Do naszej redakcyjnej galerii wyjątkowych lubonian zaprosiliśmy Pana Dariusza Głowackiego – artystę, prawdopodobnie znanego już wielu mieszkańcom Lubonia jako twórca, znawca i popularyzator sztuki.
Dariusz Głowacki jest absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu, obronił pracę doktorską na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu na Wydziale Malarstwa. Zajmuje się malarstwem, rysunkiem, tworzeniem obiektów w przestrzeni, pisze i publikuje teksty o kulturze i sztuce. Działa jako kurator wystaw, uczestniczy w sesjach naukowych, panelach dyskusyjnych i kongresach. Prowadzi także wykłady o sztuce i szeroko pojmowanej kulturze wizualnej, m.in. w ramach cyklu „Wokół sztuki” w Lubońskim Ośrodku Kultury. Od 28 marca do 31 maja tego roku można było oglądać jego prace na wystawie pt. „Patrząc – widząc” w Muzeum Historii Przemysłu w Opatówku.
Świat współczesny hołduje nowoczesnym technologiom, w których coraz mniej człowieka, a więcej sztucznej inteligencji. Coraz więcej tego, co cyfrowe, wirtualne, a mniej dzieł stworzonych ludzką ręką. Na szczęście są wśród nas artyści, których prace skłaniają do refleksji, pozwalają nam zatrzymać się na chwilę w pędzie czy po prostu zachwycić pięknem. Rozmowa z Panem dr. Dariuszem Głowackim może być taką chwilą refleksji nad sztuką i jej znaczeniem dla nas i dla świata.
„Gazeta Lubońska”: W jednym z wywiadów wspomniał Pan Jerzego Nowosielskiego jako tego, który wskazuje na istotną obecność zwierząt w malarstwie, czy wskazałby Pan innych twórców, którzy Pana inspirowali/inspirują, uznaje ich Pan za ważnych w swej artystycznej edukacji?
– Moja odpowiedź będzie w tym przypadku nieco pokrętna. I zamiast słowa „inspiracja” użyję tutaj wyrazu „zdumienie”. Sztuką (nie mam wątpliwości, iż to sztuka), która taki stan wywołuje, jest dla mnie m.in. paleolityczne malarstwo z jaskiń w Chauvet we Francji i Sulawesi w Indonezji. Znajdują się tam fenomenalnie namalowane konie, lwy, bawoły Anoa i świnie. Najstarsze przedstawienia tych zwierząt mogą mieć choćby 50 tys. lat, a wyglądają jak wykonane przez uzdolnionego plastycznie człowieka współczesnego. Ich regularne kształty, światłocień i ślady poszukiwań adekwatnej formy są całkowicie zaskakujące.
Te wizerunki tworzył człowiek, który miał świadomość, iż jest częścią natury, a zarazem jest poza nią, jest jej obserwatorem, który może obrazować otaczający go świat. Tym samym był to akt poznawczy i stworzenie metajęzyka wobec rzeczywistości, był to moment powołania do istnienia fenomenu sztuki. Bez wątpienia to właśnie bezimienni twórcy z zamierzchłych czasów są dla mnie jedną z największych inspiracji dla mojej przygody z malarstwem, nie tylko z obrazami odwołującymi się do wizerunków zwierząt.
W Pana obrazach wiele jest fragmentów rzeczywistości – zwierzęta, kwiaty, okna, przedmioty codzienne – co Pana zdaniem może powiedzieć dzieło sztuki o świecie, czyli co wnosi do naszego odbioru rzeczywistości jej artystyczne przetworzenie?
– Dzieło sztuki jest w większości przypadków efektem bardzo osobistego spotkania z rzeczywistością, śladem bezpośredniego doświadczenia i emocji oraz wysiłków i prób przekazania ich w materialnej formie. Siłą sztuki jest bezpośredniość i zindywidualizowanie tego przekazu. Otaczająca nas rzeczywistość, mimo swojego bogactwa, poddawana jest nieustannym wysiłkom zmierzającym do jej uproszczenia. Doskonale ilustruje to świat mediów z gotowymi odpowiedziami, bańkami informacyjnymi, standaryzacją postaw i oczekiwań. Na takim tle artystyczne przetworzenie rzeczywistości jest wyzwaniem i zarazem uzupełnieniem opowieści o świecie. Kiedy patrzę na obraz, spotykam się z osobistym, samodzielnym widzeniem, podejmuję tym samym swego rodzaju dialog ze stojącym za obrazem człowiekiem. Wzbogaca to moje widzenie świata o emocjonalne i intelektualne przeżycia.
Przez kilka lat malował Pan obrazy nawiązujące do panteonu grecko-rzymskich bóstw i bohaterów. Czy czuje się Pan kontynuatorem starożytnych artystów, którzy w idei mimesis zawarli postulat sztuki naśladującej rzeczywistość? Ile w tym antycznym naśladownictwie jest wolności dla artysty?
– Cykl „Ćwiczenia grecko-rzymskie” był przede wszystkim formą malarskiego dialogu z rzeźbiarskimi wyobrażeniami postaci z mitologii i kultury antycznej basenu Morza Śródziemnego. Bardziej jednak niż mimetyzm, charakterystyczny dla antyku, interesowała mnie jednak żywotność i uniwersalność wyobrażeń ikonicznych dla tego okresu i ich przejawy od starożytności do czasu zaniku klasycznych przedstawień na przełomie XIX i XX wieku. Bardzo frapuje mnie ponadczasowość kodów kulturowych i ich moc. W XXI wieku herosi, boginie i bogowie przeniknęli do współczesności w nieco innej postaci. Najczęściej ukrywają się pod postaciami gwiazd sportu, muzyki lub komiksowych i filmowych bohaterów.
