Neo Harbor Rescue Squad – recenzja gry. Symulator minigierek

3 godzin temu

Neo Harbor Rescue Squad to symulator, w którym wcielamy się w ratownika medycznego. Naszym celem jest nie tylko ratowanie ludzkiego życia, ale także reputacji zespołu. Gdy przeczytałam opis gry, wiedziałam, iż muszę zagrać w ten tytuł.

Uwielbiam symulatory. Z reguły dzielą się na proste i przyjemne oraz skomplikowane i realistyczne do tego stopnia, iż wpadają do kategorii gier strategicznych. Założyłam, iż Neo Harbor Rescue Squad będzie należeć do pierwszego rodzaju. Tytuł ma zwyczajną kreskę w stylu anime nowelki i nieskomplikowaną fabułę. Co więc mogło pójść nie tak? Na przykład: wszystko.

Zacznijmy od gameplayu. Gracz od razu wrzucany jest na głęboką wodę. Żadnego sensownego tutoriala jak przeprowadzać zabiegi. Jest, co prawda, jakieś wprowadzenie do mechaniki przeklikiwania się pomiędzy pacjentami na miejscu zdarzenia, ale to wszystko. Twórcy gry chwalą się w swoich materiałach promocyjnych, iż stworzyli około 50 minigierek związanych z zabiegami medycznymi. Szkoda tylko, iż nie dołączyli do nich instrukcji.

Podczas przeprowadzania różnych procedur gracz ma bardzo mało czasu w zorientowanie się, co dokładnie trzeba robić i w jakim czasie. Niby w lewym dolnym rogu jest instrukcja, ale wciąż trudno było mi się odnaleźć w niektórych sekwencjach. Pomyślałam, iż może winne są moje umiejętności używania kontrolera. Ponieważ grałam na PC, miałam możliwość przerzucenia się na klawiaturę. Niestety to nie rozwiązało problemu. W zasadzie było gorzej. Sterowanie okazało się jeszcze mniej intuicyjne, a w dodatku napisy w dole ekranu były zbyt długie. Nachodziły na siebie i przez to były nieczytelne.

Podsumowując, najważniejszy element gry jest mocno niedopracowany. Rozumiem, iż ratownicy medyczni często działają pod presją czasu i muszą gwałtownie podejmować decyzje. Problem jednak w tym, iż ktoś ich przynajmniej wcześniej przeszkolił i pokazał, jak mają robić te wszystkie rzeczy. Tutaj nie ma choćby panelu, w którym moglibyśmy na spokojnie przećwiczyć już poznane zabiegi.

Nie wspominając też o tym, iż obrażenia, jakie leczymy na miejscach wypadków, nijak się mają do zastanych okoliczności. Przykładowo, trzy koty, które uciekły ze schroniska, narobiły bałaganu i zniszczeń, jakich nie powstydziłoby się małe tornado. Kilka – czy tam w sumie kilkanaście – osób zostało rannych, bo skoczył na nich kot domowy. Nie wściekły tygrys czy lew, tylko zwykły kot, a my leczymy złamania i oparzenia. Wyjmujemy odłamki szkła, hamujemy krwotoki i o ile dobrze pamiętam, to choćby przeprowadzamy resuscytację. PO ATAKU KOTA!

Gra, która miała być przyjemnym symulatorem, okazała się bezdennym źródłem frustracji. Cały czas denerwowałam się na to, iż nie mam pojęcia, co robić. Część zabiegów była oczywista, innych nie mogłam rozgryźć, chociaż raz za razem czytałam opis. Im dłużej zajmowało mi zrozumienie, jak prawidłowo wykonać minigierkę, tym bardziej byłam zdenerwowana i nie liczyło się, iż 20 innych robiłam niemal bezbłędnie. Te kilka sekwencji, z którymi miałam problem, niewyobrażalnie psuły mi statystyki. W ogóle cały system oceniania był bardzo niesprawiedliwy.

Wydaje się, iż choćby sami twórcy Neo Harbor Rescue Squad nie podchodzili poważnie do tego tytułu. Na jednym z paneli ładowania możemy przeczytać, iż gra nie jest zbyt realistyczna, i iż jednym z członków naszego zespołu jest delfin. Sądziłam, iż to będzie maskotka drużyny czy coś, ale nie. On dosłownie należy do jednostki jako pracownik składu. Jest inżynierem, albo raczej mechanikiem, trudno jednoznacznie orzec. Samego gadającego ssaka jeszcze bym zdzierżyła. Łatwiej byłoby mu pomagać przy akcjach ratowniczych w wodzie, skoro fabuła dzieje się w miejscowości położonej nad wodą, ale inżynier? Przecież on nie ma rąk, tylko płetwy. No, tu się moja tolerancja dla braku realizmu kończy.

Jakby tego było mało, nie jestem w stanie zdecydować, czy bardziej denerwowała mnie płytka i nielogiczna fabuła, czy bohaterowie sami w sobie. Najpierw latamy po całym mieście w poszukiwaniu wspomnianych wcześniej kotów, w nadziei, iż poprawimy tym sobie reputację w społeczeństwie, chociaż kompletnie nie należy to do naszych obowiązków, a potem oddajemy te koty strażakom, żeby to oni przekazali je z powrotem zmartwionym właścicielom.

Tak. Jak można się domyślać, to był jeden z licznych momentów, w którym miałam ochotę wyrzucić pada przez okno. Prowadzimy PR-ową wojnę ze strażakami, którzy zgarniają wszystkie laury, chociaż wcale nie są lepsi od naszej drużyny. Pół dnia harujemy, żeby pomóc obywatelom z jakąś głupotą, która nie ma nic wspólnego z naszą pracą, po to tylko, by na koniec pozwolić strażakom dokończyć sprawę, bo nam już się nie chce.

I w ten sposób przechodzimy do postaci. Najmniej denerwujący jest chyba główny bohater. Podejrzewam jednak, iż to dlatego, iż w większości takich gier protagonista zwykle pozbawiony jest charakteru. Zaskakiwała więc ilość opcji dialogowych do wyboru. Niemniej, sekwencje rozmów okazały się choćby większą udręką niż fatalnie zaprojektowane minigierki.

Quinnie, nasza przełożona, to niestabilna emocjonalnie furiatka, która daje się prowokować jak małe dziecko. Non stop się drze, jak nie na nas, to na strażaków. Z tego powodu kontroler nieustannie wibruje i to w akompaniamencie koszmarnych efektów specjalnych. Gra nie ma pełnego dubbingu, tylko jakieś infantylne zawołania i westchnienia. Głosy wydają się jednak brzmieć całkiem przyjemnie, więc tym bardziej drażni brak w pełni voisce’owanych dialogów.

Neo Harbor Rescue Squad to kiepska gra i jeszcze gorszy symulator. Fabuła miała potencjał, ale została popsuta przez kompletny brak realizmu i jakiejkolwiek logiki. Fatalny gameplay, płytcy bohaterowie, niesprawiedliwy system oceniania misji. Gra jest po prostu stresująca i denerwująca. Bardzo się zawiodłam na tym tytule.


Źródło grafiki głównej: materiały promocyjne
Źródło grafik w tekście: kadry z gry

Idź do oryginalnego materiału