Nie mogę już dłużej tak żyć. westchnął Konstantyn, odchodząc od stołu. Mama, nie daj się zwieść temu pomysłowi.
Sprzedać? zapytała z rozpaczą Zofia Andrzejewska, spoglądając na syna. A gdzie mam teraz mieszkać? W piwnicy? Na dworcu? Czy zamierzasz wynająć mnie do domu dla seniorów?
Mamo, po co zaczynasz znowu wymamrotał Konstantyn.
Chcesz mi zaoferować karton od pralki? podniosła głos, aż podniosła się nieco z krzesła. Czy straciłeś rozum, Konstantynie?!
Nie krzycz. Chciałem tylko przedyskutować możliwości
Co tu dyskutować?! Dom nie jest rzeczą, którą można sprzedać, kiedy jest ciężko! zerwała się od stołu. Tu się urodziłam, ty tu dorastałeś. A ty postanowiłeś go wystawić na sprzedaż!
W tym momencie do domu, nie pukała, weszła sąsiadka, Lidia Wojciechowska.
Zosiu! Co ty tu siedzisz, jakbyś była zakopana? Sama mówiłaś, iż w tym roku posadzisz wszystkie grządki. Bo zimą prawie zmarła! Gdzie są twoje plany na ogród?
Lido, starałam się, naprawdę spuściła wzrok Zofia. Sadzonki dopiero co wyrosły, a ja nie mam siły ich wyrywać
Nie wyrywaj ich! Daję ci numer Józefa, traktorzysty z Limanówki! On oczyści pole i przyda ci ziemię! Posadzisz coś pożytecznego, a nie tylko róże w swoim wieku
Konstantyn mówił, iż może latem przyjedzie z przyjaciółmi. Szaszły, ognisko. A ja mam żonkil, róże
To już twoje róże! zadrwiła Lidia. Przez ostatnie pięć lat twój syn przyjeżdżał trzykrotnie. I to z piwem, a nie z grillem.
On pracuje. Ma dużo spraw
A pamiętasz zimę, kiedy padał śnieg? Nie było jedzenia, nie było leków! Dobrze, iż przyszłam. A twój pracowity syn? Nie da się choćby zadzwonić!
Zawsze przyjeżdża, kiedy wołam
Zosiu, jesteś jak dziewczyna: wierzysz i czekasz. A czas płynie. Musisz myśleć głową, nie sercem. Grządki są teraz potrzebniejsze niż krzewy róż!
Może jednak założę grządki tam, gdzie już zakwitł żonkil
Tak właśnie. A co słychać od córki?
Jak zwykle. Konstantyn od czasu do czasu dzwoni urodziny, Nowy Rok To wszystko.
Im rzadziej Konstantyn przychodzi, tym mniej trosk. Nie chcę cię straszyć, ale przyszłość będzie coraz cichsza
Zofia Andrzejewska mieszkała we wsi Berzówka, niedaleko miasta Wolin. Po dwudziestu latach została sama z dziećmi mąż zginął na autostradzie. Pierwszą córkę nazwała Grażyną. Była rozważną, już jako dziecko umiała prać i gotować. Konstantyn przyszedł na świat dopiero, gdy matce było ponad czterdzieści. Stał się jej pociechą. Między nimi było piętnaście lat różnicy. Różne czasy, różne wychowanie.
Grażyna wyjechała najpierw.
Mamo, chcę wyjechać.
Z kim? Z tym Romkiem ze wsi? Nie pozwolę! Nie ma wykształcenia, nie ma pracy, nie ma kultury!
To moje życie, mamo. Mam już osiemnaście.
Widziałaś jego brzuch? Nie znajdziesz w nim duszy wszystko zasłonięte tłuszczem!
To nie wygląd, on jest miły, inteligentny. W mieście ma pracę.
I jedziesz z nim? A ja zostaję sama?
Będę się uczyć. I żyć.
Zofia płakała, błagała. Ale Grażyna, spakowawszy walizkę i wyskakując przez okno, zniknęła. Bez listów, bez telefonów. Jedynie rzadkie plotki od znajomych.
Konstantyn długo mieszkał z matką. Zaaranżował podwórko: altankę, huśtawkę, grill, trawnik, kwiaty. Żadnych grządek, żadnych ziemniaków.
Mamo, po co ci grządki? W Berzówce otworzyli sklep! Są wszystkie rzeczy ziemniaki, cukinie, warzywa. Po co ci garść ziemi?
Bo tak jest w naszej rodzinie
To kiedyś było! Teraz XXI wiek!
