Nowa Nadzieja w Starym Domu

polregion.pl 5 godzin temu

Stara chatka, gdzie znów ożyło szczęście

Marek zaprosił przyjaciół do domku letniskowego. Po ich minach widać było, iż czuli się rozczarowani. Ktoś choćby skrzywił się, przyglądając się odrapanym ścianom i zarośniętemu podwórku.

— No i czego się spodziewali? — pomyślał Marek, obserwując ich reakcję. — Myśleli, iż przywiozłem ich do pałacu? To stara chata po babci, a nie luksusowa willa…

Ale niedługo ruszyły się kłęby dymu z grilla, mięso zaczęło skwierczeć, a z głośników popłynęła muzyka. Śmiech, żarty, pieczone kiełbaski, zapach dymu — i wieczór nabrał zupełnie innego charakteru. Kiełbasa wyszła wyśmienicie, piwo lało się strumieniami, a cała kompania rozchmurzyła się.

Miejsc do spania też nie zabrakło. Ktoś spał na starej kanapie, ktoś na materacu na werandzie. A rano wszyscy rozjechali się do domów — syci i zadowoleni.

Marek został sam. Nie miał ochoty wracać do hałaśliwego miasta. Siedział w ciszy, przyglądając się starym naczyniom w kredensie, gdy nagle z zewnątrz dobiegł głos:

— Hej, jest tam kto?!

Wyszedł na ganek i zastygł. Na ścieżce stała dziewczyna — urocza, z lekko zmieszanym spojrzeniem. Patrzyła niepewnie.

— Pan… pan tutaj mieszka? Kiedyś żyli tu Anna i Jerzy Kowalscy. A pan kim jest?

— A ty kim jesteś? — rzucił ostro Marek. — Wyglądam według ciebie na oszusta?

Ale dziewczyna nagle się uśmiechnęła łagodnie, prawie ciepło.

— Nie, po prostu… dawno tu nie byłam. Kiedyś znałam wnuka pani Kowalskiej. A pan, szczerze mówiąc, w ogóle nie wygląda jak on.

— Nie wyglądam? — prychnął Marek. — A właśnie nim jestem — Marek Kowalski. Najwyraźniej pomyliłaś mnie z kimś innym.

Dziewczyna mocno się zarumieniła.

— Jestem Zosia. Brat mój, Tomek, był twoim przyjacielem. Ciągle mnie wtedy podrzucał, pamiętasz? Dałeś mi kiedyś cukierka przy ognisku, gdy piekliśmy kiełbaski…

Marek przyjrzał się uważniej. I faktycznie — coś znajomego było w jej twarzy, szczególnie w tym rozbłysłym spojrzeniu. Kiedyś, pewnie z dziesięć lat temu, biegała za nimi krok w krok, a oni z Tomkiem próbowali się od niej uwolnić.

— To ty? — zdziwił się. — Ta mała dziewczynka z piegami?

— No, już nie taka mała — zaśmiała się Zosia.

Weszli do domu. Marek nastawił czajnik, a Zosia wyjęła ze starej szafy babcine filiżanki.

— Mogę? Zawsze marzyłam, żeby napić się z nich herbaty. Są takie piękne…

Pili herbatę, jedząc wczorajsze pierniczki. Zegar na ścianie znów zaczął tykać — Marek nakręcił go po raz pierwszy od wielu lat. Jakby dom, dawno zapomniany, nagle ożył.

— Szłam na grzyby, ale trochę się bałam iść sama — przyznała się Zosia, trzymając filiżankę obiema rękami jak dziecko.

— Lubisz grzyby? — uśmiechnął się Marek. — To w weekend możemy iść razem?

Sam był zaskoczony, jak naturalnie mu z nią było.

Od tamtej pory zaczęli się spotykać. Wszystko, czego dotknęła Zosia, jakby nabierało życia. Umyła okna, wypolerowała stare meble, poukładała pościel w szafie — dokładnie, tak jak robiła to babcia.

— Tu wszystko wygląda jak nowe — dziwiła się. — Jakby twoja babcia wiedziała, iż kiedyś tu razem zamieszkamy.

I rzeczywiście, stary dom jakby się obudził. Marek naprawił ganek, pomalował okiennice. choćby stary motor dziadka znów odpalił. Życie znów nabrało tempa.

— A ja choćby nie wiedziałem, iż można tak pokochać — powiedział cicho Marek, gdy siedzieli przy ognisku.

— Ja też nie — przyznała Zosia.

Gdy Marek postanowił przejść na pracę zdalną i zamieszkać na stałe w domku, rodzice byli w szoku.

— Zwarjowałeś? W tę głuszę? — wykrzyknęła mama.

Ale Marek tylko wzruszył ramionami. Tutaj było prawdziwe życie — las, rzeka, stary dom i… Zosia.

Babcia i dziadek przyjechali ich odwiedzić, żeby zobaczyć, jak żyją.

Anna Kowalska gładziła rękami drewniane ściany.

— Jakby dom na nas czekał — szepnęła.

A dziadek jakby odmłodniał. Wsiadł na motor, pogwizdywał, żartował. Prosił, by puścić stary pociąg zabawkowy, który Marek niedawno naprawił.

— Jakie to dobre, iż nie porzuciliście tego miejsca — powiedział, patrząc na wnuka z cichą dumą. — My z babcią przeżyliśmy tu tyle szczęśliwych lat… A teraz znów będzie tu radość. Życie toczy się dalej.

— Dziadku, babciu, dziękuję wam za ten domek — powiedział Marek na pożegnanie. — Bez niego nigdy bym nie poznał Zosi.

A Zosia, stojąc obok, dodała:

— I dziękujemy za wasze ciepło. Zostało tu. W każdej desce. W każdym tykającym znów zegarze…

I dom, stary, drewniany, z dziurawym dachem, znów oddychał. Żył. A w nim rozbrzmiewał śmiech. Śmiech życia.

Idź do oryginalnego materiału