Weronika Koczkodan bardzo kochała koty… A jak ich nie kochać, skoro uważała się za jedną z nich, mimo iż była prawdziwym psem.
Średniej wielkości psa, o mocnej budowie i zębiskach, których choćby krokodyl mógłby pozazdrościć. I niech zazdrości, Weronika nie miała nic przeciwko, zawsze była dobrotliwą dziewczynką i zazdrości nikomu nie utrudniała.
Jej miłość do kotów nie zrodziła się od razu, ale jakieś półtora miesiąca po narodzinach…
Tamtego dnia Nikusia siedziała i skomlała w kałuży. Nie, to nie ona ją stworzyła, ale wstrętny wiosenny deszcz. Siedziała tam wtedy jeszcze bezimienna, mała suczka nieznanej rasy, krzyczała, jak tylko mogła, na swoją niedolę.
Jednak nie świat usłyszał Weronikę, ale tylko kot Kazio. Podszedł, usiadł przy brzegu kałuży, skulił łapki, otulił się puszystym ogonem i przyglądał się tej piszczącej, śmiesznej pomyłce. Nagle zwrócił uwagę na biały skarpetek, który miała na przedniej łapce. Spojrzał w dół – taki sam miał on!
– Czyżby moja? – taka myśl przemknęła przez głowę Kazika. Ale jak to możliwe, żeby był jej ojcem? Spacerował z Kicią? Spacerował! I z Łatką też… Z Matyldą siedział na dachu szopy. Ciekawe, kim była matka i czemu zostawiła w kałuży dziecko?
A mała, przerywając na chwilę swoje skomlenie, zauważyła, iż ktoś jest obok. Ktoś, od kogo biło ciepło i współczucie. Przestraszona, iż ten ktoś zaraz zniknie, rzuciła się do niego, pobiegła. Ale łapki się zaplątały, a Nikusia znów wpadła do kałuży, żałośnie piszcząc. Kazik parsknął z pogardą, ale nie miał już wątpliwości – to na pewno jego córka! Jemu też kiedyś łapki się plątały!
Kot wstał, ostrożnie przeszedł przez kałużę, nachylił się nad szczeniakiem, westchnął ciężko i chwycił ją za kark. Ciężki to los ojca, ale co poradzić – Kazik nie zamierzał uchylać się od swoich obowiązków. Skoro matka ją zostawiła, to on na pewno nie! Jest przecież ojcem, czy nie jest!?
A Nikusia w tym momencie poczuła, iż teraz jest pod solidną ochroną. Uciszyła się, odprężyła, a choćby zasnęła… A Kazik zaniósł ją do swojego domu!
Kiedy gospodyni zobaczyła, kogo Kazik przywlekł na podwórze, uniosła zaskoczona ręce: – Franek, chodź zobaczyć, nasz kot psa przyprowadził! I to takiego, grubonogiego! Znakomita z niej będzie strażniczka!
Franciszek, właściciel Kazika, także zatwierdził Nikusię. Nie wiedzieli jeszcze wtedy, iż Weronika Kazikowata nie będzie chciała nikogo ani niczego strzec. Była przecież prawdziwą kotką, córką Kazika – jaka tam z niej strażniczka!
Wychowańca kota, Nikusia zawsze dbała o czystość, polowała na myszy i ptaki. Próbowała wspinać się na drzewa i płoty, ale jej ciężki zadek jej to uniemożliwiał. W ciągu dwóch lat Nikusia przerośła tatę kota kilka razy, próbowała walczyć z obcymi kotami i kocurami razem z nim. Ale Kazik wszystkie jej próby zawsze powstrzymywał: – Z obcymi sam sobie poradzę, nie godzi się, aby taka piękna koteczka zniszczyła futro!
Kazik uparcie zaprzeczał, iż Nikusia jest jednak psem. W końcu musiałby przyznać, iż nie jest jego córką, a kot nie był w stanie tego zaakceptować. A jeżeli ktoś twierdził inaczej, Kazik bił go bez litości. Aż pewnego razu Kazik nie wrócił na noc…
Nigdy wcześniej tak się nie zdarzyło! Nikusia czekała na niego, czekała! Próbowała się wspiąć na płot, by się rozejrzeć, wpychała nos w szczelinę, mając nadzieję złapać woń nadchodzącego taty Kazika.
Nic nie wychodziło… Na płot nie dało się wspiąć, pazury jedynie ślizgały się po gładkiej powierzchni, nos nie wyczuł choćby cienia zapachu kota. A jakże serce Nikusi rozrywała niepewność i strach!
Pies miotał się po podwórzu, a potem usiadł i głośno zaczął wyć. – Wypuść ją! – szturchnęła żona męża. – I tak nikomu nie da spać, dopóki Kazik nie wróci. Znajdzie go, a wtedy wrócą razem…
Nikusia, jak strzała, wystrzeliła za bramę. Zatrzymała się na chwilę, zamknęła oczy i wsłuchała się w siebie. Coś wewnątrz podpowiedziało jej kierunek, i skomląc z niecierpliwości, Nikusia popędziła tam, gdzie kiedyś znalazł ją kot.
