Moja Córka Zawsze Wraca do Domu z Liceum o 1:00 w Nocy — A Jej Cień Nie Idzie za Nią

polregion.pl 1 tydzień temu

Moja córka zawsze wracała do domu o pierwszej w nocy po szkole i jej cień nie podążał za nią

Zdarzają się takie rzeczy, które zauważasz dopiero, gdy patrzysz za długo albo gdy coś odmawia spojrzenia w twoją stronę. U mnie wszystko zaczęło się od czegośń, której nie zobaczyłam.

Cień.

Cień mojej córki.

Nie było go.

I od tamtej chwili nie wrócił.

Nazywa się Bronisława. Ma dwanaście lat. Uwielbia mango, matmy i tańczyć układy z TikToka przed rozbitym w łazience lustrem. Przez pierwsze dwanaście lat Bronka była euforią na dwóch nogach rozczochrane warkocze, podarte skarpety, zawsze nucąca jakąś fałszywą melodię.

Aż do trzech tygodni temu.

Wtedy nagle zaczęła przychodzić do domu o pierwszej w nocy.

Pierwszej nocy prawie straciłam przytomność, gdy drzwi wejściowe zaskrzypiały tak późno. Spałam na kanapie, czekając na nią po zajęciach dodatkowych. Miała być w domu najpóźniej o 18:30. Gdy minęła dwudziesta, dzwoniłam do szkoły, do koleżanek, do prywatnej nauczycielki nie widziano jej.

A o pierwszej rano, wpadła przez drzwi.

Spokojna. Zbyt spokojna.

Wyskoczyłam z łóżka.
Bronko! Gdzie byłaś? Byłam
ale ona podniosła rękę powoli i rzekła:
Nie martw się, dotarłam w porządku.

I to wszystko.
Bez łez.
Bez przeprosin.
Bez strachu.
Zeszła prosto do swojego pokoju i zamknęła drzwi na klucz.

Stałam dłuższą chwilę, wpatrzona w podłogę. Coś było inne. Powietrze, które wniosła, było lodowate, jakby wyszło z zamrażarki. Lampy w korytarzu mrugnęły raz i zgasły. Myślałam, iż przegrzewam myślami. Dzieci w jej wieku bywają dziwne, co nie?

Następna noc to samo. Nie wróciła aż do pierwszej. I znów weszła, jakby żyła w innym strefie czasowej, nie dając wyżej wymienionych wymówek. Te same słowa. Ten sam ton.

Tym razem zauważyłam coś innego.
Przeszła przy lampie w jadalni a jej cień nie poszedł za nią.

Po prostu go nie było.
Ani konturu, ani kształtu. Nic.

Pomyślałam, iż zwariowałam. Włączyłam wszystkie światła, postawiłam ją pod nie. Nic. Światło oświetlało jej twarz, ale podłoga za nią wciąż była pusta. Zauważyła, iż patrzę.

Co jest, mamo? zapytała.
mrugnęłam. Nic. Po prostu jestem zmęczona.
skinęła głową i odeszła.
Patrzyłam jej kroki, gdy odchodziła. Ciało się ruszało ale cień już nie podążał.

Następnego ranka zadzwoniłam do szkoły i zapytałam, po co codziennie pozwalają jej wychodzić tak późno. Telefonistka zawahała się, po czym powiedziała:
Paniż Pani, córka nie przychodzi na lekcje od ostatniego częściowego egzaminu, czyli od trzech tygodni. Wysłaliśmy kilka notatek, ale nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Serce zamarło.
Ona codziennie rano wychodzi, wyszeptałam. Wciska mundurek, ma swoją butelkę wody.

Sprawdziłam lodówkę po rozmowie. Butelka wody wciąż leżała, nienaruszona, dokładnie tak, jak zostawiłam ją po ostatnim egzaminie.

Tamtej nocy nie zasnęłam.
Zgaszyłam wszystkie lampy, usiadłam przy oknie salonu i czekałam.

Właśnie o pierwszej, brama frontowa otworzyła się sama.
I weszła.
Bronka. Ale nie Bronka.

Z zewnątrz wyglądała identycznie. Ale oczy już nie mrugały jak dawniej. Oddech miał dziwny rytm. Spojrzała i przechyliła głowę.
Po co jesteś czujna, mamo? zapytała.
Uśmiechnęłam się wymuszonym uśmiechem. Czekam na ciebie.
I wtedy wypowiedziałam coś, czego nie planowałam:
Gdzie jest twój cień?

Uśmiechnęła się.
Ale nie ustami czymś zimnym.
Został w tyle.
I minęła mnie.

Gdy przeszła przed wielką szklaną szafą, coś się pojawiło na chwilę.

Coś wyższe od niej.
Coś z oczyma tak dużymi, iż można je było pomylić ze szklankami, i z uśmiechem tak wąskim, iż aż bolało.

Odwróciłam głowę, serce waliło jak szalone, ręce drżały.