Odwoływanie się do antycznych przedstawień nie wydaje mi się być ograniczeniem wolności artysty. Daje za to szansę kontynuacji idei i powodów, które za nimi stoją. W mniejszym lub większym stopniu cała współczesna kultura, posługując się nieco innymi środkami, spłaca dług zaciągnięty w przeszłości. Niemniej osobiście czuję się przede wszystkim twórcą współczesnym i mam w zasadzie pewność, iż zmieniają się tylko sposoby i metody opowieści o świecie, istota pozostaje w gruncie rzeczy niezmienna.
Maluje Pan także martwe natury. To taki mylący w języku polskim termin, bo zawiera w sobie sprzeczność – natura kojarzy się raczej z życiem. Chyba lepszym określeniem byłoby holenderskie „ciche, nieruchome życie”. W malowanych przez Pana kompozycjach jest wiele życia, kolorów i piękna codzienności. Czym jest dla Pana temat obrazu, kolor czy też jego kompozycja?
– Kolor, kompozycja, rytm, w pewnej mierze temat to fundamenty i zarazem to, co jest finalnym efektem i istotą malarstwa, kiedy patrzymy na nie z punktu widzenia „technē”. Bez nich nie uda się stworzyć obrazu. Ma on jednak siłę tylko wtedy, gdy zawiera w sobie wymiar emocjonalny, kreatywny i czasami koncepcyjny. jeżeli nas zaskakuje, ciekawi, wzrusza i powoduje zatrzymanie choć na chwilę, to znaczy, iż mamy do czynienia z dziełem sztuki. Mówiąc nieco górnolotnie, sztuka jest wtedy, gdy poprzez widzialne uda się dostrzec to, co nieuchwytne.
Jak określiłby Pan kondycję współczesnego artysty wobec wielości dostępnych środków – czy wielość technik artystycznego wyrazu daje wolność czy przytłacza?
– Nadmiar środków i możliwości może być obciążeniem. Pojęcie inflacji da się zastosować także w odniesieniu do świata sztuki. w tej chwili stoimy przed wyzwaniami, które niesie ze sobą AI i produkowane przez nią masowo obrazy i filmy. Przy czym nie sądzę, żeby były one zagrożeniem dla samej sztuki, są one raczej zagrożeniem dla odbiorcy. Łatwość tworzenia i percepcji nie sprzyja pogłębionym poszukiwaniom i refleksji.
Z kilku powodów najbliższe jest mi malarstwo olejne. Po pierwsze, zmusza ono do swoistego dialogu z obrazem, odpowiedzi na to, co się dzieje na płótnie, akceptacji lub eliminacji popełnianych błędów. Malarstwo olejne wymaga także dużego skupienia i jest to przeżycie jedyne w swoim rodzaju, nieco porównywalne do aktywnego i bacznego słuchania muzyki. Po trzecie, farby olejne i tworzone za ich pomocą obrazy ulegają przeobrażeniom w czasie. Światło i procesy chemiczne powodują zmianę intensywności kolorów, ich przenikanie się. To wszystko składa się na niezwykłość malarstwa olejnego.
Oprócz twórczości zajmuje się Pan także popularyzowaniem historii sztuki w formie cyklicznych wykładów w Lubońskim Ośrodku Kultury. Jaki jest odbiór tych wykładów – czy sztuką można jeszcze zachwycić współczesnego człowieka, który jest tak bardzo przebodźcowany wielością obrazów i komunikatów docierających do nas zewsząd? Czy myślał Pan o wydaniu książkowym tych wykładów, mogłyby wtedy dotrzeć do tych, którzy zabiegani, zapracowani nie mają czasu uczestniczyć w wykładach?
– Bardzo mnie cieszy odbiór i uczestnictwo w wykładach „Wokół sztuki”. W zależności od grup spotyka się na nich kilkanaście, czasami kilkadziesiąt osób. Z założenia pokazujemy na nich przykłady dzieł i opowiadamy o sztuce nieco spoza głównego, spopularyzowanego przez historię sztuki nurtu. Z jakichś tajemniczych powodów ludzie przychodzą, patrzą i słuchają. Jest to pewnym świadectwem siły sztuki w świecie nadmiaru bodźców, obrazów i komunikatów. Być może sztuka jest jedną z ostoi, gdzie nie dominują opisane przez Jeana Baudrillarda symulakry i kiepskie imitacje rzeczywistości.
Nigdy nie myślałem o wydaniu książkowym wykładów. Po części wynika to z ich nieco interaktywnego charakteru, pojawiające się pytania i dygresje mają swoją dynamikę. Te żywe reakcje są, prawdę mówiąc, najcenniejsze i najciekawsze. Nie wiem, na ile dałoby się utrzymać uwagę czytelnika nad zapisanym, bardziej surowym tekstem. Jednakże napisałem kiedyś, nieco „do szuflady”, dłuższe opracowanie na temat sensu i trwania sztuki pod tytułem „Możemy wyobrazić sobie świat bez sztuki… i ?”. Być może spróbuję kiedyś znaleźć wydawcę dla tego materiału.
31 maja skończyła się wystawa Pana prac w Muzeum Historii Przemysłu w Opatówku. Kiedy możemy spodziewać się podobnej w Luboniu?
– Kłopot z pokazaniem obrazów w Luboniu polega na braku przestrzeni wystawienniczych w naszym mieście (na ostatniej wystawie do dyspozycji miałem około 300 m²). W przypadku wypożyczania obrazów z rąk prywatnych dochodzą do tego jeszcze zagadnienia techniczne związane z monitoringiem, ubezpieczeniami itd., ale rzecz jest warta przemyślenia.
Dziękuję za rozmowę.
Aleksandra Radziszewska




