I kiedy wychodzę na spacer zabieram ją ze sobą. Zawsze blisko, tuż obok. Kroczy ze mną. Moja czułość. Jej płomień jest intensywny. Mam jej w sobie całkiem dużo. Chcę się nią dzielić, gdy dotykam roślin i zwierząt, kiedy spotykam nieznajomego i wymieniamy kilka zdań na temat psów, odnajdywaniu się w obecnej sytuacji czy czerpaniu z życia w Krakowie. Temat do rozmowy zawsze się znajdzie. Mam szczęście do (nie)przypadkowych spotkań starszych ludzi z widoczną mądrością w oczach. Pierwszego z nich w tym roku spotkałam podczas noworocznego spaceru. Sukiennice tonęły we mgle, ptaki latały poruszone po szarym niebie, pustki zaglądały z każdego miejsca, ale wtedy wyłonił się On. Ubrany niedbale, ale z pomysłem. Miał taką iskrę w oczach. Zaczepił mnie, kiedy wpatrywałam się w Kościół Mariacki. Usłyszałam wtedy „mieszkam tutaj od zawsze, ale każdego dnia wychodzę z domu i zachwycam się nowym zakątkiem tego miasta”. To było jak promień światła, który trafił wprost do mojego serca. Poczułam takie ciepło i zrozumienie. gwałtownie odwzajemniłam uśmiech i okazałam czułość w rozmowie. Później temat zszedł na młodych ludzi ozdabiających Kraków swoim muzycznym talentem. Jestem im wdzięczna za to, bo każdy, choćby ten najbardziej obskurny, obsikany mur zyskuje magii jeżeli otoczy się go mgiełką talentu i nasze oczy będą chciały to dostrzec.