Nowy właściciel działki — Będziemy mieszkać na twojej działce przez całe lato — ogłosił brat.

3 dni temu

15 sierpnia 2024

Mieszkać w twoim domu nad jeziorem przez całe wakacje tak ogłosił mój brat, kiedy przywiózł walizki pod nasz domek w Mazurach.

Zanim jednak zdążyłem przywitać go serdecznie, poczułem, iż moja cierpliwość została poddana ciężkiej próbie. Dość tych nieproszeni goście, czas ich pożegnać pomyślałem, chwytając się za klucz do bramy.

Gdy wyciągałem doniczki z bagażnika, ogarnęło mnie to znajome poczucie spokoju: mój mały zielony zakątek, sześć arów ciszy i porządku. ale coś było nie tak. Zza płotu roznosił się hałas disco polo, a przy furtce Zamarłem. Zamek był wyłamany, a drzwi trzasnęły w otwartą przestrzeń, jakby ktoś wyrwał je z mięsem.

Co to ma być? jęknąłem, popychając furtkę.

Widok, który się przede mną rozpostarł, bardziej przypominał scenę z horroru dla ogrodników. Na hamaku leżała Zdzisława, żona mojego brata i samozwańcza królowa leżaków. W jednej ręce trzymała kieliszek różowego wina, w drugiej telefon. Na niej była moja ulubiona piżama flanelowa, którą dostałem od kolegi z okazji czterdziestu pięciu urodzin. Obok, na moim grillu, coś szeleściło i dymiło.

Krzysiek! mój głos rozbrzmiał tak, iż z najbliższego jabłoniowego sadu spadły kwiaty.

Brat wyskoczył z domu, trzymając w dłoniach sekatory ogrodowe. Jego koszulka z napisem Kiełbasa i piwo dopasowywała się zdradliwie do brzucha.

O, Zosiu! rozpromieniał się uśmiechem, jakby to było zupełnie normalne, iż łamie się czyjś dom. Przyszliśmy Mieliśmy zrobić niespodziankę.

Złamałeś zamek? powoli odłożyłem doniczki na ziemię.

No właśnie, od razu podrapał się Krzysiek za uchem. Sam się rozpadł.

Z krzaków wyleciało coś w pomarańczowych szortach.

Ciociu Zosiu! Macie może siatkę? Wieczorem będziemy łapać jaszczurki!

Spojrzałem dokładniej. To był Wiktor, najstarszy z moich siostrzeńców. A może to był Janek? Szczerze, mylę ich często.

Złamaliście mój dom? każde słowo wymawiałem osobno, jak na kursie zarządzania gniewem.

O, Zosiu, przyjechałaś! w końcu Zdzisława zerwała się z hamaka.

Jej piżama rozsuła się, odsłaniając opalone nogi.

A my tu bez ciebie postanowiliśmy tchnąć życie w to miejsce!

Zosiu, jesteś w mojej piżamie syknąłem przez zaciśnięte zęby.

A on jest taki mięciutki! pogłaskała kołnierzyk, jakby to była futrzana kurtka. Dlaczego on zwisa? Piżamę trzeba nosić!

Z głębi domu, przez otwarte okna, dobiegł huk i wrzask.

Moje książki Agathy Christie się rozpadają?! natychmiast rozpoznałem ten dźwięk.

Moja kolekcja powieści, którą trzymałem na podwórku, spadła z półek.

Dzieci się bawiły wymamrotał Krzysiek. Zbudowały z nich fortecę. Symbolicznie, tak na marginesie.

Symbolicznie? uniosłem brew. A wiesz, co jest równie symboliczne? To, iż prosiłem, żeby nie przyjeżdżali na domek bez mnie. Zwłaszcza po tym, jak ostatnim razem spłonęła moja altana!

Świeczka sama spadła, mieliśmy romantyczny wieczór! odparł Krzysiek. To był w zeszłym roku. Dorosliśmy się!

Tak, tak skinęła Zdzisława. Teraz interesuję się psychologią. I wiesz, co widzę? Twoje problemy z bratem to echo dziecięcych ran!

Zamknąłem oczy i policzyłem do dziesięciu. Nic nie pomogło. Doszedłem do dwudziestu.

Zbierajcie rzeczy i jedźcie powiedziałem tak spokojnie, jak potrafi człowiek wściekły. Teraz.

Ale dopiero co przyjechaliśmy! wykrzyknął Krzysiek. I mięso

Zostawcie mięso i odjeżdżajcie odwróciłem się i ruszyłem do samochodu. I sprawdźcie, czy nie zabraliście przypadkowo moich srebrnych widelców.