Przeczucia jej nie zawiodły… Tak, Kazik był tam! Na mokrej ziemi, tam, gdzie dopiero co wyschła znana wszystkim kałuża. Poszarpany, zupełnie wyczerpany.
– Tato… – Żałosny jęk wydał się z gardła psa. Ostrożnie zbliżyła się do kota, błagając wszechświat, żeby przeżył. Tak ostrożnie Nikusia jeszcze nigdy nikogo ani niczego nie niosła, w jej zębach choćby motyl nie ucierpiałby.
Wrażliwy psi nos wyczuł wszystkie nuty obcych zapachów z sierści ojca. Tylko dwa – Nikusia zapamiętała je na zawsze, z łatwością rozpozna je wśród miliona innych!
– Kazik!!! Właściciele podchwycili kota, otulili go kocem, wsiedli do samochodu i popędzili jak najszybciej do sąsiedniego miasta, do najlepszego w regionie weterynarza.
A Nikusia? Nikusia biegła za nimi, biegła, dopóki samochód nie zniknął z zasięgu wzroku.
I tam upadła, czekając… Co myślała Nikusia, co rozumiała? Pies po prostu bał się, iż Kazik już nigdy nie wróci do domu. Obawy się sprawdziły – ludzi przywieźli samochód bez kota.
Nikusia nie mogła uwierzyć! Przeszukała samochód, obwąchała pachnących lekami ludzi i cichutko zaczęła płakać i skomleć.
Przez trzy dni prawie nie jadła, tylko piła, a nienawiść w jej duszy tylko się nasilała. Dlaczego obce, przebrane psy rozszarpały jej ojca? Swoje by nie tknęły, swoich by Nikusia po zapachu od razu rozpoznała.
Nienawiść tak ją żarła od środka, iż nie mogła znaleźć sobie miejsca. W końcu, po dwóch tygodniach, znalazła sposobność! Właściciele szeroko otworzyli bramę i gdzieś pojechali. Nikusia skorzystała z okazji i uciekła z podwórka precz!
Obeszła całą okolicę… Tak – zapach był, gdzieś tutaj są, trzeba ich jedynie znaleźć. I Nikusia ich znalazła, przy samej drodze – dwa psy odpoczywały, zjadając pozostałości po gęsi.
Nikusia przywarła do ziemi, bo Kazik nauczył ją, iż na polowaniu najważniejsza jest cisza. Trzeba czekać na odpowiedni moment, podejść jak najbliżej. A potem nagły skok – i zdobycz masz w zębach!
Jak zawsze, Weronika Kazikowata uważała się za prawdziwą kotkę. Nie szczekała bez potrzeby, nie robiła zamieszania. Nikusia cicho skradała się, podchodząc bliżej, ledwo powstrzymując się od złośliwego i groźnego warczenia.
A potem był nagły skok, tak jak nauczył ją tata…
Trzeszczały kości, leciała sierść, skóra się rozdzierała pod ostrymi zębami i pazurami Nikusi. Walczyła jak wściekła kotka. Nikt nie nauczył jej walczyć jak pies.
Psy wyły z bólu, ale nie miały szans – żadnej, tak jak jej nie miał Kazio tamtej nocy. Nikusia triumfowała, łupiąc jednocześnie obydwu, ale nagły szarpnięcie za obrożę odciągnęło ją w tył.
I wtedy objęły ją mocne ręce właścicielki. A właściciel w tym czasie przegonił zubożałe psy z podwórka.
– Nikusia, Nikuśka – uspokój się… To one wtedy uciekły od Kazika? Ależ im nakopałaś! A my prawie przejechalibyśmy obok, ale Kazik cię zobaczył i próbował z samochodu do ciebie na pomoc się wyrwać…
Usłyszawszy znajome imię, Nikusia zwiotczała i odwróciła się… Z samochodu patrzył na nią Kazik!!!
– A co się dziwisz? Zostawiliśmy go na obserwacji, zszywania wymagał. Potem kroplówki, leczenie. Mówiliśmy ci, ale tak przeżywałaś, iż nic nie słyszałaś ani rozumiałaś, kochana.
Weronika zawyła dokładnie tak jak dwa lata temu i na nogach uginających się ze szczęścia podbiegła do samochodu. Kazik był dość surowy, otrząsając się z Nikuśki radosnej śliny, marudził na swoją córkę:
– Zwariowałaś walczyć sama z nimi? Nie mogłaś poczekać na mnie?
A potem z dumą i podziwem dodał:
– Mojej matki nikt nie widział… Za to teraz wszyscy będą wiedzieć, kim jest córka Kazika! Najlepsza kotka na świecie!
Weronika delikatnie powąchała ranę na plecach Kazika i żałowała, iż tak wcześnie ją powstrzymano. Ale w jednym Kazik miał rację – była w końcu kotem! I jak kot potrafiła cierpliwie czekać…
A tymczasem, skomląc z przepełniających ją uczuć, Weronika znów zaczęła lizać swojego ukochanego tatę…