Moje urodziny w tym roku zostawiły we mnie dziwny posmak. Zwykle to święto kojarzy mi się z ciepłem, euforią i poczuciem, iż wokół gromadzą się najbliżsi. Zawsze niecierpliwie czekam na ten dzień, wyobrażając sobie przytulne spotkania, śmiech i serdeczne życzenia. Tym razem jednak jedno zdanie, rzucone przez moją teściową Wandę Kazimierówną, sprawiło, iż poczułam się niezręcznie i zaczęłam zastanawiać się, jak słowa mogą zranić, choćby jeżeli wypowiedziane są w dobrej wierze.
Wanda Kazimierówna przyjechała do nas, jak zawsze, z uśmiechem i szczerymi życzeniami. Przytuliła mnie, wręczyła niewielki prezent i zaczęła opowiadać, jak cieszy się, iż jesteśmy razem. Ale potem, patrząc na moje dzieci – Zosię i Jakuba – z lekkim uśmieszkiem powiedziała: „No cóż, dzieci jak zwykle przyszły z pustymi rękoma. Ale, jak to mawiam, najważniejsze to zdrowie, reszta i tak się u was znajdzie”. Te słowa, choć rzekomo żartobliwe, jakoś mnie ukłuły. Poczułam, jakby moje dzieci, które wychowałam z troską i miłością, zostały przedstawione w złym świetle. Jakby ich obecność bez prezentów była czymś, za co należy przepraszać.
Zosia i Jakub oczywiście nie byli obojętni na święto. Przyszli od rana, pomogli mi nakryć do stołu, a Jakub choćby uparł się, żebym po kolacji nie sprzątała, bo on to zrobi. Zosia, jak zawsze, była duszą towarzystwa – opowiadała zabawne historie, żartowała i tworzyła tę klimatyczną atmosferę, za którą tak kocham rodzinne spotkania. Ich obecność była dla mnie najlepszym prezentem, więc nie rozumiałam, dlaczego Wanda Kazimierówna skupiła się na tym, iż „nic nie przynieśli”. Czy chodzi o materialne rzeczy? Czy nie ważniejsze jest, iż razem się śmialiśmy i dzieliliśmy ciepłem?
Starałam się nie zaprzątać sobie tym głowy, ale słowa teściowej wciąż mi brzęczały w uszach. W pewnym momencie choćby złapałam się na tym, iż usprawiedliwiam dzieci przed samą sobą. Zosia niedawno wprowadziła się do nowego mieszkania i teraz urządza je na swoją modłę. Opowiadała mi, jak oszczędza, żeby szybciej skończyć remont. Jakub zaś jest całkowicie pochłonięty pracą – właśnie dostał awans i praktycznie mieszka w biurze, żeby udowodnić, iż na niego można liczyć. Oboje mają swoje życie, swoje sprawy, a ja jestem dumna, jacy są samodzielni i ambitni. Więc dlaczego słowa teściowej tak mnie zabolały?
Chyba nie chodzi tylko o to, co powiedziała, ale też o to, jak ja sama postrzegam swoją rolę matki. Zawsze starałam się uczyć dzieci, iż wartość człowieka nie mierzy się tym, co może dać w prezencie, ale tym, jak traktuje innych. A jednak, gdy ktoś, choćby żartem, sugeruje, iż moje dzieci „nie spełniają” jakichś oczekiwań, mimowolnie zaczynam się zastanawiać. Może gdzieś popełniłam błąd? Może powinnam więcej z nimi rozmawiać o tradycjach czy prezentach? Ale potem przypominam sobie, jak Zosia przytuliła mnie przed wyjściem i szepnęła: „Mamo, jesteś najlepsza”, i jak Jakub obiecał, iż w weekend przyjedzie pomóc w ogrodzie. I wtedy wszystkie wątpliwości znikają.
A tak przy okazji – w poniedziałek wpadła do mnie Zosia. Przyniosła kilka drobiazgów do domu, które, jak twierdziła, „po prostu musiała mi pokazać”. Piłyśmy herbatę, gadałyśmy o jej planach i o tym, jak chce zorganizować imprezę, kiedy skończy remont. Te chwile – takie zwyczajne, a jednak cenne – przypomniały mi, iż rodzina to nie drogie prezenty ani wielkie gesty. To wsparcie, szczerość i świadomość, iż zawsze możemy na siebie liczyć.
Wanda Kazimierówna oczywiście nie chciała mnie urazić. Należała do pokolenia, w którym prezenty miały pewnie większe znaczenie symboliczne. Wiem, iż te słowa były raczej odruchem niż prawdziwym wyrzutem. Mimo wszystko postanowiłam, iż następnym razem porozmawiam z nią o tym – delikatnie, żeby nie urazić, ale szczerze. Bo dla mnie moje dzieci to powód do dumy i chcę, żeby wszyscy widzieli je tak, jak ja: troskliwe, szczere i kochające.
Te urodziny były dla mnie nie tylko okazją do radości, ale też momentem refleksji. Zrozumiałam, iż choćby najbliżsi czasem mogą niechcący zranić, ale nie trzeba tego dusić w sobie. Ważne, żeby rozmawiać, dzielić się uczuciami i znajdować wspólny język. I po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, iż moja rodzina to najcenniejszy skarb. Żaden prezent nie zastąpi ciepła, którym codziennie się obdarzamy.