To nasze widelce! krzyczał Krzysiek za mną. Metal choćby nie jest prawdziwy!

Wsiadłem do samochodu, uruchomiłem silnik. Ręce drżały od złości.

***

Wypędziwszy niechcianych gości, nalałem sobie mocną herbatę z czekoladą i pozwoliłem łzom spłynąć. Siedem lat harcowałem z kieszeniami, odkładając każdy grosz, by w końcu kupić wymarzoną działkę. Posadziłem tutaj hortensje, piłem kawę z rodzinnego zestawu, grzebałem w grządkach. To było moje miejsce, nie nasze z Wiktorem, nie familijne. Moje. Kropka.

Nagle zadzwoniła mama.

Aniu, córeczko rozbrzmiał głos Galiny Iwonki, profesorki mediacji i mamusi z doktoratem dla dobra dzieci. Dlaczego kłócisz się z bratem?

Westchnąłem głęboko.

Mamo, oni zepsuli mój dom.

Może zamek po prostu źle się zamykał.

Mamo wstrzymałem chęć uderzenia się w stół zamek był kompletnie zerwany.

Kochanie, brat to twój brat w jej głosie zabrzmiało złośliwe zrozumienie. On ma ciężkie życie, a ty? To przecież Krzysiek, jedyny przyjaciel na świecie!

jeżeli on jest przyjacielem, to jestem ateistą mruknąłem. Zniszczyli wszystko: Zdzisława w mojej piżamie, dzieci w moich książkach, jakby nie mieli w domu konstrukcji.

No, dzieci są małe, zawsze szaleją.

Mają dwanaście lat, to małe barbarzyńskie potwory!

Mama tylko westchnęła.

Dobrze, rozumiem, nie lubisz swoich siostrzeńców zrobiła teatralną pauzę. I brata. I mnie. I nikogo.

Odłożyłem słuchawkę. To był klasyczny mamaruch: kiedy przegra w faktach, naciska na emocje i winę rodzinną.

Mamo, idę spać zmęczony rzekłem. Jutro do pracy.

Pomyśl, Aniu spróbowała mama. To rodzina. Czy cię to nie boli?

Wcisnąłem odrzuc i rozłożyłem się na kanapie. Jedna myśl krążyła w głowie: co jeszcze brat zrobi, żeby mama choć raz stanęła po mojej stronie?

***

Krzysiek nie odpuszczał, był bardziej uparty niż osioł. Napisał: Może pojedziemy na działkę na całe wakacje? Zdzisława będzie szczęśliwa, dzieci będą mieć co robić.

Odłożyłem telefon i nalałem sobie czarnej kawy bez cukru, by w pełni poczuć gorycz chwili.

Całe lato? WSZYSTKIE LATO?! Trzy miesiące?!

Pierwotnie chciałem zadzwonić do Krzysztofa i wylać mu całą prawdę o jego żonie i potomku.

Aniu, uspokój się mówiłem głośno do siebie. Jesteś dorosłym człowiekiem, potrafisz rozwiązywać problemy.

Skinąłem odbiciu w lustrze i sięgnąłem po telefon.

Krzysiek, serio na całe wakacje? zapytałem, zaraz po odebraniu słuchawki.

No i co? brzmiał głos brata, jakby leżał w leżaku. W MOIM leżaku!

Nie masz nic przeciwko temu? dodała Zdzisława. To dobra okazja.

Jestem dobra, ale nie głupia odparłem. To moja działka.

Słuchaj, to dziwne westchnął Krzysiek. Chronimy teren, tak?

Chroniłeś róże, kiedy Zdzisława je ścinała dla przyjaciółki.

No i co? zapytał szczerze. Przyjaciółka była zadowolona.

Wziąłem głęboki oddech. Wydech. Policzylem do dziesięciu, potem do stu. Nic nie pomogło.

Zdzisława chce ci coś powiedzieć! dodał Krzysiek.

Słyszałem w słuchawce szelest i zamieszanie.

Aniu! wykrzyknęła Zdzisława takim słodkim głosem, jakby sprzedawała mi odkurzacz za dwie moje pensje. Chłopakom tak dobrze na twojej działce, dzieci oddychają świeżym powietrzem. Bądź dobrą ciocią!

Zdzisławo odpowiedziałem spokojnie, jakby tłumaczył dziecku, dlaczego nie wolno jeść piasku. To moja prywatna własność. Jesteście tu bez pozwolenia. Gdybyście zapytali, może bym pozwolił.

