Mruczek siedział przy kuchennym stole naprzeciw nieznanej kobiety i słuchał, jak ona, spoglądając na niego, szeptała:
I co mam z tobą zrobić? Mówiłam babci, iż nie trzeba było cię brać, no i co z tego
Mruczkowi już trzy lata, a on doskonale rozumie intonację ludzkiego głosu. Pojmował, iż ta pani go nie lubi i nie potrzebuje. Wiedział też, iż właścicielka odeszła. Tej nocy leżał przy nogach staruszki i widział, jak jej dusza spokojnie unosi się ku sufitowi, a potem wypływa przez okno.
W kolejnych dniach szukał po pokojach nowo pojawionych rzeczy. Nie podobał mu się ich zapach. Starał się nie wpaść w oczy nowym lokatorom. W domu, który kiedyś był ciepły i przytulny, nagle zapanował chłód.
Pewnego dnia Mruczek po prostu zniknął z mieszkania przy ulicy Mokotowskiej w Warszawie. Kobieta, która teraz tam mieszkała, wyszła znów na kuchnię, by podać mu jedzenie, i zobaczyła, iż wczorajszy posiłek stoi nietknięty.
Może tak lepiej westchnęła z ulgą.
Kot wyruszył sam, nie czekając, aż go wyrzucą lub potraktują jak niechciany grat. Przez otwarte drzwi wymknął się, gdy w mieszkaniu znów coś wnoszono i wywożono.
Szedł nieznanymi dotąd ścieżkami, przeskakiwał płoty, przechodził przez drogi. Unikał miejsc, gdzie zrobiło się zimno i nikt nie kochał nikogo. Rzucało w niego kamienie chłopaki, dwukrotnie spadał z dachu, ale wytrwale odsuwał się od przeszłości.
Zatrzymał się dopiero, gdy wyczerpał siły. Brzucha burczało, przypominając, iż nie jadł już trzy dni…
Spojrzał w stronę starego płotu za nim stał mały, drewniany domek, wyglądał, jakby nikogo w nim nie zamieszkiwało. Powietrze nie niosło zapachu jedzenia, ale z domu dochodziło ciepło i spokój.
Mruczek przecisnął się przez szczelinę w płocie i cicho wkradł się do środka. Z daleka zobaczył otwarte okno na poddaszu i wślizgnął się do niego. Na podłodze leżało siano, pachniało myszami. W rogu znajdowała się stara kołdra. Mruczek położył się na niej i po raz pierwszy poczuł, iż jest w domu, iż jest zmęczony i jego łapki drżą.
Brzuch znowu zagrał, ale kot zamknął oczy i zasnął.
Obudził go ludzki głos. Przeskoczył na otwarte okno poddasza i przez szczelinę spojrzał w dół. Na podwórzu zobaczył dziewczynkę, która rozmawiała z kimś i jednocześnie wkładała coś do żelaznej miski. To jedzenie od razu wyczuł w powietrzu apetyczny aromat.
Mruczek skupił się na jedzeniu, żołądek zdradliwie burczał. Cicho ześlizgnął się z poddasza i podślizgnął się w stronę miski.
Wyskoczył, złapał największy kawałek, który wpadł mu w łapki, i pobiegł w stronę krzaków na czas.
Z za domu wyłoniła się dziewczynka, a za nią w pośpiechu biegł rudy pies, przy którym harcowały dwa pulchne szczeniaki.
Chodźmy, kochanie mówiła dziewczynka z czułością przyniosłam ci coś do jedzenia, idźmy.
Nagle Mruczek usłyszał głos swojej byłej pani. W jej głosie wyczuł tę samą ciepłą troskę, którą kiedyś słyszał w domu.
Ojej! wykrzyknęła dziewczynka mamy gości! Ty też jesteś głodny, kocie.
Okazało się, iż kot siedział tuż przy misce, nie miał siły uciec dalej. Spojrzał czujnie na dziewczynkę, a ona nie zwracając na niego uwagi, karmiła szczeniaki i swojego pieska. Mruczek dorwał ukradziony kawałek i wrócił do miski.
Dziewczynka, zauważając, iż kot nie ucieka, położyła obok kilku kolejnych kawałków:
Jedz, powiedziała spokojnie, widzę, iż jesteś naprawdę głodny. Potem wyjęła miskę i nalała trochę mleka.
Popij, przyda ci się, bo z głodu nie warto, dodała.
Kot się uspokoił, zjadł wszystko, co mu podano, i wypił mleko. Potem wrócił na poddasze, położył się znów na kołdrze i zasnął. Zrozumiał, iż wreszcie jest naprawdę w domu.
Tak spędzał całe lato. Każdego dnia dziewczynka przychodziła, karmiła go i Żuchę tak nazywała rudego psa i jego szczenięta. Mruczek nabrał sił, wyzdrowiał. Teraz jedli razem z jednej miski, a kot nie miał nic przeciwko temu. To już była jego rodzina.
Nauczył się łapać myszy na poddaszu i, gdy dziewczynka przychodziła, dumnie podawał jej jedną jako podziękowanie za jedzenie. Dziewczynka śmiała się i mówiła: Dzięki. Pozwolił jej głaskać go, czując znów ciepło, które kiedyś znał w odległej przeszłości.
W końcu nadeszła jesień. Noce stały się chłodniejsze. Kot nie znał zimna, nigdy nie widział śniegu i był zdumiony, gdy rano zobaczył białe płatki. Na dworze był koniec października.
Tego razu dziewczynka nie przyszła, ale przyjechała na wózku z dziadkiem. Mruczek ostrożnie patrzył z wysokości poddasza na nieznajomą postać.
Dziewczynka weszła na podwórko, zaczęła wykładać jedzenie, a z domu, w którym mieszkała psia rodzina, najpierw wybiegła Żucha, po niej podbiegły dwa szczeniaki.
O, ty! Cała rodzinka! zaśmiał się dziadek.
Tak! roześmiała się dziewczynka zaraz przyjdzie i kot, spojrzała w stronę poddasza.
Mruczek nie usłyszał w głosie dziadka żadnej groźby i zeszedł w dół.
Idź, nie bój się powiedziała dziewczynka, głaszcząc go po grzbiecie. Kot się uspokoił i zaczął jeść.
Dobra, moi dobrzy, jedziemy do domu rzekł dziadek wystarczy wam tu błądzić. Podniósł szczeniaki i włożył je na wózek.
Żucha pobiegła za nimi. Mruczek stał czujnie.
Kocie, chodźmy, nie bój się, pojedziemy do dziadka do lasu, tam będzie wam dobrze powiedziała dziewczynka, patrząc na kota.
On spojrzał na nią uważnie. Ten głos, ten sposób mówienia przypominały mu właścicielkę, która kiedyś go podniosła z ulicy, małego i przestraszonego, i wniosła do domu.
Dziewczynka delikatnie wzięła kota na ręce i położyła go w dużym koszyku wyłożonym ciepłą chustą. Kot nie sprzeciwił się, zamknął oczy i po raz kolejny uwierzył człowiekowi. Zwierzęta są chyba jedynymi istotami, które potrafią nam wybaczyć wszystko i kochać nas mimo wszystko.

18 godzin temu






