No taki, jak myślałaś…
– Mama i tata przyjadą w weekend – powiedziała Zosia, starając się, by brzmiało to jakby nie zważała. – Bardzo chcą cię poznać.
Kuba, który właśnie smarował tost wiśniową konfiturą, zastygł w bezruchu. Powoli odłożył nóż.
– Świetnie – odpowiedział, wymuszając uśmiech. – Ja też się cieszę. Naprawdę.
Ale Zosia znała go za dobrze. Od razu zauważyła, jak spięły mu się ramiona, jak unika jej wzroku.
– Kubusiu, wszystko będzie dobrze. Na pewno cię polubią – powiedziała łagodnie, biorąc go za rękę.
Uśmiechnął się, ale w jego oczach było widać niepokój i zwątpienie.
– Zosiu, twoi rodzice to ludzie z klasą, inteligencja… A ja popatrz: broda, tatuaże, kolczyk w uchu. Dla nich to koszmar.
– Dla mnie jesteś najcudowniejszym człowiekiem na świecie – odpowiedziała spokojnie Zosia. – Zobaczą to samo. Zobaczysz.
Następny tydzień minął w biegu. Zosia sprzątała mieszkanie, przerabiała ulubione przepisy rodziców i dopieszczała każdy detal. Kuba pomagał w milczeniu: powiesił nowe zasłony, kupił świeże kwiaty, ale każdego wieczoru wychodził na balkon i palił, zatopiony w myślach.
Nadszedł ten dzień. Zosia nerwowo poprawiała obrus, po raz kolejny przekładała serwetki. Kuba, ubrany w białą koszulę z podwiniętymi rękawami, stał przed lustrem i usiłował ułożyć włosy.
Zadzwonił domofon.
– Otworzę – westchnął i wyszedł do przedpokoju.
W drzwiach stali jej rodzice – Wanda Kazimierzówna i Stanisław Janowicz. Matka patrzyła na Kubę szeroko otwartymi oczami, jakby ujrzała ducha. Ojciec zmarszczył brwi, spoglądając kolejno na jego wytatuowane ręce i kolczyk w uchu.
– Witam państwa – powiedział spokojnie Kuba, wyciągając dłoń. – Jestem Kuba. Miło mi poznać.
Ojciec po chwili wahania uścisnął jego rękę i skinął głową. Wanda Kazimierzówna, wyczuwając napięcie, pierwsza odzyskała równowagę:
– No to chodźmy. Zosia na nas czeka, prawda?
Zosia wyjrzała z kuchni, promieniejąc naciągniętym uśmiechem. Przytuliła rodziców, potem wzięła Kubę za rękę i zaprowadziła ich dalej.
Kolacja toczyła się w ciężkiej ciszy. Matka przyglądała się Kubie, jakby próbowała rozwiązać zagadkę. Ojciec zadawał krótkie, konkretne pytania. Kim jest z zawodu? Jak długo są razem? Gdzie mieszkają jego rodzice?
Gdy Kuba wspomniał, iż jest weterynarzem, matka uniosła brew:
– Weterynarz? Ciekawe. Po tobie bym nie powiedziała…
Kiwnął tylko głową:
– Tak, często to słyszę. Ale tatuaże to nie diagnoza.
Nastała krótka cisza, którą przerwał ojciec:
– A czemu akurat zwierzęta?
Kuba wziął głęboki oddech:
– W dzieciństwie znalazłem psa potrąconego przez samochód. Był umierający. Zabraliśmy go z mamą do kliniki. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, jak lekarz walczy o życie pacjenta, który nie może krzyczeć… To był moment, kiedy zrozumiałem, iż chcę robić to samo.
Stanisław Janowicz niespodziewanie zmiękł. Zaczął wypytywać o przypadki z pracy, a choćby opowiedział, jak raz wyciągał kota z kanalizacji.
Pod koniec wieczoru atmosfera wyraźnie się ociepliła. Kuba opowiadał, jak zwierzęta wyczuwają dobroć, jak godzinami opiekuje się maluchami, które inni już skreślili.
Gdy rodzice się zbierali, Wanda Kazimierzówna nagle podeszła i przytuliła go.
– Dziękuję ci za szczerość – szepnęła. – Byłam… w błędzie.
Stanisław Janowicz uścisnął jego dłoń mocniej niż wcześniej:
– Dbaj o moją córkę. Jest jedna na świecie.
Gdy drzwi się zamknęły, Kuba odetchnął z ulgą:
– Myślałem, iż twoja mama zacznie odmawiać modlitwy i kropić święconą wodą.
Zosia roześmiała się i przytuliła do niego:
– A ja wiedziałam, iż cię pokochają. Bo jesteś najlepszy.
Stali w ciszy, przytuleni, a na parapecie smacznie spał rudy kotek – ten sam, którego Kuba kiedyś uratował.
– A jednak… życie jest dziwne – szepnął Kuba. – Gdyby nie ty, nie ten maluch, może w ogóle byśmy się nie poznali…
– A teraz mamy całą historię dla naszych dzieci – uśmiechnęła się Zosia.
– I rodziców, którzy mnie nie wygnali – dodał.
I oboje się rozśmiali – lekko, szczerze, świadomi, iż prawdziwe szczęście to akceptacja taka, jaka jest.