Dzisiaj znów myślałam o tamtym dniu…
„Mama i tata przyjeżdżają na weekend” – powiedziała Kinga, starając się, by zabrzmiało to jak najbardziej naturalnie. „Bardzo chcą cię poznać.”
Marek, który właśnie smarował tost wiśniową konfiturą, zastygł w bezruchu. Powoli odłożył nóż.
„Świetnie” – odparł, wymuszając uśmiech. „Ja też się cieszę. Naprawdę.”
Ale Kinga znała go za dobrze. Od razu zauważyła, jak naprężyły się jego ramiona, jak unikał jej wzroku.
„Marku, wszystko będzie dobrze. Polubią cię, zobaczysz” – powiedziała łagodnie, ściskając jego dłoń.
Uśmiechnął się, ale w jego oczach wciąż malowały się niepokój i zwątpienie.
„Kingu, twoi rodzice to ludzie z zasadami, inteligentni, wykształceni… A ja? Spójrz tylko – tatuaże, kolczyk, broda. Dla nich będę koszmarem.”
„Dla mnie jesteś najlepszym człowiekiem na świecie” – odparła cicho. „I oni to zobaczą. Obiecuję.”
Kolejne dni minęły w nerwowych przygotowaniach. Kinga sprzątała mieszkanie, przeglądała ulubione przepisy rodziców i układała wszystko w idealnym porządku. Marek pomagał w milczeniu: powiesił nowe zasłony, kupił świeże kwiaty, ale wieczorami wychodził na balkon i palił, pogrążony w myśli.
Wreszcie nadszedł ten dzień. Kinga bez końca poprawiała obrus, przesuwała talerze. Marek, w białej koszuli z podwiniętymi rękawami, stał przed lustrem i gładził włosy.
Zadzwonił domofon.
„Otworzę” – westchnął i wyszedł do przedpokoju.
Za drzwami stali jej rodzice – Irena Januszówna i Wojciech Stanisławowicz. Matka patrzyła na Marka szeroko otwartymi oczami, jakby ujrzała ducha. Ojciec marszczył brwi, wodząc wzrokiem od tatuaży po kolczyk.
„Dzień dobry” – powiedział spokojnie Marek, wyciągając dłoń. „Jestem Marek. Miło mi państwa poznać.”
Ojciec po chwili wahania uścisnął jego rękę, skinąwszy krótko głową. Irena Januszówna, wyczuwając napięcie, pierwsza się odezwała:
„No to chodźmy dalej. Kinga na nas pewnie czeka, co?”
Kinga wybiegła z kuchni, promieniejąc nerwowym uśmiechem. Przytuliła rodziców, potem wzięła Marka za rękę i zaprowadziła do stołu.
Kolacja toczyła się w ciężkiej ciszy. Matka przyglądała się Markowi, jakby próbowała rozwiązać zagadkę. Ojciec zadawał krótkie, konkretne pytania. Czym się zajmuje? Od jak dawna są razem? Skąd jego rodzina?
Gdy Marek wspomniał, iż jest weterynarzem, Irena uniosła brew:
„Weterynarz? To niespodzianka. Po panu zupełnie tego nie widać…”
„Słyszę to często” – odparł. „Ale tatuaże to nie wyrok.”
Nastąpiła cisza, którą przerwał Wojciech:
„A dlaczego akurat zwierzęta?”
Marek wziął głęboki odno”Bo kiedyś, gdy byłem dzieckiem, uratowaliśmy z mamą rannego psa, i wtedy zrozumiałem, iż chcę poświęcić życie tym, którzy nie mogą mówić o swoim bólu.”