposób nasze buty przed połamanymi obcasami.

Na każdej z dziewięciu przęseł między piętrami stały doniczki z kwiatami, ceramiczne figurki i dziwne żółwie. Na parapetach nie znajdował się ani ziarnko kurzu.

Pewnego dnia do mieszkania na szóstym piętrze wjechali młodzi mężczyźni, którzy radośnie żyli z papierosów, szampana i, zapewne, czegoś mocniejszego. Doniczki zamieniły się w popielniczki, stos butelek zachwycał tanim, barwnym wyborem, a figurki z muszlami zostały rozbite i zmiażdżone przez ich buty na drobny pył. Reszta mieszkańców omijała hałaśliwą kompanię bokiem, obawiając się nieprzewidywalnej reakcji młodzieży. Jednak Nadia Kowalska zdołała zaprzyjaźnić się z tymi gośćmi, nie tylko ocaliła swoje doniczki, ale i jakoś namówiła ich do przeniesienia imprezowego zgiełku w inne miejsce. Głośne spotkania w korytarzu ustąpiły, a między doniczkami pojawiła się urocza popielniczka, którą Nadia codziennie czyściła i myła.

Najbardziej zadziwiała mnie nie jej dzisiejsza pracowitość, ale fakt, iż już o świcie wstawała, sprzątała klatkę, nucąc pod nosem, i dokładnie myła windę oraz poręcze roztworem alkoholowym, zanim jeszcze stało się to obowiązkiem w walce z wirusem.

Co więcej, Nadia potrafiła rozmawiać z mieszkańcami tak serdecznie, iż ich codzienne skargi jedynie zwiększały jej zakres obowiązków. Gdy codziennie zamiatała trawę i krzewy od nieskończonej liczby niedopałków za budynkiem (nie wiem, czy to wchodzi w zadania dozorców), rozmawiała przyjaźnie z palaczami na balkonach i nigdy nie naganiła ich za niecenzuralne przyzwyczajenie do palenia przy twarzy. Po prostu gadała o codziennych sprawach i spokojnie sprzątała ich ślady. Po pewnym czasie niedopałki przestały układać się jak dywan na tylnym podwórzu. Wtedy nasz dozorca a może lepiej nasza dozorczyni wyryła kwiatowy grządek, a pod oknami zakwitły tulipany, czarnuszki i bujne chryzantemy.

Największe wrażenie wywoływał jej wygląd, gdy nie nosiła pomarańczowego kombinezonu. Idealny makijaż, elegancka fryzura, obowiązkowe szpilki w każdą pogodę i stylowe ubrania w pastelowych odcieniach sprawiały wrażenie, iż po sprzątaniu korytarza kieruje się prosto na dwór królowej Anglii brakował jej jedynie kapelusza.

Z pracy zawsze przywiózł ją mąż, Pan Piotr Kowalski. Wysykał z samochodu mały bukiecik, przytulał swoją damę i delikatnie całował w czoło. Zawsze!

Pod koniec sierpnia usłyszałam od babć siedzących na ławeczce, iż nasza Nadia jutro kończy pracę i idzie na emeryturę! Co teraz z naszą klatką?.

Następnego dnia kupiłam bukiet kwiatów dla Nadii. Chciałam zrobić jej przyjemność, choćby drobną. Ku mojemu zdumieniu przed jej szatnią, gdzie przechowywano miotły, wieszaki i mopy, stanęli mieszkańcy. Jedni z kwiatami, inni z szampanem i koniakiem, babcie wołające i wręczające zakłopotanej Nadii ciasto i słoiki z kiszonkami. Potem przybyli chłopaki z szóstego piętra ci sami, co kiedyś niszczyli jej doniczki i straszyli nas cały budynek. Pokazywali 65letniej Nadii, jak robić stylowe selfie, a potem z zapałem przeglądali telefon. Przypuszczam, iż zarejestrowali ją w Instagramie i TikToku.

Mąż organizatora tej spontanicznej imprezy emerytalnej wyglądał nieco zagubiony, pakując do bagażnika samochodu kwiaty, koniak i jedzenie od naszych lokalnych babć.

Jednak największą zagadką była sama Nadia. W klasycznej sukni w odcieniu migdałowym, z perłowym sznurkiem i trochę wyrazowniejszym makijażem niż zwykle, nieuważnie słuchała mieszkańców i trzymała łzy na wodzy.

Może zdawała sobie sprawę, iż żadna z jej koleżanek nie odprowadziła gości na emeryturę tak, jak ona. Nigdzie i nigdy.

A może intuicyjnie rozumiała, iż przypadkowo, bez żadnych zamierzeń i celów, swoją skromną i niepozorną pracą uczyniła nas, zwykłych lokatorów zwykłego dziewięciopiętrowego bloku, odrobinę lepszymi i życzliwszymi…

Idź do oryginalnego materiału