Obca Wiejska Posiadłość: Sekrety i Urok Zagranicznych Posiadłości Wiejskich

1 dzień temu

**Zapomniany Sad**

Rok temu Kowalscy kupili domek letniskowy. Po przekroczeniu pięćdziesiątki, Marek poczuł silną potrzebę posiadania drugiego domu. Wspomnienia z dzieciństwa na wsi wracały rodzinny dom, ogródek warzywny.

Niewielki domek, choć skromny, był dobrze utrzymany. Marek przemalował drewnianą chatę, naprawił płot i wymienił furtkę.

Ziemi starczyło na kartofle i trochę warzyw, ale sad pozostawiał wiele do życzenia: kilka drzew, żadnych krzewów oprócz malin.

Nie martw się, kochanie, wszystko powoli uzupełnimy powiedział Marek, zabierając się do pracy.

Ewa krzątała się między grządkami, przytakując pomysłom męża.

Z jednej strony sąsiedzi byli mili, choć rzadko przyjeżdżali, dbali o swoją działkę. Ale po drugiej stronie kompletne zaniedbanie. Pochylony płot, wszystko zarastało wysoką trawą.

Ta trawa stała się zmorą Kowalskich przez całe lato.

Marku, to nie do zniesienia, ta trawa zarasta nasz ogród, jakby chciała wszystko pochłonąć narzekała Ewa.

Marek chwytał wtedy motykę i zaciekle walczył z chwastami. Ale one wydawały się niewyczerpane, wciąż odrastały.

Ewo, zobacz, ich grusze będą w tym roku dobre mówił Marek, spoglądając na zarośnięty sad sąsiadów.

A ta morela jest wyjątkowa dodała Ewa, wskazując drzewo, które zapowiadało obfity plon. Niektóre gałęzie sięgały choćby ich ogrodu.

Chciałbym choć raz zobaczyć tych właścicieli westchnął Marek. Może przyjadą chociaż po zbiorach.

Wiosną Marek nie wytrzymał i podlał drzewa sąsiadów wężem szkoda było patrzeć, jak cierpią od suszy.

Ale teraz ta nieubłagana trawa nie dała im spokoju.

Mogliby chociaż raz w lato skosić jęknęła Ewa.

Gdy przyjechali następnym razem, oczom Kowalskich ukazał się widok moreli. W tej okolicy nie było w tym nic dziwnego, wielu je uprawiało, ale na zaniedbanej działce?

Nie, wykoszę ich trawę zdecydował Marek. Nie mogę patrzeć, jak to miejsce dusi się w chwastach.

Zobacz, Marku powiedziała Ewa, wskazując gałęzie uginające się pod ciężarem owoców.

Marek przyniósł drabinkę. Zbierzmy przynajmniej te, zanim zgniją. Nikt się tu nie pojawia.

To cudze ostrzegła Ewa.

I tak by się zmarnowały odparł, zrywając najdojrzalsze owoce.

To chodźmy zbierać maliny dla wnuków zaproponowała Ewa. Skosiłeś trawę, to uczciwa wymiana za pracę.

Wygląda na to, iż moglibyśmy zebrać wszystko. Nikt się tym miejscem nie interesuje, stoi jak sierota przy naszej działce.

Podczas przerwy w pracy Marek dołączył do rozmowy kolegów. Kierowcy wymieniali się życiowymi opowieściami.

Ktoś mi się wpycha do ogrodu, gdy tylko odwrócę się plecami. Dwa razy już otrząsali moje drzewa narzekał Zenon Nowak, który szykował się do emerytury.

Marek poczuł, jak spływa mu po plecach zimny pot. Przypomniał sobie, jak niedawno zrywał morele z żoną, a gruszki też zapowiadały się obficie.

Gdzie masz tę działkę? spytał niepewnie, bojąc się odpowiedzi.

W ogrodach działkowych pod Łowiczem.

A… Marek westchnął. Nasza jest wyżej.

U was wszystko dojrzewa szybciej przyznał Zenon. U nas później, ale i tak przychodzą i kradną. choćby wykopali kilka ziemniaków. Już myślę o pułapce.

Pułapka to kłopoty ostrzegł jeden z mężczyzn. Skończysz w więzieniu.

A kradzież jest dozwolona? oburzył się Zenon.

Wracając do domu, Marek przeżywał wspomnienia tamtego dnia, gdy zbierali u sąsiadów. choćby jeżeli to nie była działka kolegi, gryzły go wyrzuty sumienia.

W dzieciństwie było inaczej. Biegał po cudzych ogrodach, ale tylko dla zabawy, dwa, trzy razy.

Tu jednak chodziło o sąsiadów, których część plonu zabrali. A teraz patrzyli na gruszki.

Oczywiście, Marek posadził młode drzewka, które w końcu urosną. Ale ta morela sąsiadów… szkoda było ją marnować.

Nikt nie przyjedzie uspokajała Ewa. Skoro nie byli cały rok, to teraz też nie przyjdą.

Ale czuję się jak złodziej męczył się Marek.

Mam wyrzucić morele? spytała żona. adekwatnie już połowę dałam dzieciom dodała, szukając usprawiedliwienia.

Zostaw, już za późno.

Tak Kowalscy spędzili lato, pielęgnując sąsiednią działkę, walcząc z chwastami. Obserwowali gruszki, czekając na prawowitych właścicieli.

Ale gdy ostatecznie owoce spadły na ziemię, Ewa zebrała kilka w fartuch.

Jesienią, uporządkowawszy swoją działkę, spojrzeli po raz ostatni na tę obok. choćby płot wyglądał żałośnie, jakby prosił o wyprostowanie pochylonych desek.

Przy furtce leżały resztki po prowizorycznej budowli zgniłe drewno, potłuczone szkło, strzępy materiału… Ale choćby wśród tych śmieci próbowały wyrosnąć późne kwiaty.

Zimą Marek wspominał letnie dni z lekką nostalgią.

Gdy wiosną pojawiły się pierwsze źdźbła trawy, Kowalscy przyjechali znów.

Myślisz, iż w tym roku właściciele wrócą? spytała Ewa o zaniedbaną działkę.

Marek westchnął. Biedny sad, jakie marnotrawstwo…

Gdy przyszła pora przekopania ogrodu, Marek wynajął traktor.

Nie mógł oderwać wzroku od sąsiedniego kawałka ziemi. Razem z Ewą usunęli wysokie chwasty, ale trzeba by było i to przekopać…

Słuchaj, stary, a może przeoramy też tamto? Zapłacę zaproponował Marek.

Marku, co ty wyrabiasz? spytała Ewa. To cudze.

Nie mogę patrzeć na tę dzicz…

I co, będziemy w nieskończoność zajmować się cudzą własnością? zapytała rozsądnie.

Poczekaj, po obiedzie pójdziemy do zarządu ogrodów. Dowiemy się, do kogo należy ta ziemia. Te chwasty mnie męczą, ten zaniedbany sad…

W zarządzie kobieta w okularach przeglądała księgę pełną notatek. Jaki to

Idź do oryginalnego materiału