„Otrzymałeś kosza? Po zwolnieniu znaleźć psa na ulicy i wyruszyć z nim w niezwykłą podróż…”

2 tygodni temu

No hej, kochana! Słuchaj, po tym, jak wypadłaś z pracy, wpadłaś w taką małą przygodę, iż aż chce się opowiadać.

Trzeci dzień po zwolnieniu Bogumiła obudziła się bez budzika i bez żadnych planów.

No i co, bezrobotni, wstali? mruknęła do swojego odbicia w lustrze. Odbicie milczało, nie zmieniając miny.

Kuchnia pusta, głowa pusta. Lodówka warczała, jakby chciała wypełnić ciszę. Kawa się skończyła, tak samo pasta do zębów. Z niezbędnych pozostała tylko stara kołdra, parasol i wyraźne przeczucie, iż życie rozpadło się nie wczoraj, a dawno temu wczoraj po prostu stało się to oficjalne.

Dobra, bez łez. Wstajemy i wymyślamy coś. Na przykład wyjechać gdzieś na parę dni.

Wyciągnęła ze szafy swoją podniszczoną torbę, tę, w której jeździła w delegacje. Kąt podarty, suwak nie dociska się do końca, pachnie hotelami z dywanowymi wykładzinami. Dziwnie, ale trochę ją uspokoiło.

Trzy dni, gdziekolwiek. Gdzie nikt nie będzie pytał.

Na dworzec kolejowy w Warszawie dotarła w południe, kiedy miasto utknęło w przerwie obiadowej: słońce paliło w oczy, ludzie szli naprzód, a myśli donikąd. Pociąg regionalny miał odjechać za godzinę. Torba wydawała się cięższa niż w domu.

I nagle zobaczyła go.

Siedział przy ławce, jakby pasażer bez biletu. Szary, kudłaty, z oczami przytłumionymi, jak wyblakła koszula po deszczu. Obok leżała jakaś materiałowa torba, jakby ktoś ją porzucił i nigdy nie wrócił.

Bogumiła podeszła. Pies się nie ruszył, tylko spojrzał w jej stronę. Na obroży wisiała przybrukowana, ale czytelna metka:

Jeśli to czytasz pomóż mi wrócić do domu.

Żart? spytała. Albo naprawdę?

Odpowiedzi nie było jedynie spokojny oddech i spojrzenie, jakby wiedział, iż i tak wróci.

Bogumiła odszła, kupiła bilet i usiadła na ławce trochę dalej. On patrzył na przechodzących, ale nikogo nie wybierał.

Na co czekasz? zapytała. Masz wbudowany GPS?

Zero reakcji. Tylko spojrzenie pełne cichej nadziei.

Kiedy podjechał pociąg, Bogumiła wstała. Pies nie podążył za nią, ale przysunął się uchem i tego wystarczyło.

Dobra, nie wiem dokąd jedziesz, ale na trzy dni jedziesz ze mną. Do wioski dojedziemy, tam się ogarniemy.

Pies wstał i podążył za nią, bez smyczy, bez pośpiechu, jakby od dawna wiedział, iż ich droga jest teraz wspólna.

W wagonie konduktorka zapytała:

Z psem?

Tak.

Dokumenty?

On? Raczej nie, ale mam paszport.

No dobra, tylko nie hałasuj.

On jest cichy.

Pies ułożył się pod siedzeniem, nie przeszkadzając.

No, grzeczny jesteś mruknęła Bogumiła. Tylko nie przyzwyczajaj się. Mam tylko trzy dni i zero iluzji.

Po godzinie drzemnęła, a po dwóch obudziła się, gdy pies położył głowę jej na kolanie. Spał spokojnie, a po raz pierwszy od kilku dni poczuła, iż nie jest sama.

Nocowali w wynajętym mieszkaniu, które Bogumiła znalazła przez znajomych, tak jak zawsze. Dwa pokoje: jeden z oknem, drugi bez. Wybrała ten drugi, piesowi nie było to obojętne.

Jak cię ma się na imię? spytała.

On milczał, ale patrzył prosto w oczy.

Dobra, będziesz Puszek. Szary, cichy, przytulny. Ale to nie na długo, nie oszukuj się.

Następnego rana autobus do wioski odjechał wcześniej, więc Bogumiła postanowiła iść pieszo. Puszek szedł przed nią, czasem się zatrzymywał, sprawdzając, czy ona podąża.

Po drodze rosły drzewa, rzadko przejeżdżały samochody. Bogumiła przyznała, iż dawno nie szła tak bez celu i rozkładu jazdy.

W pewnym momencie Puszek zawrócił.

Nie tam, co? zawołała, ale pies nie odwrócił się.

Po kilku minutach wrócił i stanął obok, jakby mówił: OK, jedziemy twoją drogą.

Weszli do przydrożnej knajpki: zupka z kubka, herbata w szklance, chleb pachnący lodówką. Puszek jadł dopiero po jej zaproszeniu i bardzo ostrożnie.

Skąd się nauczyłeś takiego zachowania? pytała.

On nie odpowiedział, tylko napinał się, gdy do środka wszedł mężczyzna w czerwonej kurtce.

Wieczorem wrócili do mieszkania. Puszek położył się przy drzwiach, a Bogumiła na kanapie w ciemności.

Jesteś dziwny, spokojny. Jakby to już się zdarzyło.

Pies westchnął ciężko, jakby miał własną historię, ale nie miał słów.