Zofia zgodziła się. Żyła skromnie, ale przytulnie. Konstantyn przynosił jedzenie, leki, woził do lekarzy. Potem poznał dziewczynę, Marianę. Wziął ją za żonę. Zofia przyjęła ją, ale ich charaktery nie zgrały się. Zawsze wyrażała pogardę wobec życia na wsi i szczególnie wobec teściowej.
Podczas kolejnej wizyty Konstantyn, jak zwykle, przytulił się do matki, położył jedzenie na stole i usiadł.
Mamo, chcę z tobą porozmawiać. Mam pomysł Bardzo opłacalny.
Znowu biznes?
Mamo, w Berzówce ziemię wykupują! Chcą wybudować osiedle domków jednorodzinnych. Infrastruktura, wszystko jak trzeba. Gdybyśmy sprzedali dom z działką, mógłbym kupić piękny kawalerka w Wolinie. A zostanie mi jeszcze na startowy kapitał.
Poczekaj A ja? Gdzie będę mieszkać?
Nie zaczynaj. Można pomyśleć o domu opieki albo wynająć mieszkanie. Nie na ulicy!
Ty chcesz mnie w mieszkanie?! Z podwórza, gdzie każda chatka jest rodzinna?! Co ty, naprawdę? To nasz rodzinny dom!
Mamo, to tylko dom. Stary, niewygodny. Dopóki cena się trzyma trzeba sprzedać.
Nigdy! Zaciśnęła pięść. Dopóki żyję, dom zostanie. I w testamencie cię nie wpiszę!
Konstantyn gwałtownie się podniósł, chwycił klucze i wyszedł, nie żegnając się.
Zofia wyszła na podwórko. Na rabacie rosła róża, w półkwiacie. W jednej ręce trzymała łopatę, w drugiej topór. Postanowiła przewrócić rabat pod ogródek, ale nie ruszyła się z miejsca.
przez cały czas nic nie działa? rozległo się zza płotu Lidia.
Nie mam sił. Ani w rękach, ani w duszy.
Już za późno! Sezon stracony. A twój Konstantyn może już nie wrócić.
Co radzisz?
Pomyśl trzeźwo. Zrób wszystko legalnie dostaniesz kawalerkę w Wolinie. Szpital blisko, sklep, ciepło, sąsiedzi. Cywilizacja.
Zofia nie spała całą noc, rozmyślając. Rano wsiadła do autobusu i pojechała do Wolina, do Konstantyna. Postanowiła poddać się negocjacjom, porozmawiać spokojnie.
Weszła na trzecie piętro. Zamarła przed drzwiami. Z wnętrza dobiegł głos:
Wierc, ona nie chce sprzedawać! Uparta jak traktor!
To idź więc załadować! Co mam z tym biznesem zrobić?! Stoimy na krawędzi, a ty się cofasz! Niech umrze w swojej Berzówce!
Zofia zamarła. Potem z gniewem zapukała.
Mamo?! otworzył Konstantyn.
Dziękuję ci, synu, iż już mnie pogrzebałeś! głos jej drżał. Przyleciałam, by porozmawiać, pogodzić się. A teraz wiesz: nie sprzedam! Nigdy! Lepiej zakopzę się w ziemi, niż oddam pod twój biznes!
Mamo
Znikaj stąd ze swoją klątwą! krzyknęła. Niech ich rodzice sprzedają mieszkania! A mój dom nie podbijaj!
Zofia odwróciła się i odeszła. Noc spędziła na dworcu. Rano wróciła do domu. Trzy dni leżała, potem wzięła topór i próbowała przyciąć krzewy, ale nie mogła się do nich zbliżyć.
Rano w ogródku ktoś zapukał.
Kto tam?
Mamo, to ja. Grażyna.
Grażynko?! zamarła Zofia. Moja córeczka
Mamo, jak się masz?
Tak głos zadrżał.
Konstantyn dzwonił. Mówił, iż zwariowałaś, nie chcesz domu sprzedać. A ja mu powiedziałam: idź sobie. Pomyślał, iż już wszystko skończyłam A ja zrozumiałam czas wrócić.
Córeczko ale my
Kiedy to było? Mam troje dzieci. I teraz doskonale cię rozumiem!
Dzieci?
Dwie córki i syn. A Romiek jest teraz szczupły, uprawia sport, pracuje w IT.
A ty?..
Przyjedziemy w weekend. Przyniosę jedzenie, wszystko, co potrzebne. Będziemy teraz blisko, mamo.
A grządki?
Nie potrzebujesz już grządek. Teraz masz wnuki.
Zofia płakała i przytuliła córkę.

3 dni temu





