Odmówiłam przewieźć sadzonki buraków do teściowej swoim nowym samochodem i stałam się złą synową

5 dni temu

Jadwiga, czemu tak się zachowujesz, jakbyś nie była naszą? To tylko pomidory, nie gryzą się, Marek stał przy otwartych drzwiczkach nowego, błyszczącego w wiosenne słońce crossovera i z wyrzutem uśmiechu wyglądał, jakby przyznał się do drobnego przewinienia.

Jadwiga westchnęła głęboko, przejeżdżając dłoń po idealnie gładkiej, wciąż pachnącej fabrycznym nowym skórzanym kierownicą. Ten samochód był jej snem od trzech lat. Odkładała premie, rezygnowała z drogich wakacji, nosiła stare płaszcze, by w końcu kupić tę maszynę. Nie na raty, nie z pomocą męża, a własnymi siłami. Wnętrze jasny beż, prawie mleczny. Jadwiga wiedziała, iż to niepraktyczne, ale pragnęła tej czystości i luksusu. I już po czterech dniach od zakupu stanęła przed dylematem: musiała przewieźć rozsadę matki swojego męża na wieś.

Marek próbowała mówić spokojnie, chociaż w środku płonęło spójrz na wnętrze. Jest beżowe. A rozsadę twojej mamy to ziemia, woda i stare kartony po kefirze, które zawsze przeciekają. Nie zawiozę tego.

Będziemy ostrożni! błagał mąż. Mama wszystko pięknie zapakowała. Położymy gazety pod spód, włożymy do bagażnika. Nie zamawiamy ciężarówki dla dziesięciu pudełek, co? Ona się obrazi. Znasz już Stanisławę, dla niej te pomidory są jak własne dzieci. Od lutego nad nimi dyryguje.

Jadwiga wysiadła z samochodu i zamknęła drzwi, starając się nie potrącić ich zbyt mocno. Słońce odbijało się w białym blacie maski.

Dziesięć pudełek? zapytała. W zeszły weekend mówiłeś o parze kartonów. Skąd ta dziesiątka?

No tam są papryki, bakłażany, jakieś petunie, chyba. Jadwigo, proszę. Mój samochód ma problem z generatorem, wiesz, w serwisie. A sezon w pełni, mama panikuje, mówi, iż rozsadę rośnie, rozciąga. jeżeli nie dowieziemy dziś, będzie skandal na miesiąc.

Skandal będzie, jeżeli zabrudzę nowy samochód odcięła Jadwiga. Wezwij taksówkę. Transportowy albo po prostu duży vana. Zapłacę.

Nie rozumiesz zniżył głos Marek, spoglądając na okna drugiego piętra, gdzie mieszkała jego matka. Ona nie powierzy rozsadę taksówkarzowi. Powie, iż on po drodze wszystko potrze i zniszczy. Potrzebuje nas. Z miłością, rozumiesz?

Jadwiga spojrzała na męża. Miał trzydzieści osiem lat, ale przed nią stał jak zawstydzony szkolny chłopiec, który bał się gniewu matki bardziej niż wojny nuklearnej.

Dobrze poddała się, czując, jak popełnia błąd. Ale pod jednym warunkiem: wszystko wkładamy wyłącznie do bagażnika. Do wnętrza niech nie wstanie żaden garnek. Każde pudełko sprawdzam, by dno było suche. Rozumiesz?

Rozumiem! Oczywiście! Jesteś najlepsza! Marek pocałował ją w policzek i pobiegł w stronę podjazdu. Już, gwałtownie zniżymy!

Jadwiga czekała przy aucie, serce przyspieszało. Znała Stanisławę od siedmiu lat. Ta kobieta była żywiołem z dobrymi intencjami. Mogła nakarmić tłuste bułeczki, zawiązać kolczasty sweter i obrazić się, gdy go nie noszono, a jej działka była jej świętym sanktuarium.

Po dziesięciu minutach drzwi podjazdu rozwarły się. Najpierw pojawił się Marek, cofając się i trzymając ogromny, spuchnięty od wilgoci karton po bananach. Z kartonu wystawały długie, krzywe łodygi pomidorów, związane szmatkami. Następnie wkroczyła Stanisława, niosąc dwa plastikowe wiadra, w których też wyrastała zieleń.

Ostrożnie, Olek, nie pochylaj! rozkazała teściowa. To Serce byka, nowe odmiany! Jadwinko, witaj, kochana! Otwórz bagażnik, widzisz, iż mąż ma zajęte ręce!

