On nie jest taki, jak myśleliście…
– Mama i tata przyjadą na weekend – powiedziała Kinga, starając się, by zabrzmiało to naturalnie. – Bardzo chcą cię poznać.
Bartosz, który właśnie smarował tost wiśniową konfiturą, zastygł w miejscu. Powoli odłożył nóż.
– Świetnie – odparł, wymuszając uśmiech. – Ja też… bardzo się cieszę.
Ale Kinga znała go za dobrze. Od razu zauważyła, jak spięły się jego ramiona, jak unika jej wzroku.
– Bartku, wszystko będzie dobrze. Na pewno cię polubią – powiedziała łagodnie, biorąc go za rękę.
Uśmiechnął się, ale w jego oczach było widać niepokój i zwątpienie.
– Kingo, twoi rodzice to inteligenci, ludzie z klasą… A ja? Spójrz na mnie: broda, tatuaże, kolczyk w uchu. Dla nich jestem koszmarem.
– Dla mnie jesteś najcudowniejszym człowiekiem na świecie – odparła cicho. – I oni to zobaczą. Zaraz się przekonasz.
Następny tydzień minął w wirze przygotowań. Kinga sprzątała mieszkanie, przeglądała ulubione przepisy rodziców i doprowadzała wszystko do perfekcji. Bartosz milcząco pomagał – wieszał nowe zasłony, kupował kwiaty, ale wieczorami wychodził na balkon i palił, pogrążony w myślach.
Wreszcie nadszedł ten dzień. Kinga nerwowo poprawiała obrus, po raz kolejny układając serwetki. Bartosz, w białej koszuli z podwiniętymi rękawami, stał przed lustrem i przygładzał włosy.
Zadzwonił domofon.
– Otworzę – westchnął i wyszedł do przedpokoju.
W drzwiach stali jej rodzice – Barbara i Jan. Matka patrzyła na Bartosza szeroko otwartymi oczami, jakby ujrzała ducha. Ojciec zmarszczył brwi, spoglądając z dezaprobatą na jego tatuaże i kolczyk.
– Dzień dobry – powiedział Bartosz, wyciągając rękę. – Jestem Bartosz. Miło mi państwa poznać.
Ojciec po chwili wahania uścisnął dłoń, skinąwszy głową. Barbara, wyczuwając napięcie, pierwsza odzyskała panowanie nad sobą:
– No to chodźmy. Kinga na nas czeka, prawda?
Kinga wybiegła z kuchni, promieniejąc napiętym uśmiechem. Przytuliła rodziców, a potem wzięła Bartosza za rękę i zaprowadziła ich do stołu.
Kolacja toczyła się w ciężkiej ciszy. Matka przyglądała się Bartoszowi, jakby próbowała rozwiązać zagadkę. Ojciec zadawał krótkie, konkretne pytania. Kim jest z zawodu? Jak długo są razem? Gdzie mieszkają jego rodzice?
Gdy Bartosz wspomniał, iż jest weterynarzem, Barbara uniosła brew:
– Weterynarz? To niespodzianka. Po tobie bym nie powiedziała…
Skinął tylko głową:
– Słyszę to często. Ale tatuaże to nie wyrok.
Krótką ciszę przerwał Jan:
– Dlaczego akurat zwierzęta?
Bartosz wziął głęboki oddech:
– Jako dziecko znalazłem psa, który został potrącony. Był bliski śmierci. Zabraliśmy go z mamą do kliniki. Wtedy pierwszy raz zobaczyłem, jak lekarz walczy o życie pacjenta, który nie może mówić… Wtedy wiedziałem, iż chcę robić to samo.
Nagle twarz Jana złagodniała. Zaczął wypytywać o przypadki z praktyki, a choćby opowiedział, jak kiedyś wyciągał kota z kanalizacji.
Pod koniec wieczoru atmosfera wyraźnie się ociepliła. Bartosz mówił o tym, jak zwierzęta wyczuwają dobroć, jak godzinami pielęgnował maluchy, które inni już skreślili.
Gdy rodzice zbierali się do wyjścia, Barbara niespodziewanie podeszła i przytuliła Bartosza.
– Dziękuję za twoją szczerość – szepnęła. – Byłam… w błędzie.
Jan uścisnął mu dłoń mocniej niż na początku:
– Dbaj o moją córkę. Jest tylko jedna.
Gdy drzwi się zamknęły, Bartosz odetchnął z ulgą:
– Myślałem, iż twoja mama zacznie się żegnać i kropić wodą święconą.
Kinga roześmiała się i przytuliła do niego:
– A ja wiedziałam, iż cię pokochają. Bo jesteś najlepszy.
Stali w ciszy, obejmując się, a na parapecie smacznie spał rudy kotek – ten sam, którego Bartosz kiedyś uratował.
– A jednak… życie bywa dziwne – szepnął. – Gdyby nie ty, gdyby nie ten mały, może w ogóle byśmy się nie spotkali…
– A teraz mamy historię dla naszych dzieci – uśmiechnęła się Kinga.
– I rodziców, którzy mnie nie wygnali – dodał.
Oboje wybuchnęli śmiechem – lekko, szczerze, z poczuciem, iż prawdziwe szczęście to być akceptowanym takim, jakim się jest.