Leżąc pod kołdrą, Bogumiła pomyślała, kiedy ostatnio była obok kogoś, kto po prostu szedł i milczał, nie żądając niczego. Zasnęła, nie śniąc o niczym.

Rano Puszek siedział przy drzwiach, gotowy do drogi. Bogumiła wzięła kurtkę i zorientowała się, iż nie myśli już o powrocie do miasta. Na razie po prostu podążała za nim. I to wystarczyło.

Kiedy dotarli do wioski, Bogumiła poczuła, iż to miejsce czekało na nich od dawna. Ścieżka zdawała się znać ich kroki, a stare płoty prostowały się, jakby ktoś w końcu miał przejść po ich przejściu.

Dom babci stał na uboczu, w cichej dzielnicy. Znana furtka ze zżółkłymi farbami, połamany listonosz, dach, który zaraz pęknie przy pierwszym silnym wietrze, i podniszczony stołek przy drzwiach. Bogumiła włożyła klucz w zamek, wciągnęła zapach kurzu, drewna i starych lat, i ogarnęło ją dziwne poczucie jakby wróciła do siebie sprzed lat.

Puszek nie wszedł do domu. Zatrzymał się przy bramie, rzucił w nią spojrzenie i nagle skręcił w stronę ścieżki porośniętej trawą, przez przerwany płot.

Hej, dokąd? zawołała Bogumiła.

Pies nie odwrócił się.

Serio? Szliśmy trzy dni, a teraz na razie?? Nie.

Poszła za nim. On szedł pewnie, jakby pamiętał każdy zakręt, kałużę i pochyłe pole.

Wyskoczyli pod mały domek, prawie ukryty przed wzrokiem, z pochyloną kominem, drewnianymi okiennicami i tabliczką: ul. Jeziorna 3. Na płocie wisiała wyblakła, ale wciąż czytelna kartka:

Właściciel nie żyje. Dom zamknięty. Pytania do Marii Kowalskiej, piąty dom po lewej.

Bogumiła spojrzała na Puszka.

To tutaj? Szukałeś właśnie tego?

Pies po prostu usiadł, nie wydając dźwięku, jakby czekał, iż sama to zrozumie.

Poszli do Marii Kowalskiej. Staruszka miała już siedemdziesiąt lat, w wyblakanej fartuchu, z szybkim ruchem i głosem miękkim, ale stanowczym.

A, Pashka niech mu będzie spokojnie rzekła. Był dobrym człowiekiem. Małomówny, ale z psem jak z bratem. Ten pies? To spotkanie myślałam, iż zniknął.

On sam przyszedł odparła Bogumiła. Na obroży była kartka: pomóż mi wrócić do domu.

Stara zmrużyła oczy.

Przed śmiercią poprosił mnie, żebym mu zrobili metkę. Mówił: Masz, on pójdzie szukać. Zrobiłam. Następnego dnia Pashka umarł.

Okazało się, iż pies zniknął niedługo po pogrzebie. Maria przetarła łzy krawędzią fartucha i szepnęła:

Ten pies był wyjątkowy. Gdy był smutny milczał. Gdy się cieszył jakby wiedział, iż szczęście jest ciche.

Wieczorem Bogumiła otworzyła dom babci, rozłożyła kołdrę, zaparzyła herbatę w starym imbryk. Puszek położył się przy drzwiach.

Wiedziałeś, dokąd jedziemy, co? zapytała.

Dom pachniał drewnem, ziemią i czymś znajomym. Bogumiła zapaliła lampkę, wyciągnęła album i przypomniała słowa babci: Kto jest sam, potrzebuje zwierzęcia, by milczeć razem. Zrozumiała, iż nie chce wracać do starego życia.

Nocą Puszek zniknął. Powrócił po godzinie, cały w błocie, z podniszczonym albumem w zębach. Otworzyła go na pierwszej stronie mężczyzna w pięćdziesiąt lat z tym samym psem u stóp. Na zdjęciu ich dom i tabliczka: Nie ruszajcie nas. Byliśmy wszędzie. Dalej foto ich życia, a na jednym obroża z napisem: jeżeli to czytasz pomóż mi wrócić do domu. Podpis: jeżeli mnie nie będzie idź, zanim ktoś usłyszy.

Następnego dnia Bogumiła kupiła w wiosce młotek, farbę, karmę i po prostu zaczęła porządkować dom. Puszek zajął krzesło przy oknie, czasem znikał i wracał z trofeami. Jednego dnia przyniósł rdzewiącą tabliczkę z przystanku. Bogumiła roześmiała się:

Archiwista, to twoje!

Po kilku tygodniach przyjechał weterynarz, zbadał psa: ma osiem lat, mocny, lekki złamanie kości. Powiedział, iż będzie żył jeszcze długo. Puszek potem długo siedział przy drzwiach, jakby ich strzegł.

Miesiąc później Bogumiła napisała list do siebie sprzed miasta, zmęczonej: Jesteś świetna, iż odeszłaś. jeżeli zechcesz wrócić zapytaj po co. Tu oddycha się inaczej. Tu jest Puszek. I ja. Żywi się. Spaliła list na podwórku, a pies położył łapę na jej bucie.

Nie wie jeszcze, czy zostanie na zawsze, ale już nie czuje się zagubiona. Idzie dalej, razem z Puszkiem, i to wystarczy.

Idź do oryginalnego materiału