Jadwiga nacisnęła przycisk w breloku. Pokrywa bagażnika powoli podniosła się.

Stanisławo, dzień dobry. Co to? wskazała na pudełko. Dno mokre.

Co mokre, wymyślasz! odrzuciła teściowa, stawiając wiadra prosto na asfalt. Rano trochę podlałam, żeby w drodze nie wyschły. Jutro gorąco będzie!

Marek z trudem wsunął karton do bagażnika. Jadwiga zobaczyła, jak ciemna plama wilgoci natychmiast rozlewa się po nowym, puszystym dywaniku, który kupiła specjalnie, by chronić tapicerkę.

Stop! krzyknęła. Marek, wyciągnij!

Co się stało? Stanisława zamarła z pudełkiem w ręku.

To leci! Mówiłam: suche dno! Marek, tam brud! Ziemia z wodą!

No cóż, to tylko kropla ziewnęła teściowa. To ziemia, nie smar. Wyschnie i wytrzesz. Samochód jest po to, by przewozić, nie żeby wycierać drobinki. My mieliśmy Fiata 126p, przewoziliśmy w nim obornik, ziemniaki i nic.

To nie Fiat, Jadwiga trzymała się. I nie będę tu przewozić obornika. Marek, wyciągnij. Musimy położyć folię. Mamy folię?

Jaka folia? zapytał Marek. Myślałem, gazety

Gazety zmokną w minutę! Potrzebna jest gruba folia lub taśma!

Nie mam żadnej folii westchnęła Stanisława. Wszystko położyłam w szklarni. Jadwigo, nie kaprysuj. Położymy starannie, nic nie wycieknie, to tylko z boku kapie.

W tym momencie wyszła sąsiadka Stanisławy, babcia Waleria, z małym pieskiem.

O, Stanisławo! Na folwark jedziesz? rechotała. A to twoja synowa? Kupuje auto? Bogata…

Tak, Walerio, jedziemy krzyknęła Stanisława, by wszyscy usłyszeli. Auto nowe, ale po co? Targujemy się, jak na bazarze. Synowa boi się pomidorów w bagażniku położyć.

Jadwiga poczuła, jak rumień wypełnia twarz. To klasyczna taktyka teściowej: przyciągnąć tłum i upokorzyć.

Marek, idź do sklepu. Za rogiem jest budowlanka. Kup rolkę grubej folii wymamrotała Jadwiga między zębami.

Po co wydawać pieniądze? protestowała teściowa. Mam starą zasłonę kąpielową, zaraz przyniosę.

Stanisława poszła po zasłonę, a Marek nerwowo przeskakiwał z nogi na nogę.

Jadwiko, poczekaj. Najpierw połóżmy i jedźmy. To ma trwać czterdzieści minut.

Marek, widzisz, ile jest pudeł? Jadwiga skinęła w stronę podjazdu, gdzie stała jeszcze cała bateria kartonów, słoików i opakowań. Nie wleci to wszystko do bagażnika. choćby jeżeli przygnieciemy nogami.

Weźmiemy część do wnętrza. Na tylnym siedzeniu. Na pięty położymy.

Nie. Powiedziałam nie. Wewnątrz beżowy dywanik.

Stanisława wróciła z brudno-żółtą, lepka w dotyku zasłoną prysznicową.

Oto! Trwała sprawa! Marek, rozłóż.

Zasłoną wyłożyli bagażnik. Rozpoczęła się załadunek. Kartony były różne, krzywe, z mokrego kartonu. Jadwiga stała się jak sokół, czuwając nad każdym ruchem. Do bagażnika wciągnęło się pięć pudeł. Reszta, wiadra, łopaty owinięte szmatami i wielki worek ze sprawami teściowej, nie mieściła się.

To wszystko, wytrzećła Stanisława pot ze czoła, zostawiając brudną smugę. Reszta do wnętrza. Marek, otwórz tylną klapę.

Nie wolno do wnętrza, stanowczo odrzekła Jadwiga, zamykając tylną drzwi.

Jak to nie wolno? teściowa zaparła ręce w biodrach. Gdzie to położę? Na głowie? Czy mam to rzucić? Trzy miesiące te papryki hodowałam! Wiesz, ile nasion kosztuje?

Proponowałam wezwać taksówkę. Ciężarówkę. Wszystko się zmieści.

Zwariowałaś! wyryła Stanisława. Taksówki drogie! Poza tym, tłumaczyłam: nieznajomy nie będzie dbał. Jego zadanie to przewieźć i wyrzucić. A tu każde roślinki są kruche. Jadwigo, nie kombinuj. Otwórz auto. Ja włożę do nogi, będę trzymać rękami całą drogę.