Teraz leży w swoim pokoju.
Śpi w swoim łóżku.
Oddycha.
Cicha. Spokojna.

A jej cień
? Prawdziwy cień?

Myślę, iż wciąż jest na zewnątrz.
I czeka, aż wejdzie.

Episod 2: Co się czołga pod drzwiami

Od kiedy wróciła Bronka, dom już nie oddycha tak samo.

W ciągu dnia wszystko wydaje się normalne.
Bronka wstaje, siada do śniadania, ale nie je. Miesza płatki.
Udaje, iż przegląda zeszyty. Czasem cicho śpiewa piosenki, których nigdy nie słyszała. Teksty nie istnieją w żadnym znanym języku.
Po południu po prostu znika.

Nie mówi, dokąd idzie. Nie pyta, czy może wyjść.
Drzwi otwierają się i zamykają same o 18:45. Nie minutę wcześniej, nie sekundę później.
A ja stoję w ciemności, sama,
z coraz bardziej podstępnym pytaniem:
Czy to naprawdę jest moja córka?

Zaczęłam zauważać drobne szczegóły.
Ściany, na przykład, zdają się oddychać.
Przynajmniej gdy Bronka jest w domu.
Pęknięcia w suficie lekko się rozszerzają, jakby rosły w jej obecności.
A rośliny które pielę, od lat w jej pokoju, więdną wyłącznie tam.
Jakby coś niewidzialne dotykało je nocą.

Jednej nocy wstałam z pragnienia.
Przeszłam obok jej drzwi. Były uchylone.
W środku nie spała.

Siedziała na skraju łóżka, plecami do nas.
Mrucząc tę bezsłowną melodię.
Gładząc lalkę bez oczu.

A na ścianie, tuż za nią, zobaczyłam cień.
Ale nie jej.

Był wyższy. Cień był szczuplejszy. Ruszał się przed nią, nie za nią.
Jakby to on ją prowadził, a nie odwrotnie.

Pobiegłam do swojego pokoju, zamknęłam drzwi,
zablokowałam krzesłem, pomodliłam się.
Ale prawda jest taka, iż Bóg nie odpowiada, kiedy zło już wejdzie z własnej woli.

Następnego dnia zrobiłam coś desperackiego.

Wzięłam najnowsze zdjęcie Bronki ię i porównałam je ze zdjęciem sprzed miesiąca.
Zauważyłam różnicę w oczach.
W starej wersji irysy były jasno-brązowe.
Teraz były szare, zielonkawe, jak stojąca wodyka.

I jeszcze coś.
Źrenice nie były okrągłe. Były pionowe. Jak u kota. Jak u węża.

Tej nocy położyłam mąkę w korytarzu.
Prosta pułapka.

O pierwszej usłyszałam otwierające się drzwi,
ciche kroki,
i chwilę ciszy.

Udawałam, iż śpię, ale otworzyłam oko.

Bronka stała w progu mojego pokoju.
Nic nie powiedziała.
Nic nie ruszyła.

A wtedy zobaczyłam coś pod jej stopami.

W mące nie było ludzkich śladów.
Tylko cienkie lineczki jakby długie pazury sunęły po podłodze.
Najgorsze było to, co widało po ostatniej linii:
zakrzywiony ślad, jakby ogon się ciągnął za nią.

Rano znalazłam kartkę pod poduszką.
Nie była napisana ręką. Słowa wyglądały, jakby były wypalone w papierze.
Brzmiało:
Mamo, jestem uwięziona. To nie ja. Nie wpuszczaj jej jutro.

I teraz boję się.

Bo już jest północ pięćdziesiąt dziewięć.

A brama zewnętrzna
znowu otwiera się sama.

Episod 3: Głos zza drzwi

1:00.
Wskazówka zegara stuknęła.
I drzwi wejściowe otworzyły się same.

Siedziałam w salonie, kartkę w ręku, serce waliło jakby chciało wyrwać się z klatki.

Tym razem nie podbiegłam. Schowałam się za zasłoną, telefon wyciszyłam, światło zgasiłam.

Usłyszałam kroki.
Jeden, dwa, trzy.
Nie były to lekkie kroki nastolatki.
Były ciężkie, jakby ktoś nosił coś przy sobie albo nie był wcale człowiekiem.

Potem usłyszałam jej głos.
Mamo już jestem.
Ale nie był to jej głos.
Zbyt niski, echem, jakby dwie usta mówiły jednocześnie.
Jedno wysokie, próbujące naśladować Bronkę,
drugie ciągnące sylaby jak pazury po szkle.

Mamo jesteś jeszcze wstanie?

Gałka zamka obróciła się.
Nie oddychałam.

Nie weszła. Nie jeszcze.
Położyła czoło na drzwi i zapłakała.

Łzy nie były mokre, były suche, jakby coś w środku się kruszyło.