Widzisz! Gdybyś pozwoliła, wszystko byłoby w porządku.

Zrozumiałem, iż dyskusja z tą osobą, którą los splótł z moim życiem przypadkowo, jest daremna.

Dobrze powiedziałem udawaną spokój. Bawcie się.

Aniu, obraziłaś się? nagle zaniepokoił się Krzysiek, wracając na linię.

Nie uśmiechnąłem się, choć on tego nie zobaczył. Idę rozwiązywać problem.

***

W biurze pośrednika pachniało kawą i rozpaczą. Rozpaczą byłem ja. Zapach kawy należał do eleganckiej pani przy drugim stole, przewracającej zdjęcia mojej działki na tablecie.

Czy na pewno chcecie sprzedać? zapytała, spoglądając na mnie uważnie. Na takie nieruchomości jest teraz spory popyt.

Absolutnie skinąłem z takim zapałem, iż szyja podziękowała. Im szybciej, tym lepiej.

Pośredniczka podniosła brew.

Pośpieszacie się?

Zbywam się od nadmiaru odparłem z uśmiechem ofiary. Mam nowe cele w życiu.

Na przykład, wyrzucić brata ze swojego życia pomyślałem w duchu.

No, nieruchomość jest dobra przejrzała ekran palcem. Popyt istnieje. Myślę, iż już mam potencjalnego nabywcę.

Westchnąłem z ulgą wszystko układało się idealnie.

***

Nowy właściciel spodobał mi się od razu. Anatolij Kowalski mężczyzna w ok. pięćdziesięciu lat, z wąsikiem lśniącym niczym bilardowa kula i spojrzeniem, które mogłoby ochłodzić choćby najgorętszy lipcowy dzień. Oglądał zdjęcia, zadał trzy istotne pytania i skinął:

Biorę.

Nie chcecie zobaczyć działki osobiście? zdziwiła się ja.

Ufuję zdjęciom wzruszył ramionami. I waszej uczciwości.

Wtedy się nieco rozluźniłem.

Rozumiecie czasem przyjeżdżają moi krewni.

To problem? nie zmienił się jego wyraz.

Nie prawny pokręciłem głową. Po prostu może być niezręcznie.

Nie obchodzi mnie to odparł. Kupuję nieruchomość, nie rodzinę. Kiedy możemy podpisać umowę?

Ustaliliśmy najbliższą sobotę. Wtedy Krzysiek planował wielki piknik dla sąsiadów.

Nie powiedział mi o tym plotki dotarły przez mamę. Pewnie znowu zamierzał wyłamać zamek i podsunąć mi niespodziankę.

No cóż, bracie, zobaczymy, kto kogo zaskoczy!

***

Gdy podjechaliśmy, działka brzęczała niczym ul. Mieszkały samochody sąsiadów, dmuchany basen na trawie, muzyka, grill, okrzyki dzieci. Prawdziwe święto życia.

Czy to zawsze tak u was? zapytał Anatolij, schodząc z czarnego SUV-a.

Tylko kiedy brat przyjeżdża westchnąłem.

Przeszliśmy przez furtkę, a pierwsza, którą zobaczył, była Zdzisława, wyłaniająca się z domu z ogromną miską sałaty.

Aniu! wykrzyknęła. Nie czekaliśmy na ciebie!

Plany się zmieniły uśmiechnąłem się. Poznajcie Anatolija i Wiktora, prawnika.

Miło! rozpromieniła się Zdzisława. Jesteście przyjaciółmi Ani? Czy coś więcej?

Trochę więcej? mrugnęła.

Jestem nowym właścicielem powiedział spokojnie Anatolij.

Zdzisława zamarła, trzymając miskę.

Co to znaczy właściciel?

To znaczy, iż pani Karolina Karczmarczyk sprzedała tę działkę panu Sokołowi. Oto wszystkie dokumenty wyjaśnił prawnik.

On przewrzał kartkę w rękach.

Ale Jak to blaknącym głosem powiedziała Zdzisława. Krzysiek!

Z zagajnika mojego grilla wyskoczył brat w fartuchu, z szaszłykami w ręku i z wyrazem gospodarza życia na twarzy.

Aniu! krzyknął radośnie. My już myśleliśmy, iż cię poklepią!

Poklepałbym, gdybym mZrozumiałem, iż szczęście nie leży w posiadaniu ziemi, ale w umiejętności chronić własne granice i nie pozwolić innym, by zamieniali mój spokój w ich pole bitwy.

Idź do oryginalnego materiału