Mamo, wtrącił Marek. Jadwiga naprawdę prosiła Wnętrze jasne

A ty tam też?! wróciła się teściowa do syna. Kusiciel! Nie szanujesz matki? Wychowałam cię, nie spała nocą, a teraz chronisz auto? Do diabła wasze auto!

Wzięła jeden z kartonów, pochodzący z soku jabłkowego, rozcięty wzdłuż, pełen czarnej, tłustej ziemi. Rzuciła go na siebie, chcąc pokazać determinację, ale mokry karton nie wytrzymał. Dno po prostu odpadło.

Łup! Czarna, mokra ziemia, zmieszana z korzeniami rozsad, z charakterystycznym chrupiącym dźwiękiem runęła na białe trampki Marka i rozlała się po progu otwartych drzwi kierowcy. Brudne okruchy posypały szare spodnie Jadwigi.

Zawisła dźwięczna cisza.

Jadwiga powoli spojrzała na spodnie, potem na próg, a na koniec na teściową.

Ojej wymamrotała Stanisława. No i proszę, zrobiliśmy mamę! To przez wasze nerwy! Gdyby od razu otworzyłaś, nic się nie stało!

Wszystko wyszeptała Jadwiga.

Obwąchała auto, usiadła za kierownicą i uruchomiła silnik.

Jadwiga? Marek patrzył na nią, stojąc po kostki w ziemi. Gdzie jedziesz?

Do myjni odpowiedziała przez otwarte okno. Wy wezwijcie taksówkę. albo ciężarówkę, albo helikopter. Mnie to nie obchodzi. Rozsadę nie zawiozę.

Zostawisz nas z rzeczami? Stanisława wydała się zgnębiona. Jakże masz sumienia! Marek, powiedz jej!

Jadwigo, poczekaj! Marek chwycił za uchwyt drzwi. Nie można tak! Posprzątam, wytrę

Zdejmij rękę, Marek lodowaty głos Jadwigi. Ostrzegałam. Proponowałam zapłacić za dostawę. Odmówiłeś. Teraz rozwiążcie to sami.

Udała biegu i odjechała, pozostawiając męża i teściową pośród stosu kartonów, wiader i rozsypanej ziemi. W lustrze wstecznym widziała, jak Stanisława macha rękami i krzyczy, a Marek przygnębiony opuszcza ramiona.

Jadwiga jechąc, czuła drżące dłonie na kierownicy. Przerażała ją wstyd i gniew. Od dziecka uczono ją być dobrą córeczką, szanować starszych, pomagać rodzinie. Cichy dom lepszy od głośnej kłótni mawiała matka. Teraz, patrząc na plamę ziemi przy progu swego marzenia, poczuła gniew czysty, prawie oczyszczający. Dlaczego moje nie nic nie znaczy? Dlaczego mój trud zostaje zniżony dla kaprysu? Taksówka naprawdę rozwiązałaby problem. To nie kwestia życia i śmierci, tylko rozsad.

Wjechała na myjnię. Myjka, młody chłopak, z litością jęknął, widząc brud.

Ogrodnicy? zapytał ze zrozumieniem.

Prawie, westchnęła Jadwiga.

Podczas mycia telefon wibrował od połączeń. Dzwonił Marek. Dzwoniła teściowa. Jadwiga wyciszyła dzwonek.

Po powrocie do domu nalała sobie herbaty i usiadła przy oknie. Marek nie wrócił cztery godziny. Wyobrażała sobie, jak oni na podwórku zbierają ziemię, wołają taksówkę, a Stanisława przez całą drogę wygina syna za nieudany wybór żony.

Marek wrócił późnym wieczorem. Był brudny, zmęczony, pachnący ziemią. Cicho podszedł do kuchni, nalał wody i wypił łyk.

No i? zapytał, nie patrząc. Mama płakała. Ciśnienie podskoczyło, musiała brać kolokazol.

A taksówkę wzięliście? zapytała spokojnie Jadwiga.

Wzięli. Transportowy. Po dwudziestu minutach przyjechał, wszystko załadowali, dowiózł bez problemu.

Widzisz. NiktOstatnio, gdy w świetle księżycowego zwierciadła w samochodu odbijała się cicha melodia zapomnianych przygód, Jadwiga uśmiechnęła się do siebie, wiedząc, iż granice, które wyznaczyła, stały się nową mapą jej własnego, niekończącego się snu.

Idź do oryginalnego materiału