Mamo jest zimno. Otwórz

Chciałam otworzyć. Chciałam biec do niej.
To był głos mojej córki.
Przynajmniej częściowo.

Ale wtedy przypomniałam sobie kartkę.
To nie ja. Nie wpuszczaj jej jutro.
I choć ta rzecz była w domu rozumiałam, co to znaczy.

Prawdziwa Bronka była na zewnątrz.
A to, co jest wewnątrz, to coś innego.

O 3:33 punktualnie kroki się oddaliły.
Usłyszałam, jak drzwi znów się otwierały,
potem cisza,
i w końcu oddech wrócił do płuc.

Rankiem weszłam do pokoju Bronki.
Pusty.
Ale nie do końca.

Na łóżku stała skrzynka,
owinięta czarną tkaniną, z wstążką z ludzkiego włosa.

W środku lalka.
Idealna kopia mnie.

A pod głową coś wyrytego nożem:
Ty będziesz następna.

Episod 4: Lustro, które nie odbija

Następny dzień był nieprawdopodobny.
Bronka nie pojawiła się w szkole. Nie odbierała wiadomości od koleżanek.
Telefon był wyłączony.
A lalka na łóżku przez cały czas patrzyła swoimi własnymi oczami, w stroju i wyrazie przerażenia.

Próbowałam ją spalić.
Nie płonęła.
Zaczęło pachnieć jak spieczone mięso.

O 12:55 tej nocy zrobiłam coś głupiego.
Postawiłam lustro przed drzwiami wejściowymi.
To nie była przesąd, to desperacja.
Chciałam zobaczyć, co wchodzi co noc, żeby w końcu mieć dowód.

1:00.
Zamek się obrócił.

Stałam w ciemności na korytarzu, wstrzymując oddech.

Drzwi powoli się otworzyły.
Weszła postać.
Bronka.
W niebieskiej kurtce, plecak na ramieniu,
włosy związane, skóra blada.

Cześć, mamo powiedziała, jak zwykle.

Ale nie patrzyła na mnie.
Patrzyła w lustro.

A w lustrze nic nie było.

Co to? spytała, wskazując na lustro lodowatym uśmiechem.
Nic, kochanie odparłam, łamiąc głos Jak tam szkoła?
Dobrze odparła Dzisiaj mieliśmy fotosyntezę.

Wiedziałam, iż ta lekcja odbyła się dwa tygodnie temu.

Bronka przeszła obok lustra nie rzucając cienia, nie tworząc obrazu, nie zostawiając żadnej obecności.

Jedynie lodowaty podmuch przeszył moje stopy.

Zamknęłam drzwi na klucz, przytuliłam lalkę w torbie i pochowałam ją w ogródku.

O 3:00 usłyszałam śmiechy.
Nie z korytarza,
z szafy.

Otworzyłam powoli.
Lalka siedziała tam z nowym wyrazem:
uśmiechała się.

Wśród małych palców trzymała kosmyk mojego włosa.

Następnego dnia zaniosłam lalkę do kościoła.
Ksiądz nie chciał jej dotknąć,
jedynie mruknął: Pasożyt.

Wytłumaczył szeptem:
Istnieją istoty, które imitują. Obserwują, uczą się i wkraczają.
Czasem potrzebują zaproszenia,
czasem wystarczy wwiara.

Gdzie jest moja córka? zapytałam.

Ksiądz spojrzał ze smutkiem.
jeżeli jej cień jej nie towarzyszy może już nie jest w tym świecie.

Tej nocy, przed pierwszą, zamontowałam kamery.
Ukryte, ciche, z podczerwienią.
Chciałam dowodów.
Chciałam prawdy.

A co nagrały

Boże mój.

Bronka weszła do domu,
ale nie przez drzwi.
Spadła z dachu, jak wykręcony pajęczynowy marionetka.

Wstała z chwiejnymi ruchami.
Gdy szła korytarzem, coś pełzło za nią.
Bez kształtu, bez twarzy, ale z pazuramicieniami trącającymi po ścianach.

Wtedy usłyszałam, jak mówi do kamery:
Mamo przestań patrzyć.

Ekran zgasł.

Episod 5: Miejsce, które odwiedza, gdy wychodzi

Po obejrzeniu nagrania nie mogłam.
Wyłączyłam kamery, rozbiłam je.
Rzuciłam lalkę do Wisły.
Modliłam się za wszelką siłę,
ale nic nie pomogło.

Bronka wciąż przychodziła o pierwszej,
każdej nocy coraz chłodniejsza,
bardziej doskonała,
bardziej pusta.

Rano otworzyłam jej tornister.
Nie było książek.
Tylko ziemia. Ciemna, wilgotna, jak z grobu.

I list złożony na cztery.
Brzmiał:
Ona jest w szGdy w końcu otworzyłam drzwi poddasza, ujrzałam jedynie pusty korytarz i własny cień, który w końcu odszedł w milczeniu.

Idź do oryginalnego materiału