Okno otwarte, zaprasza na nieznane – asfalt kusi i przeraża

1 dzień temu

Kamil otworzył okno i wdrapał się na parapet. Ciemniejący w dole asfalt zarówno kusił, jak i przerażał.

Życie bywa jak kręta leśna ścieżka – nigdy nie wiesz, gdzie cię zaprowadzi i co czai się za najbliższymi drzewami. Kamil Nowak choćby nie przypuszczał, iż najpierw straci, a potem na nowo odnajdzie swoje szczęście.

Nie spieszył się z małżeństwem. Szukał pokrewnej duszy. Gdy zobaczył Kingę w kawiarni, serce mu podskoczyło – to ona. Bez zastanowienia podszedł i przedstawił się. Czytali te same książki, oglądali te same filmy, uwielbiali jeździć na łyżwach, oboje marzyli o dużej, kochającej się rodzinie i dzieciach.

Wszystko potoczyło się zgodnie z marzeniami, tylko dzieci jakoś nie wychodziły. Kinga chodziła po lekarzach, leczyła się, jeździła choćby do świętych miejsc, nie tracąc nadziei. Aż w końcu uwierzyła, iż jest w ciąży. Nie spieszyła się do szpitala, czekała, by się nie pomylić. Dopiero gdy brzuch zaczął rosnąć, poszła do przychodni.

Okazało się, iż to nie upragniona ciąża, a guz. Przyprowadzając Kingę do onkologii, Kamil za każdym razem widział zastygłe spojrzenia pacjentów, jakby nasłuchiwali własnego oddechu. niedługo to samo spojrzenie zauważył u Kingi.

Kamil nie odstępował żony na krok. Najpierw wziął urlop, potem zwolnienie na własną prośbę, w końcu lekarz zlitował się i wypisał mu L4. Ale szef wezwał go i postawił ultimatum: wracasz albo zwolnienie. Kamil podpisał wypowiedzenie.

Dnie spędzał, pielęgnując Kingę. Trzymał ją za rękę, gdy zaczęła się dusić, modlił się gorąco, by Bóg nie rozdzielał ich, zabierając go razem z nią.

Nic nie pomogło. Po trzech miesiącach Kingi nie стало.

Po pogrzebie Kamil wrócił do pustego mieszkania. Szlafrok Kingi od miesiąca wisiał na oparciu krzesła. Kamil wciąż miał nadzieję, iż wstanie i go założy. W przedpokoju stały jej kozaki, wisiała kurtka, którą kupili z przeceny w zeszłym roku. Gdziekolwiek spojrzał, wszystko przypominało mu o Kingi – jedynej, tak przedwcześnie odebranej.

Kamil wtulił się w poduszkę, która wciąż pachniała żoną, i wybuchnął płaczem. Potem poszedł do sklepu i kupił dwie butelki wódki. Rano ledwo wstał z łóżka. Ból, który wieczorem nieco odpuścił, wrócił ze zdwojoną siłą. Wylał niedopitą wódkę do zlewu. Chociaż, co za różnica, co się z nim stanie? Bez Kingi nie chciał żyć.

W dzień jeszcze jakoś udawało się zagłuszyć smutek, ale nocą nie miał gdzie uciec przed rozpaczą. Pewnego razu stał przy oknie i patrzył na nocne miasto. Co go tu jeszcze trzyma? Mieszkanie? Niech się wali. Ani pracy, ani żony, ani dzieci. Kamil otworzył okno i wszedł na parapet. Ciemny asfalt w dole kusił i przerażał. Czwarte piętro – nie tak wysoko. A co jeżeli nie zabije się od razu?

Zadzwonili do drzwi. Przez krótką chwilę Kamil patrzył w dół, potem zszedł z parapetu i poszedł otworzyć. W drzwiach stała sąsiadka.

– Widzę, też bezsenność cię męczy. Wpadłam sprawdzić, czy żyjesz. Jakoś za cicho u ciebie. Skąd ten przeciąg? Okno otwarte? Nie miałeś jakichś głupich pomysłów? – wpatrywała się w niego z niepokojem.

– Wietrzę tylko – odparł spokojnie.

– A, no dobra. Słuchaj, nie rób głupot. Jak wyskoczysz, to już Kingi nigdy nie zobaczysz. Samobójstwo to grzech śmiertelny. Bóg nie pozwoli wam być razem w niebie.

– Wszystko w porządku, ciociu Marysiu.

Ledwo się jej pozbył. Ale ochota na skok z okna minęła. Też słyszał, iż samobójcom nie ma przebaczenia.

Noc spędził, rozmyślając. A rano wrzucił do torby parę rzeczy i zabrał zdjęcie, na którym zostali z Kingą na zawsze. Oszczędności już nie miał, wszystko poszło na leczenie. Wzrok zahaczył o szlafrok na krześle. Kamil odwrócił się i wyszedł. Zamknął mieszkanie i zapukał do sąsiadki.

– Dokąd się wybierasz? – spytała, widząc torbę na jego ramieniu.

– Do matki. Nie mogę tu zostać. Zapiłbym się.

– Słusznie. Na długo? – Sąsiadka zmrużyła oczy.

– Nie wiem. Zajmiecie się mieszkaniem? – Kamil podał jej klucze. – Numer macie, dzwońcie, jak co. Czas na mnie. – Machnął ręką i gwałtownie zszedł po schodach.

Przez chwilę siedział w samochodzie, zbierając myśli. Potem przekręcił kluczyk i wyjechał z podwórka. Na drodze wcisnął gaz do dechy i ruszył przed siebie. Przemknęła mu przez głowę myśl, by puścić kierownicę… Ale wtedy mogliby zginąć niewinni ludzie.

Przejechał dwieście kilometrów jak na skrzydłach, pierwszy raz od miesięcy czując wolność. Rodzinne miasteczko zaskoczyło go wąskimi, błotnistymi uliczkami. Zwykle przyjeżdżał tu latem, gdy zieleń drzew łagodziła krajobraz. Zapomniał, jak wygląda wiosenne błoto w małej prowincji.

I oto dom. Kamil zatrzymał samochód przed ogródkiem i wysiadł. Zardzewiałe zawiasy furtki zajęczały. Na ganek wybiegła matka, przyjrzała się nieoczekiwanemu gościowi, klasnęła w dłonie i rzuciła mu się na szyję.

– Synku, Kamilku! Jak to? choćby nie dałeś znać. Sam jesteś?

Przytulił ją, wdychając znajomy zapach. Serce wypełniło mu się ciepłem. Myślał, iż już nie ma w nim łez, wszystkie wylał na pogrzebie, a tu znów poczuł wilgoć w oczach.

Gadali bez końca, dzieląc się nowinami. Matka ubolewała nad śmiercią Kingi, współczuła synowi, starała się go pocieszyć, rozpieszczać domowym jedzeniem.

– Dobrze, iż przyjechałeś. Dom to najlepsze lekarstwo. Co tam samemu robić? Pamiętasz, jak biegałeś ze szkoły…

Ukołysany jej głosem Kamil się uspokoił. Ten dom nie był związany z Kingą, wspomnienia o niej tu nie ciążyły.

Wieczorem zauważył światło w oknie sąsiedniego domu.

– Mamo, a kto tam mieszka? Przecież ciocia HKiedy wszedł do środka, zobaczył nie tylko dawną miłość, ale też dwoje dzieci, których obecność nagle napełniła pustkę w jego sercu – życie, choć bolesne, wciąż potrafiło zaskakiwać nowymi rozdziałami.

Idź do oryginalnego materiału